Rosja, anektując Krym, wypowiedziała otwartą wojnę Zachodowi, a przede wszystkim jego wartościom: demokracji, państwu prawa i wolnemu rynkowi. Poczynania Putina nie powinny zaskakiwać. Rosyjskie mass media od lat prowadzą głośną kampanię propagandową, strasząc, że „zgniły" Zachód pod przywództwem „wielkiego szatana", czyli USA, chce zniszczyć świętą Ruś.
Fiasko doktryny Steinmeiera
Mocarstwa zachodnie długo udawały, a być może nadal udają, że nie dostrzegają tych seansów nienawiści. A przecież trzeba być ślepym, głuchym, a na dodatek głupim, by nie dostrzec, że Kreml w ten sposób przygotowuje Rosjan do cywilizacyjnego starcia z Zachodem. W realnej wojnie ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami Rosja nie miałaby jednak żadnych szans. Dlatego wojna odbywa się na terytorium zastępczym; terytorium państwa, które chciało przyjąć wartości i normy Zachodu i stać się jego częścią.
Szef niemieckiej dyplomacji reprezentuje nie tylko jakieś wąskie prorosyjskie lobby przemysłowe, ale większość społeczeństwa
Niemieckie elity stanęły więc przed niemożliwym do rozwiązania dylematem. Jak kontynuować strategiczne partnerstwo z państwem, które prowadzi krucjatę przeciwko wartościom będącym także fundamentem niemieckiego systemu społeczno-politycznego. Przez dziesięciolecia Niemcy swoje szczególne stosunki z Rosją tłumaczyły opracowaną jeszcze pod koniec lat 60. XX wieku na potrzeby socjaldemokratycznej Ostpolitik Willy'ego Brandta doktryną „zmiany poprzez zbliżenie" (Wandel durch Annäherung). Zgodnie z nią bliskie kontakty z Zachodem, a zwłaszcza z Niemcami, miały stopniowo zmieniać groźną naturę państwa sowiecko-rosyjskiego. Jej swoistą wariację realizował w ostatnim dziesięcioleciu obecny, wywodzący się z SPD, minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier. Nazwał ją „partnerstwem dla modernizacji". Dzięki strategicznemu partnerstwu z Niemcami Rosja miała zmodernizować nie tylko gospodarkę, ale także, a może nawet przede wszystkim, instytucje społeczno-polityczne.
Dziś jest oczywiste, że ten koncept partnerstwa z Rosją nie ma żadnego sensu. Nie można bowiem wejść w relację partnerską z państwem, które manifestuje swoją wrogość do sposobu naszego zbiorowego życia i nie ukrywa, że chce z nim walczyć. Rząd federalny mimo to nadal prowadzi politykę manifestacyjnie prorosyjską. Czy ten strategiczny dysonans to wynik intelektualnej słabości niemieckich elit czy też świadectwo głębokich przewartościowań niemieckiej polityki?