Ogłoszony 15 lutego nowy program PiS spotkał się ze spodziewaną falą krytyki. Cokolwiek partia Jarosława Kaczyńskiego by zrobiła, i tak będzie źle – do takich wniosków skłaniają reakcje na jej propozycje i postulaty. Znamienny jest tu felieton Wojciecha Maziarskiego w czwartkowej „Gazecie Wyborczej", w którym autor kpiąco i szyderczo wypalił: „W ogóle nie mogę się podniecić programem PiS. Nic a nic mnie on nie obchodzi, analizowanie zaś jego szczegółów wydaje mi się zajęciem równie płodnym jak rozważanie, ile diabłów zmieści się na czubku igły"...
Można zrozumieć polityków formacji rządzącej, którzy w ferworze młócki między ugrupowaniami dezawuują działania głównej siły opozycyjnej. Ale od ludzi mediów – w tym od byłego redaktora naczelnego opiniotwórczego tygodnika, za jaki mógł uchodzić „Newsweek" pod kierownictwem Maziarskiego – można w tym przypadku oczekiwać czegoś więcej. Chociażby wyjścia poza swoje uprzedzenia światopoglądowo-środowiskowe, które w istotny sposób ograniczają prorządowym publicystom ich horyzont poznawczy.
Front obrony demokracji
Być może lekceważący stosunek politycznego establishmentu i części medialnego mainstreamu do programu PiS wynika z tego, że partia ta i tak nie będzie miała możliwości jego realizacji. Bo przecież i Platforma Obywatelska, i SLD, już dziś wyrażają gotowość utworzenia „frontu obrony demokracji", czyli zawarcia między sobą koalicji rządowej po wyborach parlamentarnych w roku 2015 – byleby odsunąć widmo zmian proponowanych i postulowanych przez formację Kaczyńskiego. I należy się już poważnie zastanawiać nad tym, jaki kurs przyjęłaby taka ekipa. Czy jest możliwe porozumienie między twardym konserwatystą Markiem Biernackim a szermującą radykalnymi lewicowymi sloganami Joanną Senyszyn? Teoretycznie nie, ale w praktyce to nie tacy politycy będą zawierać koalicję, tylko bezideowe kierownictwa obu ugrupowań, stawiające sobie za główne zadanie zatrzymanie PiS.
W tej sytuacji koalicja PO-SLD przypuszczalnie będzie służyć obronie politycznego status quo, zdefiniowanemu w programie partii Kaczyńskiego jako „system Tuska". Należy więc zacząć od tego, że mamy tu do czynienia z dokumentem stawiającym diagnozę zastanej sytuacji politycznej, która może jeszcze trwać długo. Bez diagnozy trudno formułować propozycje rozwiązań.
System Tuska
Istotą „systemu Tuska" jest – jak czytamy w programie – „traktowanie utrzymania władzy jako celu nadrzędnego". Po ponad siedmiu latach rządów koalicji PO-PSL taki wniosek wydaje się uprawniony. Nawet życzliwi tej ekipie obserwatorzy nie zaprzeczą, że ekipa ta sprawuje władzę głównie poprzez politykę wizerunkową i działania doraźne.