Jeszcze solidarność nie zginęła

Jeśli można mieć o coś pretensję do samej konstrukcji strefy euro, to chyba tylko o to, że wbudowane w nią mechanizmy współpracy okazały się zbyt słabe – twierdzą eksperci Instytutu Obywatelskiego.

Publikacja: 18.04.2013 20:08

Konrad Niklewicz

Konrad Niklewicz

Foto: Rzeczpospolita

Red

Tezy związane z wydarzeniami kryzysowymi w strefie euro, jakie stawia poseł Krzysztof Szczerski („Tamtej Unii już nie ma”, „Rz”, 5 kwietnia 2013 r.), są publicystycznie mocne, ale nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Z jego wypowiedzi o eurolandzie możemy m.in. wywnioskować, że „problem nierównowagi wziął się (…) nie tyle z rozpasania wydatkowego nieodpowiedzialnych rządów, ile z faktu, że to rozpasanie było możliwe dzięki konstrukcji strefy euro”.

Niemcy czy Finowie mają prawo oczekiwać, że Grecy czy Portugalczycy tak zreformują swe gospodarki i finanse publiczne, by w przyszłości pomoc nigdy już nie była im potrzebna

W kontekście słabszych gospodarek strefy euro poseł Szczerski z kolei pisze, że „to nie nieodpowiedzialność ich rządów doprowadza do rozstroju strefę euro. To nieodpowiedzialność głównych graczy zwalnia słabszych z rygorów racjonalności”.

Niewierni mężowie

Już sama logika takiego wywodu budzi wątpliwości. Państwo X zgrzeszyło, prowadząc nieracjonalną politykę fiskalną, wielokrotnie i notorycznie przekraczając dopuszczalne limity długu i deficytu budżetowego. Przez lata żyło ponad stan, ukrywając prawdę o faktycznym bilansie wpływów i wydatków przed swoimi europejskimi partnerami.

Ale w logice posła Szczerskiego to państwo Y jest winne tym grzechom, ponieważ nie powstrzymało X przed złamaniem wspólnie ustalonych reguł. Ba, już same reguły – uzgodnione przecież wspólnie, także z udziałem X – dziś mają okazywać się „zachętą do skoku w bok”. Gdyby taką logikę przyjąć w codziennym życiu, niewierni mężowie mogliby czuć się usprawiedliwieni... Żarty jednak na bok.

Trudno zaprzeczyć, że jedną z przyczyn kryzysu strefy euro były instytucjonalne braki w projekcie europejskiej unii walutowej. Teoria ekonomii i doświadczenia międzynarodowe jasno dowodzą, że utworzenie stabilnego obszaru wspólnego pieniądza wymaga pogłębionej integracji gospodarczej i politycznej należących do niego państw. W ich gronie konieczna jest zwłaszcza synchronizacja dwóch kluczowych polityk gospodarczych: monetarnej i fiskalnej.

W strefie euro z pierwszą częścią tego zadania uporano się dobrze – utworzono Europejski Bank Centralny, który prowadzi politykę monetarną eurolandu. Z tą drugą polityką wyszło jednak gorzej. Zamiast już w latach 90. XX wieku dążyć do stworzenia unii fiskalnej, członkowie strefy euro zadowolili się przyjęciem luźnego paktu stabilności i wzrostu.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wszystkie kraje faktycznie przestrzegały jego zobowiązań, tj. utrzymywały deficyt budżetowy poniżej 3 proc. PKB i dług publiczny w granicach 60 proc. PKB. Jak się jednak okazało, pokusa życia ponad stan w wielu państwach była zbyt silna. Tyle że to nie pakt tu zawinił, lecz brak odpowiedzialnej polityki budżetowej na poziomie krajowym.

Wskaźników dopuszczalnego deficytu i zadłużenia nie wzięto z sufitu. Trzymanie się ich – prawdziwe trzymanie, a nie takie dokonane za pomocą oszustw w statystykach – miało w zamyśle dawać na poziomie poszczególnych państw gwarancję długoterminowej stabilności finansów publicznych. W połączeniu z wypełnianiem przez wszystkie kraje Eurolandu kryteriów niskiej inflacji i konwergencji stóp procentowych istniała spora szansa na zapewnienie elementarnej spójności całemu obszarowi wspólnej waluty. Podkreślmy: pod warunkiem przestrzegania przyjętych na siebie zobowiązań.

Unijne reguły nie były przy tym napisane „pod Niemców”, bo tak się składa, że to właśnie oni mieli w pewnym momencie niechlubny epizod ich złamania. Kolejne niemieckie rządy potrafiły wyciągnąć z tego błędu wnioski, ale nie wszystkie państwa uczyniły to samo.

Cyprowi na ratunek

Nie można żadnego kraju Północy winić za to, że Południe nie redukowało deficytu, tylko akumulowało zadłużenie, nie wzmacniało konkurencyjności, wybierało konsumpcję na kredyt itp. Nie można winić Niemców za to, że w czasie, gdy oni wprowadzali bolesne (początkowo) zmiany na swoim rynku pracy, partnerzy z Południa rozbudowywali system publicznie finansowanych „benefitów”, np. dla pracowników sektora administracji publicznej.

Jeśli można mieć o coś pretensję do samej konstrukcji strefy euro, to chyba tylko o to, że wbudowane w nią mechanizmy współpracy okazały się zbyt słabe. Dziś wyciągnięto już z tej lekcji wnioski.

Budowanie wspólnego obszaru walutowego można porównać do przeskakiwania przeszkody. Bez ryzykowania upadku nie można zatrzymać się w pół drogi. Jeśli rzekło się już A, trzeba dodać B. Dążenie do utworzenia unii fiskalnej, politycznej i bankowej w strefie euro to logiczna konsekwencja integracji walutowej. Jest rozsądnym krokiem, który zmierza do usunięcia systemowych przyczyn problemów, a tym samym – wzmocnienia eurolandu na przyszłość.

Tu nie chodzi o żaden dyktat, tylko o głębszą niż dotąd współpracę suwerennych państw. Słowa posła Szczerskiego o uczynieniu ze strefy euro „quasi-policyjnej strefy grobowego spokoju” są publicystycznie efektowne, ale nic nie znaczą.

Nie sposób zgodzić się też z drugą tezą, stawianą przez Krzysztofa Szczerskiego, o rzekomym braku europejskiej solidarności. Czym bowiem, jeśli nie solidarnością, są pakiety ratunkowe dla krajów Południa, za które zapłacą obywatele krajów Północy? Owszem, ta pomoc jest obwarowana warunkami, które wymuszają głębokie i niekiedy bolesne (na początku) reformy.

Niemcy czy Finowie mają prawo oczekiwać, że Grecy czy Portugalczycy tak zreformują swe gospodarki i finanse publiczne, by w przyszłości pomoc zewnętrzna nigdy już nie była im potrzebna. Zresztą, takie postawienie sprawy jest logiczne i korzystne z punktu widzenia obu stron.

Co się zaś tyczy Cypru, to przypomnijmy, że oprócz UE i MFW nikt inny nie pospieszył wyspie na ratunek. Nikt. Nawet Rosja. Opowieści o ewentualnych pożyczkach w zamian za cypryjskie złoża gazu okazały się – summa summarum – tylko opowieściami.

Zdecydują Polacy

Polscy politycy powinni zresztą być ostatnimi, którzy mówią, że solidarność w Unii Europejskiej zginęła. Nie tak dawno temu zakończyły się negocjacje rządów nt. budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020. Były wyjątkowo trudne, bo i skala kryzysu gospodarczego jest wyjątkowa. Najwięksi płatnicy netto do budżetu (Niemcy, Francja, Holandia, Szwecja itp.) robili wszystko, by budżet unijny ograniczyć – bo sami mają kłopoty ze zbilansowaniem własnych narodowych budżetów.

Mimo to na koniec negocjacji nie uderzyli w najbardziej „solidarnościowy” element budżetu, czyli w politykę spójności. Ona została ocalona. Polska pobije absolutny, historyczny rekord Unii, dostając ponad 72,9 mld euro w ramach funduszy strukturalnych i spójności.

Ale też i inne państwa naszego regionu dostaną ogromne kwoty (proporcjonalne do wielkości ich gospodarek i liczby ludności): Rumunia 22 mld euro, Węgry prawie 21 mld euro, Czechy 19 mld euro, Słowacja zaś – 13 mld euro. Jeżeli tak ma wyglądać „brak solidarności”, to czym jest prawdziwa solidarność?

Dodajmy na koniec, że decyzja o dacie wejścia Polski do strefy euro nie będzie dyktowana potrzebami wyborów parlamentarnych w Niemczech ani w żadnym innym kraju Unii. Zanim wymienimy złotówki na wspólną walutę, strefa euro będzie zreformowana, a powtórzenie błędów niektórych państw Południa po prostu niemożliwe.

Polska musi się dobrze przygotować do przyjęcia euro. Konieczne są liczne reformy oraz realna konwergencja względem eurolandu – a nie tylko papierowa. Tylko dzięki temu będziemy w stanie w pełni i bez obaw sięgnąć po wszystkie korzyści przyjęcia euro – tańsze kredyty, niższe koszty obsługi długu publicznego czy wzrost atrakcyjności inwestycyjnej. Ostatecznie jednak o tempie integracji ze strefą euro zdecydują sami Polacy.

Autorzy są ekspertami Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej. Konrad Niklewicz jest jego wicedyrektorem, wcześniej był m.in. wiceministrem rozwoju regionalnego w gabinecie Donalda Tuska i dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, Jan Gmurczyk jest ekonomistą

Tezy związane z wydarzeniami kryzysowymi w strefie euro, jakie stawia poseł Krzysztof Szczerski („Tamtej Unii już nie ma”, „Rz”, 5 kwietnia 2013 r.), są publicystycznie mocne, ale nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Z jego wypowiedzi o eurolandzie możemy m.in. wywnioskować, że „problem nierównowagi wziął się (…) nie tyle z rozpasania wydatkowego nieodpowiedzialnych rządów, ile z faktu, że to rozpasanie było możliwe dzięki konstrukcji strefy euro”.

Niemcy czy Finowie mają prawo oczekiwać, że Grecy czy Portugalczycy tak zreformują swe gospodarki i finanse publiczne, by w przyszłości pomoc nigdy już nie była im potrzebna

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA