To nic, że w czasach solidarnościowego podziemia działał on w Ruchu Młodej Polski, a potem, kiedy nastała III RP – w stowarzyszeniu Prawica Narodowa. Bez znaczenia są deklarowane przez tego polityka poglądy – jest zwolennikiem zakazu aborcji i sprzeciwia się instytucjonalizacji związków partnerskich, czemu dawał wyraz w głosowaniach sejmowych. Małomówność Biernackiego wystarczy, żeby uznać go za polityka nieskorego do światopoglądowych batalii.

Tymczasem zupełnie inaczej widzi to Magdalena Środa. Dla niej Biernacki jest niebezpiecznym tradycjonalistą stojącym na przeszkodzie rewolucji kulturowej. Że pozostaje milczkiem? Że prawdopodobnie, sprawując swoją obecną funkcję, nie podejmie żadnego kontrowersyjnego kroku? Właśnie widmo takiej sytuacji tak bardzo przeraża Środę, które oczekuje od ministra sprawiedliwości działań rewolucyjnych.

Już sam katolicyzm Marka Biernackiego jest – zdaniem filozof – zagrożeniem dla kobiet, osób homoseksualnych czy mniejszości wyznaniowych. Bo przecież – argumentuje Magdalena Środa – polski katolik nie zostawia swojej wiary i swoich poglądów w zaciszu domowym, lecz zabiera je ze sobą w miejsca publiczne. Rzeczywiście, prawdziwy horror!

Tylko znamienne, że „neutralność światopoglądowa" przestrzeni publicznej – będąca sztandarowym hasłem feministek, do których zalicza się Środa – ma obowiązywać wyłącznie jedną stronę. Niech katolicy się zamkną w swoim getcie wyznaniowym – można byłoby pomyśleć. Co innego orędownicy równego, jakże humanitarnego, traktowania dobra i zła, prawdy i kłamstwa, zdrowia i choroby. Oni przecież kochają ludzkość, wszystkich skrzywdzonych i poniżonych, więc mają prawo narzucać społeczeństwu swoje racje. Tylko kto ich do tego upoważnił? Bo tytuł naukowy, lans w mediach i wygłaszanie bulwersujących opinii to chyba jednak za mało.