Wydarzenia związane ze zwycięstwem pierwszej fazy antyautorytarnej rewolucji w Kijowie – obalenie prezydenta Janukowycza – koncentrują dziś powszechną uwagę z wielu powodów. Jeden z nich powinien już dzisiaj stanowić przedmiot refleksji – mianowicie znaczenie tego zwycięstwa poza granicami Ukrainy. Jeśli kijowska rewolucja zdoła wejść w kolejną fazę – tworzenia demokratycznego ładu i jednocześnie stabilizowania na owych podstawach ładu gospodarczego – będzie miała nie mniejszą wagę niż rozpad Związku Sowieckiego.
Zaraza antyautorytarnego sprzeciwu
Putinowski, w istocie neoimperialny, rosyjski projekt, zakładał (i nadal zakłada) scalanie na różny sposób ziem dawnego ZSRS, swego rodzaju nawrót w nowych warunkach XXI wieku, do dawnej idei scalania ziem ruskich. Tak jak w przeszłości, również i dzisiaj owa neoimperialna idea wydaje się sposobem zażegnywania głębokiego kryzysu społeczeństwa rosyjskiego i rosyjskiej tożsamości. Pod wieloma względami jest to również selektywny powrót do dawnych sowieckich wzorców, choć w nowym opakowaniu. Putin chodzi do cerkwi i bije pokłony przed ikonami, ale jednocześnie broni pamięci o KGB. Tę zaskakującą, ale w sumie zrozumiałą ideową hybrydę ideową finansują głównie dochody z wysokich cen ropy i gazu.
Społeczeństwo rosyjskie zawieszone jest, jak i w przeszłości, między modernizacją a systemem samodzierżawia i dyktatury. Ten nierozwikłany dylemat Rosji jest wciąż aktualny. Rosja ma nadal janusowe oblicze – europejskie i nowoczesne oraz antyeuropejskie i imperialne. Balast imperium nie pozwalał Rosji w przeszłości i nie pozwala również dzisiaj na modernizację i budowanie demokracji (bez przymiotników typu „suwerenna"). Kto zniewalał innych, ten też zniewalał siebie. To wiemy. Natomiast obraz wiecznej i niezmiennej Rosji, która skazana jest na samodzierżawie, nie jest prawdziwy. Czy jednak można sobie wyobrazić Rosję bez imperium?
Powracamy w tym miejscu do ukraińskiej antyautorytarnej rewolucji, a precyzyjniej do kwestii jej znaczenia dla samej Rosji. Nie w perspektywie krótkiej: miesięcy czy jednego lub dwóch lat. Raczej w perspektywie kładzenia fundamentu pod alternatywny projekt dla Rosji. Wielkie symboliczne znaczenie mają obrazy przekazywane nie tylko z samego Kijowa. Może nawet ważniejsze są sceny z miast takich jak Charków czy Ługańsk. Tam istotnie duża część, jeśli nie większość ludności, jest nie tylko rosyjskojęzyczna, ale uważa się za Rosjan. Moskwa nie traktuje tej ludności jako rosyjskiej mniejszości w innym, samodzielnym państwie, ale jako mieszkańców potencjalnie rosyjskiego terytorium, a ukraińskich Rosjan jako niemal obywateli Federacji Rosyjskiej. Termin federalizacja nabrał w trakcie rewolucji groźnego zabarwienia jako niemal synonim rozbioru Ukrainy. Dzisiaj ta groźna frazeologia została zdjęta z nagłówków rosyjskich gazet i komentarzy, ale nie jest martwą literą. Zobaczymy, powiadają mądrzy ludzie, jak rozwinie się i w jakim kierunku ukraińska rewolucja.
Jednak przekaz płynący właśnie z Charkowa i Ługańska wskazuje, że i tamtejsze społeczności pragną choćby elementarnej demokracji, społeczeństwa bez korupcji, i że są tam ludzie gotowi demonstrować w imię wolności. Ten przekaz jest być może bardziej znaczący z punktu widzenia Rosji niż obrazy rewolucyjnego, skażonego przez Zachód Majdanu w Kijowie. Tam, gdzie Putin i zwolennicy neoimperialnej idei chcieli i chcą widzieć własne terytorium, tam również dotarła zaraza antyautorytarnego sprzeciwu.