Krymski wytrych

Oświecone elity drwią ?z tożsamości narodowej. ?A wyklęte ludy ziemi ?tym gorliwiej grzeją się ?w cieple wspólnoty, ?znajdując dla siebie takich patronów jak Kreml – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 07.04.2014 02:22

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Działania Rosji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – inwazja na Krym pod pretekstem obrony tamtejszej mniejszości rosyjskiej, zorganizowanie tam kuriozalnego „referendum" i błyskawiczna inkorporacja półwyspu – wystarczą, by mówić o zdemontowaniu powojennej architektury bezpieczeństwa w Europie. Jeśli zaś dodać do tego otwartą groźbę wtargnięcia sił FR na ziemie Ukrainy, pojawiające się spekulacje na temat możliwości przyłączenia do Rosji secesjonistycznego Naddniestrza czy przebicia w tamtym kierunku „korytarza" przy pomocy pancernych zagonów, coraz mniej zawoalowane groźby pod adresem Estonii i Łotwy, wreszcie sformułowaną w kremlowskim przemówieniu Putina doktrynę obrony interesów mniejszości rosyjskiej w każdym zakątku świata – jasne jest, że mamy do czynienia z przełomem w relacjach międzynarodowych. Dziesiątki komentatorów mówią już o początku nowej epoki, często określając ją mianem drugiej zimnej wojny, politycy i stratedzy gorączkowo myślą nad zmianą doktryn obronnych i gospodarczych, rozpoczyna się mobilizowanie rezerw, dyslokacje wojsk i gorączkowa budowa brakującej infrastruktury energetycznej.

Putinowski przewrót kopernikański

Pogwałcenie suwerenności na obszarze Europy, dokonane przez jedną ze światowych potęg, odbija się oczywiście echem na całym świecie. Można jednak, jak zawsze w takich przypadkach, mówić o „kręgach zaangażowania": Ukraina doświadcza właśnie rozbioru i zagrożenia samej swej egzystencji, Mołdawia może mówić o śmiertelnym niebezpieczeństwie, kraje bałtyckie – o bardzo poważnym zagrożeniu. Zagrożone mogą czuć się Polska i wszystkie kraje dawnego bloku sowieckiego, bardzo poważnie zaniepokojona (i bezradna) jest Unia Europejska, poważnie zaniepokojona (i podejmująca konkretne działania) – Ameryka. Kwestią krymską żywotnie zainteresowane są Chiny (czemu dały wyraz, zajmując odmienne od Rosji stanowisko podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ) i – z innych względów – wszyscy liczący się producenci i eksporterzy surowców energetycznych. Dyplomaci i media wszystkich krajów śledzili uważnie sytuację w Symferopolu i Bałakławie, choć mało który kraj zareagował na nie tak stanowczo jak położone na Pacyfiku Tuvalu, które, rozważywszy ostatnie wydarzenia, cofnęło swoje uznanie dla Abchazji i Osetii Południowej...

Putin sprawił jednak swoją inwazją coś więcej: niezależnie od bieżącej rozgrywki politycznej i niejako w jej cieniu walnie się przyczynił do zmiany na skalę globalną, dokonując swego rodzaju przewrotu kopernikańskiego w polityce międzynarodowej. Animując uczucia patriotyczne Rosjan krymskich, budząc wszechrosyjskie emocje w mieszkańcach Naddniestrza i pochylając się nad potrzebami mołdawskich Gagauzów, w sposób niezwykle dobitny pokazał, jak kruche i opierające się jedynie na konwencji (lub na konsensusie wielkich potęg, którego właśnie zabrakło) są nasze przekonania dotyczące „samostanowienia narodów" i ich „prawa do samookreślenia", ba, samej definicji i istoty „narodu" jako takiego.

Można uznać, że wiadomo to było od dawna: na dyskutowaniu, weryfikowaniu i kwestionowaniu pojęć „naród" i „prawo do samostanowienia" wyrosły (i dobrze się mają) całe szkoły politologii. Krymskie – jak mawiają miejscowi Tatarzy – „okupandum" było jednak odpowiednikiem karcianego okrzyku „sprawdzam!": nagle się okazało, że przy odpowiedniej koncentracji woli, ciężarówek ze sprzętem wojskowym, posłusznych mediów i braku skrupułów można wykreować „uciśniony naród" właściwie w każdym punkcie globu i, naturalnie, pospieszyć mu z bratnią pomocą.

Oczywiście – przeszłość zna liczne praktyki wspierania przez jedną ze zwaśnionych stron irredenty plemiennej czy właśnie „narodowej" na terytorium przeciwnika. W tym sensie można by zasugerować, że Kreml, niejako w duchu zbliżającej się właśnie setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej, wraca do sytuacji z początku XX wieku, gdy u stóp Austro-Węgier kipiał „kocioł bałkański", w którym ochoczo mieszała rosyjska agentura. Mniej skuteczny od Petersburga Wiedeń nie pozostawał mu dłużny, animując na galicyjskich poligonach już to Legiony, już to Siczowych Strzelców. Można zresztą sięgać pamięcią dużo dalej – już w czasie wojen perskich Hellenowie i Dariusz pilnie szukali niezadowolonych plemion i miast po przeciwnej stronie frontu.

Dziś jednak mamy do czynienia z czymś nieco innym. Kucie, ugniatanie i prześwietlanie pojęcia „naród" pokazało, że wobec braku twardych i powszechnie uznanych kryteriów wykreować go można znacznie łatwiej niż dotąd, bez potrzeby odwoływania się do – przyznajmy, arbitralnych, choć dotąd obowiązujących – kryteriów historyczności, wspólnego języka, dynastii czy innych tradycji politycznych. Co więcej – globalizacyjne skurczenie się świata i wielość technik komunikacyjnych sprawiają, że animować podobne inicjatywy można nie tylko w swoim bezpośrednim sąsiedztwie.

Sztandary ?i heraldyczne ptactwo

Wreszcie trzeba wziąć pod uwagę zasadniczą przemianę cywilizacyjną, jaką jest większa niż kiedykolwiek gotowość do wsłuchiwania się w głosy „mniejszości" (z reguły niejako „uciskanych", a przynajmniej zdominowanych, przez „większość" i w związku z tym pragnących uznania, autonomii, możliwości ekspresji). Wszelkie „mniejszości" (narodowe także) zdają sobie sprawę z tej koniunktury, zyskując na samoświadomości i zarazem dotkliwiej niż dotąd odczuwając swój podrzędny (jakoby) status. Można by tę sytuację przyrównać, po trosze amatorsko, do lodowca topniejącego w ciepłych dolinach, lecz stale narastającego w górach: oświecone elity, w zależności od temperamentu i klasy, „dekonstruują" tożsamość narodową, drwią z nich lub w najlepszym razie deklarują całkowitą obojętność, wyzwolenie się – jak raczyła zadeklarować kilka lat temu wpływowa polska intelektualistka – od „zaczadzenia trucizną narodową". Wyklęte ludy ziemi jednak, trochę na przekór, trochę z poczucia wyobcowania, grzeją się tym gorliwiej w cieple wspólnoty, sięgając po sztandary i heraldyczne ptactwo.

Rosyjski prezydent uświadomił światu, jak kruchy był dotychczasowy konsensus w kwestii „samostanowienia narodów"

To wszystko znajdowało się już niejako na podorędziu – Putin jednak ukuł z tego na naszych oczach krymski wytrych – narzędzie, za pomocą którego z łatwością i niewielkim kosztem można będzie powoływać do istnienia uciśnione ludy Paflagonów i Laputów, Kosowarów i Krajinian.

O Kosowarach i Krajinianach wspominam nieprzypadkowo (będących wytworem wyobraźni literackiej Paflagonów i Laputów musimy tymczasem zostawić ich własnej przemyślności). Z tą pierwszą nazwą, choć ciągle nie do końca oswojoną, mamy do czynienia od kilkunastu lat, ilekroć ktoś usiłuje nazwać dominującą w Kosowie społeczność, podkreślając jej swoistość i „rdzenność". O samym Kosowie zrobiło się zaś ostatnio głośno właśnie w przeddzień krymskiego anszlusu, kiedy to na tuziny mnożyły się oskarżenia pod adresem złych Amerykanów, którzy „bombardując Serbię i odrywając od niej Kosowo", stworzyli jakoby precedens, do którego mógł się odwołać Putin, atakując Gruzję i Ukrainę. Czyli, jak zawsze, złu świata winni są Jankesi.

Mniej skrupułów

Miałem wówczas okazję odnieść się na łamach „Rzeczpospolitej" do tych oskarżeń, usiłując wskazać zasadniczą nieprzystawalność problemu kosowskiego i krymskiego, poczynając od kwestii skali naruszania praw człowieka w przeddzień interwencji (w przypadku Kosowa – dramatycznej), skończywszy na niebagatelnym fakcie, iż Prisztina nie stała się stolicą kolejnego stanu USA, Krym zaś został przyłączony do Rosji. Mam nadzieję, że te spostrzeżenia nie czynią ze mnie (jak zechciała zarzucać mi część polemistów) apologety niepodległego Kosowa. Ci, którzy upierają się, że to Waszyngton w roku 1999 dostarczył Moskwie pretekstu do inwazji na Krym 15 lat później, wydają się zapominać, że sprawna medialnie i propagandowo potęga, jaką jest współczesna Rosja, byłaby w stanie nagłośnić dziesiątki mniej lub bardziej podobnych epizodów z historii XX i XXI wieku: liczba państw od roku 1914 wzrosła blisko czterokrotnie, a większość z nich nie powstawała ex nihilo, lecz w drodze wspieranej lub przynajmniej uznanej przez którąś ze stron secesji. Trudno skazywać się na całkowitą bierność na arenie międzynarodowej z obawy, że jakieś nasze posunięcie wykorzysta pełen złej woli polityk.

Można być za to pewnym, że polityk taki nie zaniedba okazji, by rozdmuchać jakiś tlący się spór czy konflikt, jeśli pozostaje to w jego interesie – i stąd wspomniani wyżej półżartem Krajinianie, czyli Serbowie zamieszkujący okolice Kninu w dzisiejszej Chorwacji, którzy w burzliwym roku 1991 proklamowali niepodległość Republiki Serbskiej Krajiny, egzystującej aż do chorwackiej operacji „Burza" i pokoju w Dayton zawartego w 1995 r. Nie, jeszcze nie proklamują oni niepodległości – ale wraz z obywatelami autonomicznej Republiki Serbskiej w Bośni, Serbami zamieszkującymi gminy na północy Kosowa czy mieszkańcami serbskich wiosek w północnej Czarnogórze nader uważnie – co jako pierwszy w Polsce zauważył badacz tamtego regionu Mateusz Seroka – obserwują „scenariusz krymski" i wsłuchują się w słowa Aleksandra Dugina (którego dziś mało kto ma już za nieszkodliwego fantastę), deklarującego: „Wytrwaj, Wielka Serbio, jeszcze chwilę, Rosja nadchodzi z pomocą!".

Ale co tam Bośnia i Krajina. Świat puchnie, lista ruchów separatystycznych – w znacznej mierze za sprawą wspomnianych powyżej „mniejszościowych" emocji – wydłuża się z miesiąca na miesiąc. Rok temu swą niepodległość deklarowała Republika Murrawarri – niewielkie terytorium na pograniczu australijskiego Queenslandu i Nowej Południowej Walii. Miejscowi aktywiści nie doczekali się jeszcze odpowiedzi z Londynu – cieszą się jednak z solidarności tuzina innych separatystycznych ruchów w Oceanii, od Rewolucyjnej Armii Bougainville po zaprawionych w bojach Maorysów, i – by tak rzec – czekają swojej godziny.

Być może się jej nie doczekają. Nie wszystkie państwa sięgać będą przecież po krymski wytrych równie ochoczo. Krążące po internecie koncepcje animowania – w odpowiedzi na anszlus Putina – nacjonalizmu Jakutów, Czukczów czy Tatarów nadwołżańskich świadczą tyleż o poczuciu humoru, ileż o bezsilności pomysłodawców. Znajdzie się jednak – raczej nie na Zachodzie – dość przywódców z mniejszą ilością skrupułów, gotowych sprawić, by jutrzejszy świat stał się zupełnie inny niż ten, który znamy.

—współpraca Andrzej Konikiewicz

Działania Rosji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – inwazja na Krym pod pretekstem obrony tamtejszej mniejszości rosyjskiej, zorganizowanie tam kuriozalnego „referendum" i błyskawiczna inkorporacja półwyspu – wystarczą, by mówić o zdemontowaniu powojennej architektury bezpieczeństwa w Europie. Jeśli zaś dodać do tego otwartą groźbę wtargnięcia sił FR na ziemie Ukrainy, pojawiające się spekulacje na temat możliwości przyłączenia do Rosji secesjonistycznego Naddniestrza czy przebicia w tamtym kierunku „korytarza" przy pomocy pancernych zagonów, coraz mniej zawoalowane groźby pod adresem Estonii i Łotwy, wreszcie sformułowaną w kremlowskim przemówieniu Putina doktrynę obrony interesów mniejszości rosyjskiej w każdym zakątku świata – jasne jest, że mamy do czynienia z przełomem w relacjach międzynarodowych. Dziesiątki komentatorów mówią już o początku nowej epoki, często określając ją mianem drugiej zimnej wojny, politycy i stratedzy gorączkowo myślą nad zmianą doktryn obronnych i gospodarczych, rozpoczyna się mobilizowanie rezerw, dyslokacje wojsk i gorączkowa budowa brakującej infrastruktury energetycznej.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska