Pojawia się więc pytanie, kogo tak naprawdę my, konserwatywni ciemnogrodzianie, mamy tolerować w osobie Thomasa Neuwirtha. Transseksualistę? W tym wypadku nie można nam zarzucić transfobii, bo austriacki piosenkarz, jak już wspomnieliśmy, transseksualistą nie jest. Chyba że chciał jedynie nagłośnić problemy transseksualistów, udając jednego z nich. Jeśli tak, to była to próba dość nieporadna, a nawet niesmaczna. Jak mieli się poczuć ludzie, którzy rzeczywiście zmienili płeć, przeżywając prawdziwe dramaty i przechodząc uciążliwą terapię, gdy zobaczyli na scenie w Kopenhadze pławiącego się w świeżo zdobytej sławie dziwoląga? Co byśmy powiedzieli, gdyby jakiś uczestnik Eurowizji chciał „nagłośnić" problemy osób niepełnosprawnych, poruszając się na wózku, choć mógłby z niego wstać i zatańczyć oberka? Jak ocenilibyśmy aktora, który solidaryzowałby się z osobami cierpiącymi na alzheimera, udając, że nie może sobie przypomnieć swojej kwestii, ale doskonale pamiętając, jaką gażę dostanie za swój występ?
Prawa przebierańców
Może więc powinniśmy tolerować Neuwirtha jako transwestytę? Hmm, nawet środowiska LGBT nie wydają się chyba zbyt skłonne, by bohatersko walczyć o prawa przebierańców. Zresztą, dużo więcej (w dodatku z niebywałą gracją) zrobili już na tym polu Dustin Hoffman w „Tootsie" i Robin Williams jako pani Doubtfire.
Może więc chodzi o to, byśmy się pojednali z „transoportunistami"? Czyli ludźmi, którzy w mniej lub bardziej inwazyjny sposób ingerują w swój zewnętrzny wygląd, chcąc zwiększyć swoje szanse na karierę w filmie, w telewizji czy na estradzie. Lecz i tutaj nie widzę powodu, by posypywać głowę popiołem. Michaela Jacksona, który uparcie wybielał sobie skórę, słuchałem z dużą dozą tolerancji. Pamela Anderson ze swoim napompowanym do granic wytrzymałości biustem również nie wzbudzała we mnie niechęci. Jestem też bardzo przyjaźnie nastawiony do Nicole Kidman, szczelnie wypełnionej botoksem.
Może więc chodzić tylko o jedno: o to, byśmy tolerowali Thomasa Neuwirtha jako homoseksualistę – którym w istocie jest. I w tym właśnie miejscu całe dżenderowo strzela sobie w stopę. Przypomnijmy sobie, ileż to billboardów nawieszano, ilu dokonano coming-outów, ilu udzielono wywiadów, ile przeprowadzono ankiet, aby tylko wtłuc Polakom do głów, że geje są równoprawnymi, normalnymi członkami społeczeństwa. Że są wśród sportowców i adwokatów, że zdarzają się lekarze homoseksualiści i dziennikarki lesbijki, że lesbijka jest ekspedientką w naszym ulubionym sklepie, że gej może być naszym sąsiadem, a my tego nawet nie zauważymy. Wreszcie – że pary jednopłciowe są już tak normalne i tak wspaniałe, że można im pozwolić na adopcję dzieci.
A teraz wszystko się rypło, bo dżenderowo wpadło we własne sidła. Muszelka Kiełbasa jako „normalny" członek społeczeństwa? Jako miły, usłużny sąsiad? Kolega z pracy? Kandydat na ojcomatkę dla adoptowanego brzdąca z domu dziecka? Zaiste, świetną reklamę robi „normalnym" gejom i lesbijkom Conchita Wurst. Notabene, w ostatnich latach polskim środowiskom LGBT jakoś nie udało się stworzyć panteonu wybitnych i szanowanych homoseksualistów – profesorów uniwersyteckich, prawników, chirurgów – którzy mogliby się stać „ikonami tolerancji". Udało się za to stworzyć panteon niezbyt mądrych pacynek, z Robertem Biedroniem, Tomaszem Jacykowem i Michałem Pirogiem na czele. Stąd też desperackie próby „uszlachetnienia" tego towarzystwa przez nieustannie przypominanie orientacji seksualnej Marii Dąbrowskiej, szukanie wątków homo w biografii Marii Konopnickiej czy gejowską reinterpretację niektórych fragmentów „Kamieni na szaniec".
Morderstwo dobrego smaku
Dąbrowska? Furda. Nikt jej nie pamięta. Za to Conchita Wurst przebiła się do polskiej świadomości w jeden weekend. Pogratulować. Swoją drogą, ciekawe, jak zareagowałby nieżyjący już Jerzy Waldorff, legendarny krytyk muzyczny i homoseksualista, gdyby się dowiedział, że w szpicy gejowskiej rewolucji kroczy dzisiaj facet w złotej kiecce i z rzęsami na pół metra, bohater Eurowizji, żenującego spektaklu zawodzenia i rzępolenia, podczas którego dokonuje się rytualnego morderstwa dobrego smaku.