Genialną tytułową frazę („All animals are equal. But some animals are more equal than others") zaproponował, jak wiadomo, George Orwell w swym „Folwarku zwierzęcym", który ukazał się dokładnie 70 lat temu. Czy przez ten czas „równiejszość" straciła na aktualności?
Chodzi mi o dwa powiązane aspekty tego samego zjawiska. Po pierwsze, niektóre poglądy (zdania, sądy) są Z DEFINICJI równiejsze od innych. Po drugie, równiejsze od innych są wtedy także całe społeczności (ciała, organizacje, struktury i rozwiązania). Automatycznie zachodzi także relacja odwrotna: na tle jedynie słusznych opinii głoszonych przez jedynie poprawne środowiska – oceny krytyczne są fałszywe wprost z definicji, krytycy zaś zasługują tylko na dekapitację. Ponieważ w postępowej Europie karać śmiercią nie wolno, zastępuje się ją zgodnym totalnym przemilczaniem; w czasach internetu poniekąd na jedno wychodzi.
Socjoarcheolodzy (!) głoszą, że tak było zawsze. Ciekawe, notabene, skąd to wiedzą, skoro gliniane tabliczki czy zwoje papirusów z jednej epoki i jednego terytorium zawsze zawierają tylko jeden jedyny zestaw spójnych ze sobą opinii, ustaleń i poglądów? Pan Stanisław Lem w swym przesławnym opus maximum „Wizja lokalna" sugeruje wprawdzie, że inne tabliczki pogruchotano w drobny mak, nieprawomyślne papirusy zaś spalono pospołu z ich autorami – ale czy naszemu Wielkiemu Fantaście wolno aż tak bezgranicznie wierzyć?
Do obu tych „aspektów równiejszości" dochodzi ważne komplementarne zjawisko trzecie: istnienie tylko w wirtualu, które Norman Meiler (1973), a potem Bronisław Geremek (1993) nazwali faktem prasowym albo faktoidem („It looks like a fact, could be a fact, but in the fact is not a fact"). Mam tu na myśli zwłaszcza kwestię rangi danego wydarzenia oraz jego reprezentatywność i autorstwo. Gdy byłem młody, nazywało się to wysysaniem z palca, braniem z sufitu, a także robieniem wideł z igły.
Prawdę powiedziawszy, nie bardzo rozumiem, skąd wziął się ten dość powszechny wśród rozumnych odbiorców sukces medialnej wirtualizacji świata – skoro dysponujemy wyszukiwarkami, dzięki którym w ułamku sekundy każde dziecko może sprawdzić, czy coś jest, czy nie. „Dawieriaj, no prawieraj!" – jak proroczo rzekł prezydent Reagan do prezydenta Gorbaczowa, mimo że internet wtedy dopiero raczkował, przyszli zaś twórcy google biegali w krótkich spodenkach. Wpisujemy do wyszukiwarki na przykład frazę „Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych" – i okazuje się, że żadne takie porozumienia w realu nie istnieje, choć rozmaite media na wyprzódki od lat cytują jego solenne wypowiedzi.