Dwadzieścia lat temu mało kto wierzył, że prezydentem kraju może zostać zwykły deputowany, dyrektor kołchozu ze wschodniej Białorusi. Zlekceważyli go polityczni przeciwnicy, ale także doradcy, „starzy polityczni wyjadacze", którzy byli przekonani, że będą w stanie manipulować niedoświadczonym Łukaszenką. Czas pokazał jednak, że mylili się i jedni, i drudzy, a obdarzony niesamowitym instynktem politycznym Aleksander Grigoriewicz stał się samodzielnym politykiem, który stworzył system dający mu poczucie całkowitej kontroli nad Białorusią.
Najgorszy grzech
Siłą dającą Łukaszence niemal nieograniczoną władzę okazała się też umiejętność wyczuwania nastrojów i oczekiwań białoruskiego społeczeństwa, którą zademonstrował już w czasie kampanii w 1994 r. (walka z korupcją była jej naczelnym hasłem), a potem przez kolejne dwie dekady swoich rządów. I nawet wyśmiewany przez wszystkich udział w kampaniach żniwnych, wykopkach, wizytach gospodarskich ma istotny cel – jest nim pokazanie, kto jest gospodarzem Białorusi. Tym bardziej że Łukaszenko nie przejmuje się protokołem dyplomatycznym i sztorcuje wszystkich dokoła – od naczelników kołchozów, którym pokazuje, jak prawidłowo kosić trawę, po premiera kraju, którego ruga, że nie jest w stanie zapewnić zbytu białoruskim towarom. Ci znoszą to z pokorą, bo największy grzech, jaki można popełnić na Białorusi, to sprzeciwienie się prezydentowi.
Trzeba też Łukaszence oddać, że jak mało który przywódca jest w stanie w zarodku gasić protesty społeczne – najczęściej poprzez wypłatę zawyżonych pensji w największych białoruskich fabrykach. Potencjał społecznych protestów jest znikomy również z powodu licznych ograniczeń w prowadzeniu działalności gospodarczej oraz funkcjonowaniu NGO i niezależnych mediów, hamujących rozwój społeczeństwa obywatelskiego.
Kolejnym problemem jest słabość białoruskiej opozycji, która od kilkunastu lat w żaden sposób nie uczestniczy w sprawowaniu władzy. Trudno się zatem dziwić, że na kanwie wydarzeń na Ukrainie wróciło hasło: „Byle nie było wojny", a Łukaszenko po czasowym spadku popularności w latach 2011–2013 znów stał się gwarantem stabilizacji społecznej, z poparciem przekraczającym w ostatnich miesiącach 40 proc.
Podgryzanie Rosji
Konflikt rosyjsko-ukraiński stał się jednak jednym z największych problemów Łukaszenki. Z jednej strony widać jego wielką sympatię do Ukrainy, o czym mogą świadczyć choćby słowa, że Krym jest częścią tego państwa, wypowiedziane przez białoruskiego prezydenta na inauguracji Petra Poroszenki w Kijowie. Z drugiej natomiast, jeśli białoruski prezydent chce pozostać u władzy, musi się wykazywać lojalnością wobec Rosji, choć jej władze co jakiś czas podgryza.