PiS bez złudzeń

Z pewnością tym, ?za co partii Kaczyńskiego szczególnie się obrywa, jest gotowość do wchodzenia w konflikty zarówno z grupami interesów w kraju, ?jak i z rozmaitymi podmiotami na arenie międzynarodowej ?– pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 24.02.2014 01:00

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

Ogłoszony 15 lutego nowy program PiS spotkał się ze spodziewaną falą krytyki. Cokolwiek partia Jarosława Kaczyńskiego by zrobiła, i tak będzie źle – do takich wniosków skłaniają reakcje na jej propozycje i postulaty. Znamienny jest tu felieton Wojciecha Maziarskiego w czwartkowej „Gazecie Wyborczej", w którym autor kpiąco i szyderczo wypalił: „W ogóle nie mogę się podniecić programem PiS. Nic a nic mnie on nie obchodzi, analizowanie zaś jego szczegółów wydaje mi się zajęciem równie płodnym jak rozważanie, ile diabłów zmieści się na czubku igły"...

Można zrozumieć polityków formacji rządzącej, którzy w ferworze młócki między ugrupowaniami dezawuują działania głównej siły opozycyjnej. Ale od ludzi mediów – w tym od byłego redaktora naczelnego opiniotwórczego tygodnika, za jaki mógł uchodzić „Newsweek" pod kierownictwem Maziarskiego – można w tym przypadku oczekiwać czegoś więcej. Chociażby wyjścia poza swoje uprzedzenia światopoglądowo-środowiskowe, które w istotny sposób ograniczają prorządowym publicystom ich horyzont poznawczy.

Front obrony demokracji

Być może lekceważący stosunek politycznego establishmentu i części medialnego mainstreamu do programu PiS wynika z tego, że partia ta i tak nie będzie miała możliwości jego realizacji. Bo przecież i Platforma Obywatelska, i SLD, już dziś wyrażają gotowość utworzenia „frontu obrony demokracji", czyli zawarcia między sobą koalicji rządowej po wyborach parlamentarnych w roku 2015 – byleby odsunąć widmo zmian proponowanych i postulowanych przez formację Kaczyńskiego. I należy się już poważnie zastanawiać nad tym, jaki kurs przyjęłaby taka ekipa. Czy jest możliwe porozumienie między twardym konserwatystą Markiem Biernackim a szermującą radykalnymi lewicowymi sloganami Joanną Senyszyn? Teoretycznie nie, ale w praktyce to nie tacy politycy będą zawierać koalicję, tylko bezideowe kierownictwa obu ugrupowań, stawiające sobie za główne zadanie zatrzymanie PiS.

W tej sytuacji koalicja PO-SLD przypuszczalnie będzie służyć obronie politycznego status quo, zdefiniowanemu w programie partii Kaczyńskiego jako „system Tuska". Należy więc zacząć od tego, że mamy tu do czynienia z dokumentem stawiającym diagnozę zastanej sytuacji politycznej, która może jeszcze trwać długo. Bez diagnozy trudno formułować propozycje rozwiązań.

System Tuska

Istotą „systemu Tuska" jest – jak czytamy w programie – „traktowanie utrzymania władzy jako celu nadrzędnego". Po ponad siedmiu latach rządów koalicji PO-PSL taki wniosek wydaje się uprawniony. Nawet życzliwi tej ekipie obserwatorzy nie zaprzeczą, że ekipa ta sprawuje władzę głównie poprzez politykę wizerunkową i działania doraźne.

W dokumencie PiS mamy jako przykład przypomnienie sprawy szybkiego wprowadzenia w Polsce euro. Donald Tusk długo występował w tej kwestii jako mąż opatrznościowy Polaków i autor historycznej decyzji na miarę transformacji ustrojowej. Wprowadzenie euro miało być symbolicznym przypieczętowaniem tego, co okrągłostołowe elity nazywały powrotem Polski do Europy. Tymczasem nic z tego nie wyszło, bo wyjść nie mogło. Wizja szybkiego wejścia do eurolandu miała charakter propagandowy i była oderwana od rzeczywistości ekonomicznej.

Platformie może brakować determinacji do tego, żeby stawiać czoła poważnym wyzwaniom, ponieważ przyznaje się ona w gruncie rzeczy do asekuranctwa

Warto w tym kontekście wrócić do korzeni rządów koalicji PO-PSL. Aby wygrać wybory w roku 2007, Platforma musiała obiecać wyborcom cud gospodarczy, czyli „drugą Irlandię", i dorobić będącemu wtedy u władzy PiS gębę potwornych zamordystów, którzy nie pozwalają Polakom się bogacić. Przyniosło to wiadomy skutek i ta narracja propagandowa uprawiana jest niemal po dziś dzień, chociaż żadne poważne obietnice PO nie zostały spełnione.

I spełnione być nie mogły. Każda formacja, dochodząc do władzy, musi weryfikować swój program w oparciu o zastane warunki. A wtedy może się okazać, że socjaldemokraci będą realizować reformy rynkowe (jak rząd Leszka Millera w latach 2001–2004), a liberałowie (za których niegdyś podawali się politycy PO) – rozwiązania etatystyczne (jak obecny rząd Tuska).

Jak Unia Demokratyczna

Tyle że PiS jest specyficznym ugrupowaniem na polskiej scenie politycznej, ponieważ jego program to coś więcej niż zbiór obietnic wyborczych na kolejną kadencję parlamentarną. Partia Jarosława Kaczyńskiego odwołuje się do określonych wartości. Wskazuje aksjologiczną triadę, na którą się składają: nauczanie Kościoła katolickiego, „polska tradycja" i „polski patriotyzm". Podkreśla znaczenie rodzimego doświadczenia historycznego i – co bardzo istotne – podejmuje nad nim refleksję krytyczną: „W przeszłych epokach wolność i równość były realizowane w sposób wysoce ułomny, odnosiły się do stanów uprzywilejowanych, które były utożsamiane z narodem. Mimo niesprzyjających warunków u progu XIX wieku rozpoczął się, a w XX stuleciu dopełnił, proces demokratyzacyjny, rozszerzający pojęcia „naród polski" i „obywatelskość" na warstwy plebejskie, czyli lud. Ogromną rolę w tym procesie odegrały najważniejsze polskie ruchy polityczne: insurekcyjny, narodowy, ludowy i socjaldemokratyczny".

PiS nie mieści się więc w podziale prawica – lewica. Zamierza kontynuować po prostu dziedzictwo polskiej etosowej inteligencji. To paradoksalnie upodabnia tę formację do – tak hołubionej przez lewicowo-liberalną część medialnego mainstreamu – Unii Demokratycznej, przepoczwarzonej potem w Unię Wolności. Tyle że i UD, i UW, uprawiały dialog ze społeczeństwem z pozycji mentorskich. Faszerowały je optymistyczną wizją rzeczywistości, która nie miała pokrycia w traumach rozmaitych grup społecznych – w tym i ludzi z wyższym wykształceniem – w latach 90. ubiegłego wieku.

Tymczasem partia Kaczyńskiego pozbawiona jest wszelkich złudzeń. Być może również i z takiego powodu stanowi ona dziś główną siłę opozycyjną kraju, a po UW zostało niemające żadnego politycznego znaczenia zjawisko w postaci Partii Demokratycznej.

PO takiego odwoływania się do aksjologii brakuje. Ugrupowanie Tuska bowiem stało się właściwie formacją postpolityczną, sprowadzającą sprawowanie władzy do administrowania państwem. Programowym credo PO mogą być następujące słowa Władysława Bartoszewskiego: „Platforma Obywatelska jest partią rozsądku, umiaru, centrum, a nie szaleństw i skrajności".

Ale takiej zbyt „rozsądnej" partii może brakować determinacji do tego, żeby stawiać czoła poważnym wyzwaniom, ponieważ przyznaje się ona w gruncie rzeczy do asekuranctwa.

Inaczej jest z PiS. Odrzuca ono postpolitykę i wychodzi z realistycznego założenia, że polityka – jako dziedzina rozmaitych konfliktów – nie przeminęła.

Dość wymowny jest fragment programu ugrupowania Kaczyńskiego, w którym pada deklaracja o konieczności obrony życia od poczęcia: „prawo do życia determinuje również struktury społeczne, które powinny być nastawione na eliminowanie zagrożeń dla życia wynikających z nędzy materialnej, brutalizacji stosunków międzynarodowych, tolerowania przestępczości, szerzenia nienawiści z powodów rasowych, politycznych, narodowych lub kulturowych. Broniąc prawa do życia, zdajemy sobie jednak sprawę, że obrona wspólnoty i jednostek przed agresją zewnętrzną i wewnętrzną, czyli zagwarantowanie bezpieczeństwa publicznego, może wymagać narażania życia żołnierzy, funkcjonariuszy publicznych, a niekiedy także obywateli niepełniących funkcji publicznych".

Nieskuteczna próba walki ?z patologiami

Z pewnością tym, za co PiS się szczególnie obrywa, jest właśnie gotowość do wchodzenia w konflikty – zarówno z grupami interesów wewnątrz kraju, jak i z rozmaitymi podmiotami na arenie międzynarodowej, co znajduje swoje potwierdzenie w programie tej formacji. Nie można też w tym przypadku abstrahować od przeszłości, czyli od okresu budowy IV RP w latach 2005–2007, kiedy podjęta została próba radykalnej walki z patologiami postkomunizmu – przede wszystkim z nieformalnymi grupami interesów żerującymi na państwie.

Tyle że wtedy – poza rozwiązaniem WSI i powołaniem CBA – było chyba więcej słów i symbolicznych inicjatyw niż realnego zagrożenia dla środowisk, które te patologie utrwalały. Jeśli to by się miało powtórzyć, to powinno budzić zadowolenie antagonistów PiS. Nic tak bowiem nie szkodzi danej sprawie, jak brak skuteczności w jej realizacji.

Ogłoszony 15 lutego nowy program PiS spotkał się ze spodziewaną falą krytyki. Cokolwiek partia Jarosława Kaczyńskiego by zrobiła, i tak będzie źle – do takich wniosków skłaniają reakcje na jej propozycje i postulaty. Znamienny jest tu felieton Wojciecha Maziarskiego w czwartkowej „Gazecie Wyborczej", w którym autor kpiąco i szyderczo wypalił: „W ogóle nie mogę się podniecić programem PiS. Nic a nic mnie on nie obchodzi, analizowanie zaś jego szczegółów wydaje mi się zajęciem równie płodnym jak rozważanie, ile diabłów zmieści się na czubku igły"...

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?