Złoty cielec postępowców

Moi ideologiczni adwersarze, ?głosiciele gender, miłośnicy małżeństw homoseksualnych, wyznawcy „płci kulturowej", paranaukowcy od pseudoteorii mają wreszcie ikonę, na jaką zasłużyli. Conchitę Wurst– pisze publicysta.

Publikacja: 15.05.2014 01:34

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Spróbuję napisać poważny tekst o Conchicie Wurst. Proszę szanownych czytelników, aby docenili mój wysiłek, gdyż jest to samo w sobie wyzwanie nietuzinkowe.

Zrazu zaznaczam, że zwycięstwo Thomasa Neuwirtha vel Muszelki Kiełbasy w ostatnim konkursie Eurowizji niezwykle mnie uradowało. Nie rozumiem tych, który obnoszą się dzisiaj ze swoim obrzydzeniem i wieszczą ostateczny upadek moralności na Starym Kontynencie.

Ja, wręcz przeciwnie, nie zamartwiam się wcale. Dlaczego? Dlatego mianowicie, iż moi ideologiczni adwersarze, głosiciele gender, miłośnicy małżeństw homoseksualnych, wyznawcy „płci kulturowej", paranaukowcy od pseudoteorii mają wreszcie taką ikonę, na jaką zasłużyli. Brakowało wam takiego właśnie symbolu tolerancji? No to musicie go teraz pielęgnować, promować, eksponować. Zaproście Conchitę na warszawską Paradę Równości, niech da koncert na jednej z platform, niechaj przytuli się do innego znanego brodacza, miłośnika damsko-męskich przebieranek, niech raz jeszcze wzniesie w górę zaciśniętą pięść i powie coś strzelistego o wolności i miłości, cytując Paulo Coelho lub innego wysmakowanego myśliciela.

Szpetna, ?brodata fretka

A wtedy rzesze nietolerancyjnych Polaków, gejofobicznych Podkarpacian, zanurzonych w oparach katolickiej stęchlizny, na pewno przejrzą na oczy, rozerwą patriarchalne kajdany, zrozumieją, iż żyli dotąd w ciężkim eurogrzechu homo- i transfobii. Podążą za Conchitą, a ona da im szansę oczyszczenia.

Nie podążą, oczywiście, i nie przejrzą na oczy. Raczej uśmiechną się pogardliwie, pukną w głowę i utwierdzą w przekonaniu, że Europa zmierza prosto do wariatkowa. Chciałoby się zatem rzec Piotrom Pacewiczom i Magdalenom Środom: nie idźcie tą drogą. Ja jednak powiem: idźcie, jak najbardziej idźcie, żwawo, śmiało! Rozpływajcie się nadal nad austriacką diwą/diwem, pogrążajcie się w tej bezdennej śmieszności, kompromitujcie się, na zdrowie!

Mój Boże, przecież to nawet nie jest złoty cielec. Toż to zwyczajna, dość szpetna, brodata fretka.

Conchitę Wurst stworzył sam Thomas Neuwirth: przebrał się za kobietę, choć zostawił sobie zarost, bo przecież drag queens nie brakuje, już się opatrzyły, spowszedniały, nie trzeba nawet się udawać potajemnie do specjalistycznych klubów, wystarczy obejrzeć kilka filmów Almodóvara. Ale takich z brodą, w dodatku potrafiących coś zaśpiewać, zbyt wiele nie ma.

Dżenderowo znalazło nowy oręż – reductio ad Putinum: „Kto przeciw Conchicie, ten za Putinem!". Bo przecież prezydent Rosji też nie lubi homoseksualistów.

Thomas Neuwirth wymyślił więc Conchitę jako kreację artystyczną, która miała mu pomóc w zrobieniu kariery. Czyli założył sukienkę i pomalował paznokcie dla pieniędzy.

A może nie? Może jest po prostu transwestytą, który lubi się wciskać w kuse damskie łaszki, choć do niedawna miał opory, by robić to publicznie. Aż wreszcie się przełamał i stał się transwestytą jawnym, dumnym, pewnym siebie.

A może jest transseksualistą? Nie, bo nie mówi o zmianie płci, o zbliżającej się operacji i terapii hormonalnej, nie twierdzi, że „urodził się nie w swoim ciele".

Pojawia się więc pytanie, kogo tak naprawdę my, konserwatywni ciemnogrodzianie, mamy tolerować w osobie Thomasa Neuwirtha. Transseksualistę? W tym wypadku nie można nam zarzucić transfobii, bo austriacki piosenkarz, jak już wspomnieliśmy, transseksualistą nie jest. Chyba że chciał jedynie nagłośnić problemy transseksualistów, udając jednego z nich. Jeśli tak, to była to próba dość nieporadna, a nawet niesmaczna. Jak mieli się poczuć ludzie, którzy rzeczywiście zmienili płeć, przeżywając prawdziwe dramaty i przechodząc uciążliwą terapię, gdy zobaczyli na scenie w Kopenhadze pławiącego się w świeżo zdobytej sławie dziwoląga? Co byśmy powiedzieli, gdyby jakiś uczestnik Eurowizji chciał „nagłośnić" problemy osób niepełnosprawnych, poruszając się na wózku, choć mógłby z niego wstać i zatańczyć oberka? Jak ocenilibyśmy aktora, który solidaryzowałby się z osobami cierpiącymi na alzheimera, udając, że nie może sobie przypomnieć swojej kwestii, ale doskonale pamiętając, jaką gażę dostanie za swój występ?

Prawa przebierańców

Może więc powinniśmy tolerować Neuwirtha jako transwestytę? Hmm, nawet środowiska LGBT nie wydają się chyba zbyt skłonne, by bohatersko walczyć o prawa przebierańców. Zresztą, dużo więcej (w dodatku z niebywałą gracją) zrobili już na tym polu Dustin Hoffman w „Tootsie" i Robin Williams jako pani Doubtfire.

Może więc chodzi o to, byśmy się pojednali z „transoportunistami"? Czyli ludźmi, którzy w mniej lub bardziej inwazyjny sposób ingerują w swój zewnętrzny wygląd, chcąc zwiększyć swoje szanse na karierę w filmie, w telewizji czy na estradzie. Lecz i tutaj nie widzę powodu, by posypywać głowę popiołem. Michaela Jacksona, który uparcie wybielał sobie skórę, słuchałem z dużą dozą tolerancji. Pamela Anderson ze swoim napompowanym do granic wytrzymałości biustem również nie wzbudzała we mnie niechęci. Jestem też bardzo przyjaźnie nastawiony do Nicole Kidman, szczelnie wypełnionej botoksem.

Może więc chodzić tylko o jedno: o to, byśmy tolerowali Thomasa Neuwirtha jako homoseksualistę – którym w istocie jest. I w tym właśnie miejscu całe dżenderowo strzela sobie w stopę. Przypomnijmy sobie, ileż to billboardów nawieszano, ilu dokonano coming-outów, ilu udzielono wywiadów, ile przeprowadzono ankiet, aby tylko wtłuc Polakom do głów, że geje są równoprawnymi, normalnymi członkami społeczeństwa. Że są wśród sportowców i adwokatów, że zdarzają się lekarze homoseksualiści i dziennikarki lesbijki, że lesbijka jest ekspedientką w naszym ulubionym sklepie, że gej może być naszym sąsiadem, a my tego nawet nie zauważymy. Wreszcie – że pary jednopłciowe są już tak normalne i tak wspaniałe, że można im pozwolić na adopcję dzieci.

A teraz wszystko się rypło, bo dżenderowo wpadło we własne sidła. Muszelka Kiełbasa jako „normalny" członek społeczeństwa? Jako miły, usłużny sąsiad? Kolega z pracy? Kandydat na ojcomatkę dla adoptowanego brzdąca z domu dziecka? Zaiste, świetną reklamę robi „normalnym" gejom i lesbijkom Conchita Wurst. Notabene, w ostatnich latach polskim środowiskom LGBT jakoś nie udało się stworzyć panteonu wybitnych i szanowanych homoseksualistów – profesorów uniwersyteckich, prawników, chirurgów – którzy mogliby się stać „ikonami tolerancji". Udało się za to stworzyć panteon niezbyt mądrych pacynek, z Robertem Biedroniem, Tomaszem Jacykowem i Michałem Pirogiem na czele. Stąd też desperackie próby „uszlachetnienia" tego towarzystwa przez nieustannie przypominanie orientacji seksualnej Marii Dąbrowskiej, szukanie wątków homo w biografii Marii Konopnickiej czy gejowską reinterpretację niektórych fragmentów „Kamieni na szaniec".

Morderstwo dobrego smaku

Dąbrowska? Furda. Nikt jej nie pamięta. Za to Conchita Wurst przebiła się do polskiej świadomości w jeden weekend. Pogratulować. Swoją drogą, ciekawe, jak zareagowałby nieżyjący już Jerzy Waldorff, legendarny krytyk muzyczny i homoseksualista, gdyby się dowiedział, że w szpicy gejowskiej rewolucji kroczy dzisiaj facet w złotej kiecce i z rzęsami na pół metra, bohater Eurowizji, żenującego spektaklu zawodzenia i rzępolenia, podczas którego dokonuje się rytualnego morderstwa dobrego smaku.

Jeśli ktoś liczył na to, że nasi obyczajowi neobolszewicy zachowali jednak resztki oleju w głowie i nie przyłączą się do baraniego chóru zachwytów nad Conchitą, srodze się pomylił. Dżenderowo znalazło nowy oręż, a mianowicie reductio ad Putinum: „Kto przeciw Conchicie, ten za Putinem!". Bo przecież prezydent Rosji też nie lubi homoseksualistów.

Proszę wybaczyć, ale nie mogę się powstrzymać przed jednoznaczną oceną: taki argument świadczy o dość ograniczonych zdolnościach umysłowych dyskutanta. Odwróćmy ten tok myślenia: czy wszyscy krytycy Bronisława Wildsteina to antysemici i miłośnicy Adolfa Hitlera (pod tę definicję można by podciągnąć z grubsza pół „Gazety Wyborczej")? Czy wszyscy krytycy Johna Godsona to rasiści i duchowi spadkobiercy Ku-Klux-Klanu? A krytycy Kościoła katolickiego (druga połówka „Wyborczej") – czyż nie są sojusznikami zbrodniarzy z Boko Haram wyrzynających chrześcijan w Nigerii?

Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Może w tym amoku chodzi o coś zupełnie innego. Może Conchita to po prostu świadome przesunięcie granic fizycznej i intelektualnej perwersji, celowy eksces, przy którym drag queens z filmów Almodóvara, Anna Grodzka oraz Tomasz Jacyków wydadzą się nam zupełnie standardowi.

To ja dziękuję. Wolę Oscara Wilde'a, Johna Gielguda i Jerzego Waldorffa.

Autor jest publicystą ?„Tygodnika Do Rzeczy"

Spróbuję napisać poważny tekst o Conchicie Wurst. Proszę szanownych czytelników, aby docenili mój wysiłek, gdyż jest to samo w sobie wyzwanie nietuzinkowe.

Zrazu zaznaczam, że zwycięstwo Thomasa Neuwirtha vel Muszelki Kiełbasy w ostatnim konkursie Eurowizji niezwykle mnie uradowało. Nie rozumiem tych, który obnoszą się dzisiaj ze swoim obrzydzeniem i wieszczą ostateczny upadek moralności na Starym Kontynencie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?