Bo Sontag w ogólności to znałam, znałam. O!, „Choroba jako metafora", pamiętam, Marek mi kiedyś przyniósł, jak na L-4 byłam, za Skowrońskiego - co śmiechu było! No i że bi była, wiadomo. Ale o tej estetyce campu to dopiero teraz przeczytałam.

Przeczytałam – i zainspirowałam się. No bo to fajne jest, taka estetyka, nie? I hipsterskie, i postmodernistyczne, i w ogóle na czasie. „Zachwyt dla zjawisk i rzeczy, powszechnie uznawanych za będące w złym guście" – pisała Susan, tak mówię „Susan", bo my, intelektualistki, to jesteśmy po imieniu zwykle – Agata, Kazia, ja, tylko do pani profesor mówimy „pani Mario". „Podziw dla rzeczy ostentacyjnych, zniewieściałych, afektowanych, przesadnych" - no i zgadza się, Gdzie nie spojrzeć – Lady Gaga, Freddy Mercury, Łabędzie Jezioro czy Doda. Przecież to nie na serio te tipsy, te wąsy.

A wszystko to – jak pisała Susan, już mówiłam, że ja jakoś tak czuję, że jesteśmy jak siostry? – wszystko to w celu „detronizowania powagi - dekonstruowania wszelkich struktur, autorytetów, wartości, hierarchii, norm i przekonań". De-kon-stru-o-wa-nia. O! Czyli postmodernizm, czyli dobrze. „- Mister President, postmodernism OK? - OK!".

No i tak wzięłam i wymyśliłam. Tego orła. Wiedziałam, że będą się krzywić, lamentować, że „brzydki", że „profanacja" – no, wiadomo, mowa nienawiści. A inni się naśmiewają, że niby skrzydełko mu się odlepiło, temu misiu. Jaki miś, jak orzeł?

Ale co tam, niech się śmieją, prostaki-ponuraki. Śmieją się, bo nie rozumieją, że to jest orzeł campowy. Właśnie taki miał być: sztuczny, ironiczny, taki – zaraz, sprawdzę, bo tu miałam gdzieś zapisane – o: subwersywny. Subwersywny orzeł, pan pisze. I że detronizuje normy, niczym Nałęcz na różowo. Ja to lubię detronizować normy, a pan nie? No tak, ponurak.