Działania Rosji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – inwazja na Krym pod pretekstem obrony tamtejszej mniejszości rosyjskiej, zorganizowanie tam kuriozalnego „referendum" i błyskawiczna inkorporacja półwyspu – wystarczą, by mówić o zdemontowaniu powojennej architektury bezpieczeństwa w Europie. Jeśli zaś dodać do tego otwartą groźbę wtargnięcia sił FR na ziemie Ukrainy, pojawiające się spekulacje na temat możliwości przyłączenia do Rosji secesjonistycznego Naddniestrza czy przebicia w tamtym kierunku „korytarza" przy pomocy pancernych zagonów, coraz mniej zawoalowane groźby pod adresem Estonii i Łotwy, wreszcie sformułowaną w kremlowskim przemówieniu Putina doktrynę obrony interesów mniejszości rosyjskiej w każdym zakątku świata – jasne jest, że mamy do czynienia z przełomem w relacjach międzynarodowych. Dziesiątki komentatorów mówią już o początku nowej epoki, często określając ją mianem drugiej zimnej wojny, politycy i stratedzy gorączkowo myślą nad zmianą doktryn obronnych i gospodarczych, rozpoczyna się mobilizowanie rezerw, dyslokacje wojsk i gorączkowa budowa brakującej infrastruktury energetycznej.
Putinowski przewrót kopernikański
Pogwałcenie suwerenności na obszarze Europy, dokonane przez jedną ze światowych potęg, odbija się oczywiście echem na całym świecie. Można jednak, jak zawsze w takich przypadkach, mówić o „kręgach zaangażowania": Ukraina doświadcza właśnie rozbioru i zagrożenia samej swej egzystencji, Mołdawia może mówić o śmiertelnym niebezpieczeństwie, kraje bałtyckie – o bardzo poważnym zagrożeniu. Zagrożone mogą czuć się Polska i wszystkie kraje dawnego bloku sowieckiego, bardzo poważnie zaniepokojona (i bezradna) jest Unia Europejska, poważnie zaniepokojona (i podejmująca konkretne działania) – Ameryka. Kwestią krymską żywotnie zainteresowane są Chiny (czemu dały wyraz, zajmując odmienne od Rosji stanowisko podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ) i – z innych względów – wszyscy liczący się producenci i eksporterzy surowców energetycznych. Dyplomaci i media wszystkich krajów śledzili uważnie sytuację w Symferopolu i Bałakławie, choć mało który kraj zareagował na nie tak stanowczo jak położone na Pacyfiku Tuvalu, które, rozważywszy ostatnie wydarzenia, cofnęło swoje uznanie dla Abchazji i Osetii Południowej...
Putin sprawił jednak swoją inwazją coś więcej: niezależnie od bieżącej rozgrywki politycznej i niejako w jej cieniu walnie się przyczynił do zmiany na skalę globalną, dokonując swego rodzaju przewrotu kopernikańskiego w polityce międzynarodowej. Animując uczucia patriotyczne Rosjan krymskich, budząc wszechrosyjskie emocje w mieszkańcach Naddniestrza i pochylając się nad potrzebami mołdawskich Gagauzów, w sposób niezwykle dobitny pokazał, jak kruche i opierające się jedynie na konwencji (lub na konsensusie wielkich potęg, którego właśnie zabrakło) są nasze przekonania dotyczące „samostanowienia narodów" i ich „prawa do samookreślenia", ba, samej definicji i istoty „narodu" jako takiego.
Można uznać, że wiadomo to było od dawna: na dyskutowaniu, weryfikowaniu i kwestionowaniu pojęć „naród" i „prawo do samostanowienia" wyrosły (i dobrze się mają) całe szkoły politologii. Krymskie – jak mawiają miejscowi Tatarzy – „okupandum" było jednak odpowiednikiem karcianego okrzyku „sprawdzam!": nagle się okazało, że przy odpowiedniej koncentracji woli, ciężarówek ze sprzętem wojskowym, posłusznych mediów i braku skrupułów można wykreować „uciśniony naród" właściwie w każdym punkcie globu i, naturalnie, pospieszyć mu z bratnią pomocą.
Oczywiście – przeszłość zna liczne praktyki wspierania przez jedną ze zwaśnionych stron irredenty plemiennej czy właśnie „narodowej" na terytorium przeciwnika. W tym sensie można by zasugerować, że Kreml, niejako w duchu zbliżającej się właśnie setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej, wraca do sytuacji z początku XX wieku, gdy u stóp Austro-Węgier kipiał „kocioł bałkański", w którym ochoczo mieszała rosyjska agentura. Mniej skuteczny od Petersburga Wiedeń nie pozostawał mu dłużny, animując na galicyjskich poligonach już to Legiony, już to Siczowych Strzelców. Można zresztą sięgać pamięcią dużo dalej – już w czasie wojen perskich Hellenowie i Dariusz pilnie szukali niezadowolonych plemion i miast po przeciwnej stronie frontu.