Trudno w dzisiejszych czasach nie ulec fascynacji obietnicami lub groźbami, jakie niesie postęp nauki, tym bardziej jeśli rzecz jest wsparta książkami prominentnej postaci amerykańskiej, a do tego jeszcze modnym i sugestywnym filmem. Taki jest esej Krzysztofa Kłopotowskiego „Co to są „przyjaciele człowieka” w ostatnim „Plusie-Minusie” zainspirowany – jak na krytyka filmowego przystało – wyświetlaną właśnie „Transcendencją”. Od lat znam i cenię autora, ale tym razem muszę wyrazić zdanie odmienne, bowiem nie o film tu chodzi, ale o wielki dylemat filozoficzny XXI wieku. Czy już w połowie stulecia my ludzie staniemy się cywilizacyjnym przeżytkiem, a losy świata przejmą obdarzone własną świadomością maszyny myślące, które – jako wielekroć inteligentniejsze i potężniejsze – być może pozwolą nam na dalsze istnienie, tak jak my pozwalamy domowym zwierzątkom, bądź też poddadzą rodzaj ludzki łagodnej eutanazji?
Maszyny mogą udawać człowieka, zadziwiać go i przewyższać tą udawaną „inteligencją", ale nie ma dotąd żadnych dowodów, by uznać je za zdolne do samoświadomości
Mnożą się fakty uzasadniające alarm. Obok prawdziwych ludzi w zarządzie jednej ze spółek w Hong-Kongu zasiada na równych prawach specjalnie do tej roli skonstruowany algorytm komputerowy. Po ulicach jeździ samochód bez kierowcy zbudowany przez Google, gdzie szefem wydziału inżynierii jest właśnie Raymond („Ray”) Kurzweil, na którego książki Kłopotowski się powołuje, mylnie nazywając go Royem Kurzweillem). Maszyna już dawno ograła w szachy samego Gari Kasparowa, a tocząc w Internecie dialog z anonimowym partnerem (bo zdjęcie i imię zwykle kłamią) nie mamy pojęcia czy po drugiej stronie odpowiada nam żywy człowiek, czy coraz popularniejszy także w Polsce komputerowy „czatbot” sugestywnie udający jego emocje. Niedawno maszyna zdała „test Turinga” specjalnie wymyślony dla odróżnienia takich „podróbek” od realnej osoby, choć autor twierdzi że nastąpi to około 2030 roku. Jest więc czego się bać. Przecież nawet sam Stephen Hawking (wspólnie z noblistą Frankiem Wilczkiem) ostrzegają przed pracami nad sztuczną inteligencją, które mogą wymknąć się spod naszej kontroli i doprowadzić do wytworzenia maszyn zdolnych do dalszego doskonalenia się i samopowielania, nad którymi nie zapanujemy, a ich cele i metody mogą być zupełnie odmienne od ludzkich.
Na początku każdej podobnej fascynacji jest wyrwanie z kontekstu i nadanie absolutnej wartości paru naukowym pojęciom, które potem posłużą jako błyskotki terminologiczne w konstrukcji niemającej wiele wspólnego z nauką. Tutaj takimi przykładami może być „osobliwość” i „postęp wykładniczy”. Osobliwość jest matematyce znana od jej początków, oznacza miejsce, w którym metoda liczenia zawodzi, wynik staje się niepewny. Do osobliwości prowadzi dzielenie jakiejkolwiek liczby naturalnej przez zero, osobliwością jest tangens 90 stopni, wnętrze „czarnej dziury” albo hipotetyczny moment „wielkiego wybuchu” w kosmologii. Możemy nazwać tak samo czas przyszły, w którym maszyna zyska świadomość samej siebie i inteligencję przewyższającą ludzką, ale nie może to służyć udowodnieniu czegokolwiek. Podobnie jest z krzywą wykładniczą; przeciwnie niż za Kurzweilem powtarza Kłopotowski, już dawno udowodniono, że jakikolwiek wzrost, także wiedzy naukowej tylko na krótkim odcinku bywa wykładniczy, potem ulega „nasyceniu” przypominając raczej hiperbolę. Po jakimś czasie wraca wzrost wykładniczy, ale w innym miejscu. Posługując się interpolacja wykładniczą „udowodniono” już w XIX wieku, że wielkie metropolie ulegną zatkaniu zwałami końskiego nawozu, a lawinowy wzrost ludności świata doprowadzi do katastrofy już w połowie XX stulecia.
Jeszcze ważniejsze jest lekkomyślne posługiwanie się terminem „świadomość”. Jak dotąd wszystkie najwymyślniejsze roboty i algorytmy komputerowe wykorzystują tą jedną i gigantyczną przewagę jaką mają nad człowiekiem, a jest nią pojemność pamięci i szybkość liczenia. Mogą więc udawać człowieka, zadziwiać go i przewyższać tą udawaną „inteligencją”, ale nie ma dotąd żadnych dowodów, ani nawet poszlak, by uznać je za zdolne do samoświadomości. Nie wiemy nawet co to jest „świadomość” i skąd ona się bierze? Wiemy tylko, że ją posiadamy, nie jesteśmy nawet pewni w jakim stopniu posiadają ją zwierzęta. Można tu zaobserwować coś podobnego jak w przypadku rozreklamowanego przez nie całkiem kompetentnych popularyzatorów „złamania kodu genetycznego”. Wiemy co to są geny, jak są zbudowane łańcuchy DNA, nawet jak szyfrowane są pojedyncze białka. Rzecz w tym, że znamy litery tego alfabetu, ale nie potrafimy złożyć z nich ani jednego słowa. Nie potrafimy przekroczyć granicy między żywym i martwym nawet na poziomie wirusa czy bakterii. W kwestii świadomości jesteśmy jeszcze mniej zaawansowani, a problem jest znacznie potężniejszy. Mamy tylko poczucie obcowania z tajemnicą, może nawet pisaną z wielkiej litery.