Donald w krainie czarów

Premier Tusk wyprowadza nas z przedszkola. Zorientował się, że Polacy nie potrzebują u władzy wychowawców, ale rzutkich administratorów rozpoznających ich potrzeby – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Aktualizacja: 05.09.2013 20:17 Publikacja: 05.09.2013 19:46

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

W Polsce mylenie polityki z moralnością jest na porządku dziennym. Ktoś, kto sprawuje władzę bądź się o nią bije, traktowany jest jak dziecko. Żeby zyskać uznanie opinii publicznej – od prawa do lewa – musi zachowywać się szlachetnie, a więc dopasowywać się do standardów, jakie narzuca wywodząca się z romantyzmu polska kultura. Pomimo wysiłków, jakie w XX wieku podejmowali rozmaici cynicy i szydercy, wciąż oddziałuje ona znacząco na polityczną świadomość Polaków.

Uczeń Ockhama...

O tym, że tak jest, na każdym kroku przekonuje się Donald Tusk. Szczególnie ostatnio łatwo było to zauważyć. I tak z doniesień medialnych można było się dowiedzieć, że premier ponoć ogłosił, iż jeśli w rezultacie referendum Hanna Gronkiewicz-Waltz straci stanowisko prezydenta Warszawy, to on mianuje ją zarządcą komisarycznym stolicy. Potem Tusk oświadczył także, że nie przewiduje militarnego udziału Polski w interwencji w Syrii.

Istotą sprawowania władzy przez rząd Tuska jest – oprócz odzierania Polaków ze złudzeń – także niewywiązywanie się z obietnic wyborczych

Na szefa rządu posypały się z rozmaitych stron gromy – że w sprawie referendum nieprzyzwoicie kpi z demokracji (czyli woli ludu), jeśli chodzi zaś o sprawę wysłania polskich wojsk na Bliski Wschód, to dystansuje się wobec działań, jakie zamierza podjąć cywilizowana (czytaj: lepsza) część ludzkości wobec zbrodniczej dyktatury. Zarzuty te, pozornie słuszne, pokazują jednak, iż Polacy żyją w krainie czarów i myślą, że w polityce obowiązują te same reguły gry, które znają z przedszkola.

Tymczasem zachowanie Tuska należy traktować jako lekcję poglądową na temat sytuacji dziejowej, w jakiej się znajdujemy. A jest to sytuacja społeczeństwa późnonowoczesnego czy – jak kto woli – ponowoczesnego, które jednak wciąż nie przerobiło swojego spotkania z nowoczesnością. Trzeba tu przywołać dwóch myślicieli, którzy kulturowo i politycznie odcisnęli na nowoczesności znaczące piętno.

Zacznijmy od Wilhelma Ockhama. Ten żyjący na przełomie XIII i XIV stulecia franciszkanin, który popadł w konflikt z Kościołem katolickim (oskarżony o herezję został ekskomunikowany), przeszedł do historii jako jeden z głównych przedstawicieli nominalizmu – nurtu, który legł u podstaw sekularyzacji kultury europejskiej. Ockhamowi przypisywane są słynne słowa (pochodzące właściwie dopiero od XVII-wiecznego niemieckiego filozofa Johannesa Clauberga) o tym, żeby nie mnożyć bytów ponad potrzebę.

Co to oznacza? Upraszczając, jeśli nie widzieliśmy takich pojęć ogólnych jak „prawda”, „dobro”, „piękno” na oczy, wówczas nie powinniśmy brać ich pod uwagę w naszych rozważaniach, bo za byty istniejące należy uważać tylko te, które poznaliśmy bezpośrednio.

...i Machiavellego

Obok Ockhama na szczególną uwagę w omawianej kwestii zasługuje Niccolo Machiavelli. Postać ta kojarzy się głównie z dewizą: „Cel uświęca środki” (nie brakuje zresztą kontrowersji co do pierwotnego źródła tej maksymy). Wizja Machiavellego – rodem z przełomu XV i XVI stulecia – jest świadectwem rozpadania się świata, który organizowały wartości transcendentne, a więc te pochodzące od Boga. W tej wizji polityk musi być przede wszystkim skuteczny, pobożność nie jest bynajmniej cnotą. Taki stan warunkuje również grę, jaką prowadzi on z tymi, którzy podlegają jego władzy.

Ockham i Machiavelli to patroni wyprowadzania ludzkości z przedszkola. Minęło pięć wieków, w których rzeczywistość ulegała odczarowaniu, analogicznemu do tego, jakiego świadkiem jest dorastający i dojrzewający człowiek. A opinia publiczna w Polsce nadal wykazuje się przednowoczesnymi odruchami. Promuje „prawdy objawione” – tyle że w roli kapłanów występują już nie duchowni katoliccy, lecz intelektualiści stanu świeckiego.

Dowodzi tego kariera, jaką zrobiło w naszym kraju słowo „etos”. I tak – możemy często usłyszeć – gdyby „Solidarność” nie miała swojego etosu, byłaby wyłącznie ruchem roszczeń społecznych. W latach 90., kiedy jako autorytety moralne polskiej polityki wskazywano czołowych działaczy Unii Demokratycznej przekształconej potem w Unię Wolności, to nazywano ich politykami etosowymi. Już sam mentorski ton Bronisława Geremka czy Tadeusza Mazowieckiego miał wtłaczać do głów Polaków dogmaty: lustracja jest złem, Okrągły Stół – dowodem na przyzwoitość postkomunistów, a plan Balcerowicza – bezalternatywną drogą reform gospodarczych.

Etos ze wszystkich stron

Ale żeby nie było wątpliwości, autorytetów moralnych i etosowej retoryki nie brakowało również po prawej stronie. Prezes ZChN Wiesław Chrzanowski odwoływał się do wartości chrześcijańskich, będących dla sporej części społeczeństwa czymś enigmatycznym. Przewodniczący KPN Leszek Moczulski ferował z mównicy sejmowej wyroki na postkomunistów, na przykład rozszyfrowując skrót PZPR jako „Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji”. Z kolei Jan Olszewski, sprawujący w latach 1991–1992 urząd premiera – między innymi dzięki poparciu Porozumienia Centrum – skarżył się na postkomunistyczny układ, którego krecią robotą usprawiedliwiał nieudolność swojego rządu.

Nadęte zero

Nadszedł jednak XXI wiek i epoka postpolityki. Donald Tusk już wcześniej zorientował się, że Polacy nie potrzebują u władzy wychowawców, ale rzutkich administratorów rozpoznających ich potrzeby i na nie odpowiadających. Z tego zrodził się sukces Platformy Obywatelskiej – populistycznej partii, której oblicze tworzą politycy o mentalności cinkciarzy. Bo przecież tacy inteligenci jak Rafał Grupiński, to w tym przypadku tylko wyjątki potwierdzające reguły.

Warto przytoczyć opinię Andrzeja Celińskiego na temat III RP – takiej, jaką postrzegał on w roku 2009: „To nie jest moja Polska. Odbierałem [Jarosława] Kaczyńskiego jako zagrożenie, bo on otworzył pojemnik z demonami, lękami. Ale pamiętam też, jak Jacek Kuroń tłumaczył, że bardziej woli oszołomów z KPN wierzących w wartości niż ludzi sprawnych, ale nijakich. Bo oszołomy mogą znaleźć dobrą drogę. Cieszę się, że PiS straciło władzę. Ale szanuję jego ludzi, gdy serio przedstawiali swój paradygmat polityki narodowej. A co przedstawia minister [Sławomir] Nowak [wówczas szef gabinetu politycznego premiera – przyp. F.M.]? Jaką wartość? To nadęte zero”.

Mimo że PO postanowiła pozbawić Polaków rozmaitych romantycznych złudzeń, którymi karmieni są od prawa do lewa, to jednak i ona nie ustrzegła się mentorskiego tonu. Kiedy w roku 2007 trwała – niemająca wtedy precedensu – kampania pogardy i nienawiści wobec PiS, argumentowano ją lewicowo-liberalną „prawdą objawioną” – koniecznością obrony demokracji przed siepaczami z CBA i IPN. W tej sytuacji okazało się, że i Platforma używa autorytetów moralnych, wśród których znaleźli się między innymi: Kuba Wojewódzki, Tomasz Lis, Janina Paradowska, a nawet Doda.

Ale dziś już Tusk nie bawi się w subtelności i proces odczarowywania rzeczywistości idzie na całego. Premier wysyła opinii publicznej dwa znaczące komunikaty.

Jeden z nich brzmi: kampania przeciwko Gronkiewicz-Waltz nie ma związku z prezydenturą stolicy (do wyborów samorządowych zostało raptem rok), tylko z polityką w skali kraju – chodzi o symboliczne uderzenie w Platformę. Skoro tak, to szef rządu pokazuje, że nie ma podstaw do tego, żeby obecna gospodyni warszawskiego ratusza opuszczała swoje stanowisko – bo gdyby nawet w rezultacie referendum musiałaby odejść, to głos ludu nie byłby wyrazem niezadowolenia z jej prezydentury, lecz negatywną oceną działań rządu. W dodatku oceną będącą efektem opozycyjnej propagandy.

Trudno się z tym nie zgodzić. Przecież niejeden warszawiak, zamierzający opowiedzieć się w referendum za odejściem Gronkiewicz-Waltz, ma kłopot z merytorycznym uzasadnieniem takiego rozstrzygnięcia. Ale ten sam mechanizm – będący skutkiem podatności na propagandę PO i lewicowo-liberalnego salonu – charakteryzuje zjawisko antykaczyzmu.
W drugim komunikacie, dotyczącym Syrii, mamy do czynienia z zanegowaniem pewnej wersji narracji romantycznej – takiej wersji, która posiłkując się hasłem: „Za wolność naszą i waszą”, sławi polskie „zwycięstwa moralne”.

Tusk daje do zrozumienia: gdyby polskie wojska miały wziąć udział w obalaniu reżimu Baszara Asada, byłyby wyłącznie mięsem armatnim Amerykanów, a państwo polskie więcej by na tym straciło, niż zyskało. A zatem – wnioskując z tego, co sugeruje premier – ewentualne pochwały Białego Domu, w których Polska byłaby wymieniana jako czołowy eksporter demokracji, można byłoby uznać najwyżej za „zwycięstwo moralne” naszego kraju, tyle że w gruncie rzeczy pozbawione jakiejkolwiek wymiernej korzyści. Znamienne zresztą, że i Jarosław Kaczyński oznajmił, iż nie jest „entuzjastą” interwencji w Syrii.

Bez ciastka na talerzu

Problem tkwi w tym, że nie można odczarowywać rzeczywistości i jednocześnie zakłamywać czy zamilczać to, co się samemu nabroiło. A przecież istotą sprawowania władzy przez rząd Tuska jest oprócz odzierania Polaków ze złudzeń także niewywiązywanie się z obietnic wyborczych, z których do rangi legendy urosła obietnica cudu gospodarczego, złożona w trakcie kampanii przed wyborami parlamentarnymi w roku 2007.

Nie można ludziom wmawiać tego, że ciastko leży na talerzu, kiedy go tam nie ma. I z takich rzeczy powinien być premier rozliczony. Wtedy może polec od ciosu bronią, której sam używa.

W Polsce mylenie polityki z moralnością jest na porządku dziennym. Ktoś, kto sprawuje władzę bądź się o nią bije, traktowany jest jak dziecko. Żeby zyskać uznanie opinii publicznej – od prawa do lewa – musi zachowywać się szlachetnie, a więc dopasowywać się do standardów, jakie narzuca wywodząca się z romantyzmu polska kultura. Pomimo wysiłków, jakie w XX wieku podejmowali rozmaici cynicy i szydercy, wciąż oddziałuje ona znacząco na polityczną świadomość Polaków.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?