Kaczyński przeciw Kościołowi - analiza nowego podziału społecznego w Polsce

Wśród polskich katolików są i tacy, którzy nie widzą sprzeczności między swoją wiarą a nowoczesnością. Tyle że nie traktują oni proboszczów jako nieomylnych kaznodziejów – pisze publicysta.

Publikacja: 25.07.2014 02:11

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Do tej pory dwa podziały w sposób zasadniczy organizowały nasze życie społeczne. Pierwszy dotyczy kontekstu historycznego i sprowadzić można do hasła: „Polska postsolidarnościowa kontra Polska postkomunistyczna". Drugi wiązał się z dojściem do władzy PiS w 2005 r. Jarosław Kaczyński sprowadził wtedy spór do opozycji: „Polska solidarna kontra Polska liberalna". Dziś oba te przeciwstawienia leżą na śmietniku historii. Nie wyznaczają zasadniczej linii sporów. Nie mobilizują Polek i Polaków do większej aktywności politycznej. Gdzie zatem przebiega aktualny podział? W imię jakich wartości gotowi jesteśmy „wchodzić na barykady"?

Jeśli dobrze popatrzeć, to zasadnicza linia nowego sporu biegnie między – z grubsza rzecz biorąc – „Polską otwartą" a „Polską zamkniętą". Między Polską tolerancyjną a Polską nacjonalistyczną. Między Polską pluralistyczną a Polską ksenofobiczną. Między Polską szukającą dialogu i konsensusu a Polską wojującą, szukającą konfliktu i wrogów. Podłożem tego podziału nie jest jednak, jak to w przeszłości bywało, konflikt klasowy. Źródłem tej nowej batalii okazuje się spór kulturowy – spór, który, co intrygujące, przerabialiśmy już na początku lat 90. ubiegłego wieku.

Sęk w tym, że tamta batalia, m.in. o miejsce religii w demokratycznym społeczeństwie i wartości w sferze publicznej, nie została do końca przepracowana. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi. Zmęczeni walką między sobą, daliśmy sobie spokój z kolejnymi bojami. Zrobiliśmy tak również ze względu na osobę Jana Pawła II, który – ciężko schorowany – chciał widzieć rodaków jako wspólnotę pojednaną i zgodną. Dobrym świadectwem tamtego stanu rzeczy jest też nasza konstytucja, pomijając otwarty charakter preambuły. Jednak sam dokument pisany był pod dyktando zgniłych kompromisów, które dziś wychodzą nam bokiem, gdyż każda postępowa zmiana społeczna blokowana jest przez hasło: „to sprzeczne z konstytucją".

Ale, jak to bywa z nieprzepracowaną lekcją, wraca ona po latach ze zdwojoną siłą. Takie kwestie, jak spór o gender, „Golgota Picnic", deklaracja wiary lekarzy, klauzula sumienia, sprawa Chazana, związki partnerskie, in vitro, miejsce religii w życiu publicznym, wyznaczają nową oś politycznych i społecznych batalii – granicę świeckiego państwa i reguł, które mają organizować życie pluralistycznej wspólnoty politycznej. Czy zatem, przyglądając się naturze spornych kwestii, należałoby uznać, że grozi nam zderzenie fundamentalizmów: z jednej strony religijnego, z drugiej laickiego?

Prywatyzacja stylu życia

Żeby było jasne: nie lubię manichejskiego podziału świata, gdyż sądzę, że świat jest zbyt złożony, by widzieć go tylko w czarno-białych barwach. A życie jest zbyt bogate i nieprzewidywalne, by zamknąć je wyłącznie w etycznych kodeksach. Dlatego wolę etykę odpowiedzialności. Nie przepadam też za ostrymi konfliktami, gdyż uważam, że w konsekwencji mają one destrukcyjny charakter dla wszystkich. Dużo bardziej frapuje mnie to, co ludzi łączy, i jak mogą razem współdziałać dla dobra wspólnego, niż to, co ludzi dzieli, uniemożliwiając jakąkolwiek współpracę.

Dlaczego zatem stawiam tezę, że zasadniczy dziś spór toczy się między tymi, którzy chcą Polski otwartej, będącej przyjaznym domem dla każdego, bez względu na jego przekonania polityczne, światopoglądowe czy orientację seksualną, a tymi, którzy chcą Polski zamkniętej, gdzie obowiązuje jasny kanon i kryteria przynależności politycznej, narodowej, wyznaniowej czy seksualnej.

Liberalna czy raczej – szerzej – postępowa część polskiego społeczeństwa uznała, że i konstytucja, i rodzaj społecznej, niepisanej umowy daje im na tyle dużo wolności, że mogą spokojnie układać swoje życie podług wyznawanych wartości i przekonań. Mówiąc „postępowcy", mam na myśli nie tylko tych zdeklarowanych liberałów i lewicowców, którzy są sceptyczni wobec Kościoła, sądząc, że katolicyzm jest z natury antynowoczesny.

Mam na myśli także osoby wierzące, które nie widzą sprzeczności między swoją wiarą a nowoczesnością i modernizacją. Są to zazwyczaj ci wierzący, którzy nie przestają się modlić i chodzić do swych kościołów, ale z pewnością proboszczów nie traktują jako nieomylnych kaznodziejów. Sęk w tym, że postępowcy do tej pory budowali swoje strategie, prywatyzując własne życie, zgodnie z zasadą: żyj i dać żyć innym.

Ten rodzaj konsensusu mógł funkcjonować dopóty, dopóki rodząca się na naszych oczach klasa średnia, gdyż to ona głównie zasila szeregi postępowców, nie miała kłopotu z realizacją aspiracji i stylów życia. Dla tych „nowych mieszczan" było jasne, że Kościół katolicki wchodzi z butami w ich życie, ale zarazem było to na tyle znośne, że nie prowadziło do – poza rutynowym narzekaniem w prywatnych rozmowach na proboszcza – rzeczywistego buntu. Ci zaś, którzy chcieli jeszcze mniej Kościoła w swoim życiu, kupowali sobie ów komfort, zamieszkując na grodzonych osiedlach, posyłając dzieci do prywatnych szkół, lecząc się w prywatnych klinikach...

Krótko: prywatyzowali swój styl życia na tyle skutecznie, że – jeśli nawet siedząc na symbolicznym placu Zbawiciela i pijąc caffè latte, widzieli płonącą tęczę podpaloną przez kiboli, narodowców i „dobrych katolików" – uznawali, że to nie jest ich kłopot, ale tylko bezradnych służb porządkowych. Klasa średnia żywiła przekonanie, że dopóty fantazmaty katolickich fundamentalistów jej nie dotyczą, dopóki może żyć tak, jak chce. I może robić, co tylko zechce.

Pobudka ? „nowych mieszczan"

Cóż się więc stało, że dziś ta sama klasa średnia wychodzi ze swoich prywatnych kryjówek? Paradoksalnie to katoliccy fundamentaliści, poprzez swoje kolejne żądania sakralizacji sfery publicznej, domaganie się prewencyjnej cenzury kulturowej sprawiają, że „nowi mieszczanie" porzucają swoje bezpieczne grillowanie. „Nowi mieszczanie" już zrozumieli, że jeśli nadal będą prywatyzować swoje życie, to pozostawiona odłogiem sfera publiczna szybko zostanie skolonizowana przez katolickich fundamentalistów.

Ten rodzaj religijnego zawłaszczania ma zresztą miejsce: prawicowym politykom i katolickim fundamentalistom nie wystarczy już invocatio Dei w konstytucji czy katecheza w szkole. Szybko doszli do wniosku, że przy biernej i zajętej swoimi sprawami klasie średniej można przejmować kolejne obszary życia publicznego – edukację, medycynę, sztukę, a nawet... parki i place, by nie można było tam uprawiać jogi. Kroplą przelewającą czarę goryczy był właśnie protest środowisk prawicowych i religijnych, który doprowadził do odwołania w Poznaniu sztuki „Golgota Picnic" w ramach festiwalu teatralnego Malta. Więcej, duża część ludzi kultury czy też – szerzej – intelektualistów broni nie tyle samej sztuki, ile prawa do jej wystawienia.

Dlatego klasa średnia już wie, że – by chronić kruchy, liberalny ład dający jej minimum wolności dla realizowania własnych strategii życiowych – nie może dłużej siedzieć w modnych knajpach, popijając lemoniadę. Co więcej, wbrew sobie została wyrwana z letargu, by wziąć udział w kulturowym konflikcie, który wywołali katoliccy fundamentaliści. Cóż jednak ten spór oznacza dla rodzimego katolicyzmu?

To jasne, że konflikt ten opłaca się polskiej prawicy – nic tak nie mobilizuje ludzi, jak spory kulturowe. Jarosław Kaczyński zobaczył, że „smoleńskie paliwo" już wyschło, gdyż przestało mobilizować ludzi. Na większą część społeczeństwa nie działa także jego strategia modernizacyjna, która jest czysto imitacyjna – Kaczyński raz mówi, że Polska ma być jak Bawaria, innym razem, że jak Korea. Dlatego lider PiS i jego przyboczni uznali, że być może ostatnią szansą na wzniecenie radykalnego podziału i zmobilizowanie elektoratu jest wojna kulturowa. A wojnę tę znakomicie da się prowadzić przy odpowiednim wykorzystaniu Kościoła.

Kaczyński wie, że on i jego formacja na tej wojnie politycznie nie stracą. Mogą tylko zyskać. Zdaje sobie też sprawę, że na pewno straci Kościół. Dlaczego? Na początku lat 90. Kaczyński słusznie diagnozował, że najprostsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez ZChN. Dziś, jeśli Kaczyński chciałby być uczciwy, musiałby rzec: „Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez PiS".

Optyka Franciszka

A jeśli tak, to po co Kościół idzie na wojnę kulturową?

Po pierwsze, spór o gender pokazał także hierarchom, że konflikt kulturowy mobilizuje zarówno religijną, jak i niereligijną prawicę. Ba, został on wywołany w trudnej dla Kościoła sytuacji, gdy na światło dzienne wychodziły kolejne przypadki pedofilii księży. Biskupi uznali więc, że najlepszą metodą jest atak. I ta metoda się sprawdziła: zamiast dyskusji o nadużyciach seksualnych księży w rodzimym Kościele mieliśmy spór o gender, który – zdaniem biskupów i prawicowych polityków – niszczy zdrowe, polskie społeczeństwo.

Po drugie, w tym samym czasie mieliśmy kanonizację Jana Pawła II, która – paradoksalnie – okazała się złym wydarzeniem dla polskiego Kościoła. Hierarchowie, mając już „tylko" świętego Jana Pawła II, nie potrafią organizować życia duszpasterskiego tak, jak to robili choćby w oczekiwaniu na kanonizację. Teraz zostało już wyłącznie dziedzictwo polskiego papieża. I tu jest szkopuł. Bo większość rodzimych biskupów z bogatego nauczania Jana Pawła II zapamiętała i przyswoiła tylko jedną rzecz – ma bronić „cywilizacji życia" przed „cywilizacją śmierci". Ten przekaz, przyswojony przez polskich księży, nieustannie powtarzany przez hierarchów, jest doskonałym narzędziem w obecnej politycznej wojnie kulturowej.

Rodzimy Kościół mógłby uciec z tej kulturowej i groźnej dla samego katolicyzmu konfrontacji. Ona służy obecnie wyłącznie jako paliwo dla PiS i fundamentalistów religijnych. Jak więc Kościół może wyjść obronną ręką z tej politycznej manipulacji, za jaką częściowo sam ponosi odpowiedzialność z powodu zbytniego angażowania się w bieżącą politykę? Katoliccy liderzy i hierarchowie powinni czytać uważniej Franciszka, a mniej przyklaskiwać politykom w świetle kamer „powołującym się na dziedzictwo JPII". Papieża z Argentyny bardziej niepokoją nierówności społeczne, niesprawiedliwość, bieda i ubóstwo niż spory bioetyczne. Dlatego Franciszek, inaczej niż Jan Paweł II i Benedykt XVI, definiuje zasadniczy spór. Prawdziwy konflikt, jego zdaniem, rozgrywa się między „cywilizacją chciwości" a „cywilizacją solidarności".

Sedno tego przesłania kryje się w tym, co papież mówił w Brazylii do ludzi młodych: „Nikomu nie wolno być obojętnym na nierówności. Każdy musi coś z siebie dać, by położyć kres niesprawiedliwości. Kulturę egoizmu i indywidualizmu musi zastąpić kultura solidarności. Wielkość społeczeństwa poznaje się po tym, jak traktuje najbiedniejszych. Nie wolno nam tolerować kultury zbędnego. Nikt nie jest zbędny. Wszyscy jesteśmy braćmi".

Krótko: inny świat jest możliwy, krzyczy papież, gdy solidarność stanie się osią naszych braterskich relacji. Gdyby rodzimi biskupi przyjęli Franciszkową optykę, unieważniliby zasadność wojny kulturowej, a Kościół mógłby na nowo się stać przestrzenią niezależną od wpływów konkretnej partii, gdzie ludzie szukają tego, co ich łączy, a nie tego, co ich dzieli. Byłoby to z korzyścią nie tylko dla Kościoła, ale także dla państwa, które musi stać na straży kruchego ładu liberalnego w pluralistycznym społeczeństwie. Rzecz jasna ku rozpaczy katolickich fundamentalistów i prezesa Kaczyńskiego, którzy jeśli nie mają wroga – są martwi.

Autor jest publicystą i filozofem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Instytut Idei" ?i dyrektorem Instytutu Obywatelskiego ?– think tanku związanego z PO

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?