Na pierwszy rzut oka to sytuacja, o której zawsze marzyli Jarosław Kaczyński i politycy PiS. Donald Tusk znika z polskiej polityki. Zostaje przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli de facto jest prezydentem Unii. Od 1 grudnia przenosi się do Brukseli, a tym samym krajowa polityka w perspektywie premiera schodzi na drugi plan. Tak oto największy rywal i konkurent PiS, polityk, z którym Kaczyński zaliczył siedem porażek wyborczych z rzędu, pozostawia po sobie puste miejsce.
A więc droga do władzy, o której Prawo i Sprawiedliwość marzy od 2007 roku, wydaje się prosta i łatwa. Ale, jeśli dobrze ucho przyłożyć, w PiS nie słychać otwieranych butelek szampana. Nie widać radości, jaka przecież winna towarzyszyć bezproblemowemu marszowi po władzę. I dlaczego Kaczyński dziś raczej odczuwa ból głowy, niż wpada w euforię? Czy zatem odejście Tuska do Brukseli nie spowoduje większego trzęsienia ziemi w PiS niż w Platformie Obywatelskiej?
Podważenie przywództwa
Po pierwsze, co odnotowali już prawie wszyscy, ale co trzeba powtórzyć: polityczna strategia Prawa i Sprawiedliwości była do tej pory budowana na nienawiści do premiera Donalda Tuska. Kaczyński nie krył, że żyje, pracuje i walczy, aby zobaczyć porażkę szefa PO. A w związku z tym całą polityczną pisowską maszynę, jak i prawicową propagandę programowano tak, by na ślepo „walić w Tuska".
Dziś, kiedy „chłopiec w spodenkach", jak mówił o szefie rządu Kaczyński, zostaje prezydentem Europy, to źródło politycznego paliwa, jakim dla PiS był premier Tusk, raptownie znika. W pył obraca się budowana przez lata narracja – opowieść, którą do perfekcji opanowali pisowscy politycy i publicyści. Dlatego po pierwszej radości, że Tusk idzie sobie w końcu do Brukseli, można wyczuć nostalgię: jak tu teraz uprawiać pisowską politykę bez Tuska?
Po drugie, PiS już oswoił się z myślą, że odbierze władzę po wyborach samorządowych. To pierwsza z wielkich bitew, jaką partia Kaczyńskiego miała wygrać, by w końcu przejąć Polskę z rąk Tuska, „najgorszego premiera w ostatnich 25 latach".