Nieodwzajemniona sympatia Polaków do Czechów

Polacy zrobili wiele, by nawiązać prawdziwie dobre kontakty z Czechami. Z drugiej strony nie widać jednak odzewu. Przestańmy się w kółko bić we własne piersi, bo problem leży w umysłach Czechów – pisze publicysta

Publikacja: 04.02.2013 19:03

Rafał Geremek

Rafał Geremek

Foto: archiwum prywatne

Red

Opowieść Petruški Šustrovej, znanej czeskiej dysydentki, przytoczona w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” o obawach Vaclava Klausa, który prognozował, że w latach 90. polscy spekulanci po otwarciu granicy wykupią czeskie jajka, rozbawiła mnie, ale nie zaskoczyła.

Narcyzm małych różnic

Przekonanie o rzekomej polskiej niższości cywilizacyjnej i niechęci Polaków do „uczciwej” i „wytężonej” pracy to niewątpliwa zasługa propagandy komunistycznej, o czym także Šustrová wspomina. Historycy wskazują jednak na wcześniejsze źródło owej „wyższości” – w czasach Austro-Węgier Czesi jako urzędnicy byli posyłani na ziemie polskie. Z lubością spoglądali na galicyjską biedę i opowieściami o niej koili własne kompleksy.

Muszę przyznać, że wiele razy spotkałem się z zaściankowością, ale ta w wydaniu czeskim mnie zadziwia. Często bywam w Czeskim Cieszynie, zachodzę do oddalonej kilkadziesiąt metrów za mostem na Olzie typowej czeskiej gospody, nie za czystej, o wystroju późnego Husaka, ale za to ze znakomitym piwem, które szorstka barmanka nalewa powoli, aż piana osiągnie właściwą konsystencję. Spotkałem tam pewnego razu Czecha, który pytał, czy w polskim Cieszynie jest coś godnego zobaczenia. Zdumiony odpowiedziałem, że tak, bo Cieszyn to miasto z przepięknym rynkiem i zamkiem. Moje zdziwienie było tym większe, gdy okazało się, że ów człowiek mieszka kilkaset metrów od granicy w Czeskim Cieszynie od urodzenia. Jak wyjaśniali mi Polacy z Zaolzia, jest to postawa częsta, w niektórych kręgach nawet wypada nie bywać w Polsce.

Czesi podróżujący w interesach po Polsce widzą pozytywne zmiany, zauważyły to choćby czeskie media podczas Euro 2012. Ale na szybką zmianę nastawienia do Polaków trudno liczyć. W socjologii odkryto dawno temu fenomen zwany „narcyzmem małych różnic” – nawet jeśli różnice cywilizacyjne się zmniejszają – bogatsi nie chcą tego zauważyć, bo świadomość, że biedniejszy sąsiad radzi sobie coraz lepiej, zburzyłaby ich komfort. Owa odmiana narcyzmu to przypadłość współczesnych Czechów.

Bitwa o handel

Pomimo pewnych sympatycznych gestów w czeskich mediach przeważa ton negatywny wobec Polski, a nawet jawnie jątrzący. Przetoczyła się już histeria wokół „oszukańczej” i „trującej” polskiej żywności. Ciekawe, że nawet winę za rozprowadzenie metylowego alkoholu, który zabił ponad kilkadziesiąt osób, próbowano zrzucić na Polaków. Podczas szukania winnych „afery metylowej” jeden z portali napisał, że badany jest wątek pochodzenia owego trującego trunku z Polski. Informacje szybko zdementowała sama policja czeska, ale na forach internetowych rozpętało się istne szaleństwo. Często można było spotkać zdanie typu: „Od razu wiedzieliśmy, że to polska sprawka”.

Tymczasem pędzenie lewej wódki to od lat specjalność mafii naszych sąsiadów z południa. Wyobraźmy sobie, że Czechy przez lata zalewane byłyby wódką pędzoną przez polskie gangi. Ależ byłby krzyk! Przy okazji afery alkoholowej wielu Polaków dowiedziało się, że w sklepach i knajpach u naszych sąsiadów nie istnieje prawny nakaz posiadania kas fiskalnych – co jest w Polsce standardem – i właśnie dlatego lewą wódkę tak łatwo upłynnić.

Czeskie media nagłaśniają przypadki kradzieży dokonanych przez Polaków. Kiedy jakaś grupa lumpów z polskiej strony zaczęła nachodzić czeskie gospodarstwa w okolicach Kotliny Kłodzkiej, to miejscowi czescy decydenci zaczęli się zastanawiać, czy ponownie nie zamknąć granicy z Polską. Gdy złapano czeskich złodziei w Rybniku, po polskiej stronie nikt o tym nie wspomniał.

Akcje przeciw „polskim handlarzom” przybierają komediowy wymiar. Burmistrz Czeskiego Cieszyna Vít Slováček opowiadał mi, że kiedyś przybyła do niego delegacja obywateli żądających wydania zakazu działalności polskich firm, które krążą po wioskach po czeskiej stronie i sprzedają żywność z autobusów. Burmistrz przytomnie odpowiedział, że w warunkach gospodarki wolnorynkowej nie można ot tak zakazać działalności legalnym podmiotom. „Dlaczego sami nie wpadliście na podobny pomysł?” – zapytał delegatów czeskiego handlu, a ci tylko się obruszyli.

Ostatnio przeciw Polakom wystąpili producenci drzwi i okien – podobno Czechy zalewają polskie produkty z tego segmentu o niskiej jakości – Polacy odpowiadają, że to nieczyste zagranie, po prostu polski biznes jest coraz bardziej ekspansywny. W rejonie Cieszyna dobrze to widać – na przykład rynek usług remontowych zdominowany jest przez Polaków.

Były już prezydent Vaclav Klaus, przez lata przeciwnik współpracy wyszehradzkiej, pod koniec swoich rządów deklarował, że Polska jest dla Czech najbliższym krajem, ale słowa słowami, a życie życiem. Orlen w Czechach doświadcza jawnej dyskryminacji – stawki przesyłowe, jakie narzucono polskiej firmie, są 2–2,5 razy wyższe niż w Unii Europejskiej. Wszelkie odwołania do urzędu antymonopolowego nie dają rezultatu.

Przedsiębiorca, czyli złodziej

Sami Czesi robią niewiele, żeby zdobyć stosunkowo duży i chłonny polski rynek. Milan Weber, czeski przedsiębiorca handlujący sprzętem elektronicznym w Polsce, uważa, że Czesi przegrywają swoją szansę. Kiedy zaczynał robić u nas interesy, znajomi czescy biznesmeni uznawali go za szaleńca, bo ich zdaniem w Polsce ludzie są biedni, to też nie ma co się tam pchać. Czeska absencja dziwi, bo przecież ów kapitał sympatii wobec Czech, jaki istnieje w Polsce, łatwo można zamienić na pieniądze. Kiedy w polskim Cieszynie przed ponad rokiem pojawiła się restauracja U Czecha, wybrałem się do niej z myślą, że spotkam człowieka, który podobnie jak Weber odrzucił stereotypy. Okazało się, że knajpa jest własnością obywatela Czech, ale to Polak z Zaolzia. Tak więc nawet na czeskiej kuchni zarabiają nasi rodacy. Zaiste, perfidne.

Dzieje się tak być może dlatego, iż Czesi przez lata komunizmu w wersji hard naprawdę się zmienili. Słowo „podnikatel”, czyli przedsiębiorca, znaczy tyle co „złodziej”. Duża w tym wina afer, jakie ujawniono za południową granicą – w tej kategorii nie dorastamy Czechom do pięt. Republika Czeska jest dużo bardziej skorumpowana, co potwierdza ranking Transparency International (Czechy znajdują się na 54., Polska na 41. pozycji). Być może także socjalizm skutecznie obrzydził Czechom robienie interesów za granicą, bo kiedyś byli niezwykle ekspansywni. W XIX-wiecznej Łodzi więcej było czeskich przedsiębiorców w branży włókienniczej niż Polaków! Czesi z powodzeniem prowadzili także biznesy na Górnym Śląsku.

Jest jeszcze jedna zadra w czeskim sercu – to właśnie Śląsk. Całą tę krainę Czesi uważają za historyczną część ich królestwa, ponieważ ponad dwa wieki region w całości należał do czeskiej korony. Czeska historia Śląska bywa równie zmitologizowana jak niegdyś nasz ogląd dziejów ziem zachodnich. To nasze, my jesteśmy prawowitymi właścicielami tej krainy. Jeśli nawet czyta się prace historyczne pisane po 1989 roku, wnikliwy czytelnik zauważy, że np. pomija się niektóre niewygodne fragmenty dziejów, jak na przykład opór książąt śląskich wobec Pragi. To za południową granicą jeszcze w latach 20. zaczęto promować „narodowość śląską” i promuje się jej istnienie do dziś, aby pomniejszyć liczbę Polaków.

Niespełnionym snem Czechów jest granica na Odrze, której rząd praski żądał zaraz po wojnie. W okolice Rybnika, Głubczyc i Raciborza wkroczyło nawet czechosłowackie wojsko. Stalin chciał jednak wynagrodzić Polsce utratę Kresów cudzymi ziemiami, pozostał więc głuchy na żądania praskiego rządu. Sentyment do „utraconej krainy” pozostał i co rusz jest ożywiany.

Porachunki historyczne

Polacy robią, co mogą, aby południowi sąsiedzi wybaczyli im wszelkie zadry z przeszłości, w czym jesteśmy nadgorliwi. Przeprosiliśmy za interwencję w 1968 roku, choć naród polski nie decydował o wysłaniu czołgów na Hradec Kralove, prezydent Kaczyński przeprosił za zajęcie Zaolzia, co zostało przyjęte ze zrozumieniem nad Wełtawą.

A jakoś nikt z czeskich polityków nie pomyślał, aby w rewanżu przepraszać Polaków za czeską inwazję z roku 1919. Czechosłowacka armia doszła aż pod Skoczów. To wtedy właśnie dokonano masakry bezbronnych 20 polskich jeńców we wsi Stonawa na Zaolziu.

Dowódcą owej operacji był generał Josef Šnejdárek, do dzisiaj w Czechach uważany za bohatera. Pal licho, że czczą go Czesi, ale postawienie jego pomnika ponad dwa miesiące temu w Bystrzycy na Zaolziu to jawna prowokacja wobec polskiej mniejszości. Trudno dziś mówić o dyskryminacji Polaków na Zaolziu, choć ciągle zdarzają się jakieś przykre incydenty. Stosunki międzyludzkie byłyby lepsze, gdyby czeskie szkoły rzetelnie nauczały historii tego pogranicza. Do dzisiaj oficjalna narracja historyczna mówi o tym, że Polacy przyjechali tu z Galicji do pracy i po prostu zostali. Ale ten opis jest prawdziwy w stosunku do części mieszkańców; wystarczy przejść się po zaolziańskich cmentarzach i spojrzeć na nazwiska na grobach, żeby zobaczyć, że kiedyś była to polska ziemia. Jednak nawet najbardziej żarliwi polscy patrioci nie żądają przecież nowego Anschlussu Zaolzia, chcą po prostu być traktowani jako prawowici mieszkańcy swojej ziemi rodzinnej. Tego poczucia im brakuje.

Ale kto wie, wszystko się może zmienić. Za Olzą mnóstwo jest młodych ludzi, otwartych, dla których Polska nie jest żadnym negatywnym punktem odniesienia. W wieczór po amnestii, po której ustępujący prezydent Vaclav Klaus ułaskawił jedną trzecią przestępców, wytatuowani mężczyźni w mojej ulubionej knajpie fetowali swojego kolegę, który wyszedł na wolność (celem owej amnestii najprawdopodobniej było wypuszczenie aferzystów związanych z praskim establishmentem). Stali czescy bywalcy lokalu nie posiadali się ze złości: „W Polsce coś takiego by nie przeszło! Musimy coś zrobić” – krzyczeli. Z całego serca im życzę, żeby się udało.

Autor jest publicystą i reżyserem filmów dokumentalnych

Opowieść Petruški Šustrovej, znanej czeskiej dysydentki, przytoczona w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” o obawach Vaclava Klausa, który prognozował, że w latach 90. polscy spekulanci po otwarciu granicy wykupią czeskie jajka, rozbawiła mnie, ale nie zaskoczyła.

Narcyzm małych różnic

Pozostało 97% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml