Wielkie oczy strachu

Ustępująca głowa państwa, twórcy mediów i komentatorzy nie zwlekają ani dnia z budowaniem nowej wspólnoty lęku – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 25.05.2015 23:31 Publikacja: 25.05.2015 22:08

Wielkie oczy strachu

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Zmiana na stanowisku głowy państwa, do której dochodzi w następstwie wyborów, to pod każdą szerokością geograficzną moment szczególny również z punktu widzenia retoryki. W zasadzie wiadomo, co powiedzą obaj kandydaci o sobie nawzajem: przegrany powinien powinszować zwycięzcy, ten ostatni podziękować za rycerską rywalizację. Są to oczywiście frazesy, ich wygłoszenie jednak jest dowodem politycznej kindersztuby, a dla obejmującego swój urząd (oraz ustępującego) prezydenta często bywa to pierwszy (lub ostatni) moment, by zaprezentować swoją dojrzałość jako polityka.

Zarazem, jak chce porzekadło, diabeł tkwi w szczegółach: po ukłonie w stronę konkurenta, po podziękowaniu skierowanym do współpracowników i wyborców ustępujący prezydent ma zwykle jedną z ostatnich w kadencji szans, by zwrócić się do tak szerokiego audytorium, mając pewność, że jego słowa będą nagłaśniane, cytowane i komentowane, że stanowią swego rodzaju szkic „testamentu politycznego".

W tej sprawie zresztą liczą się nie tylko głosy ustępującej głowy państwa i prezydenta elekta. Wieczór wyborczy to czas swoistego przesilenia: dla wszystkich czynnych aktorów sceny politycznej moment kulminacji wielomiesięcznego nieraz wysiłku. Dla wszystkich wyborców na serio zainteresowanych sprawami publicznymi to moment klasycznej katharsis: w jednej chwili (z poprawką na niepewność exit polls) spełniają się lub załamują żywione od lat i rozkołysane w trakcie kampanii nadzieje. Do głosu dochodzą mocne, w codziennym dyskursie politycznym tłumione namiętności: gniew, radość, oburzenie, rozpacz.

Zwykle rozładowują się w sytuacyjnym żarcie, czasem sprzedanym na Twitterze lub innym portalu społecznościowym. Im wyższa jednak ranga publiczna osoby, która dzieli się swoją refleksją, tym większe znaczenie ma jej wypowiedź dla określenia kierunku, w jakim toczyć się będzie życie polityczne, tym bardziej w Polsce, gdzie za kilka miesięcy będą mieć miejsce wybory parlamentarne. Dlatego też warto zwrócić uwagę na to, jak stan rzeczy w kraju scharakteryzował ustępujący prezydent oraz jeden z najbardziej wpływowych diagnostów spraw publicznych – Adam Michnik.

Bronisław Komorowski określił swój elektorat jako „demokratyczne pospolite ruszenie": można to uznać za żartobliwy ukłon w stronę bliskiej prezydentowi retoryki sarmackiej i frazę mobilizującą elektorat PO przed jesiennymi wyborami. Bardziej zastanawiające są dalsze słowa: pospolite ruszenie wyborców Komorowskiego zmobilizowało się, jak wynika z dalszych słów mówcy, „w imię powstrzymania fali nienawiści i agresji". Nie takie bitwy już stoczyliśmy – stopniował militarną retorykę Komorowski, konkludując – „tę falę nienawiści i agresji trzeba powstrzymać".

W bardzo podobnym tonie wypowiedział się Adam Michnik. W krótkim artykule wstępnym na łamach „Gazety Wyborczej" zawarł dobrze zrównoważoną mieszankę kurtuazyjnych pochwał i obaw przez powrotem „tzw. IV RP". W swoim wideoblogu z nadziei pozostawił niewiele: zdaniem Michnika zwycięstwo Andrzeja Dudy „otwiera drogę do tego, że Polska przestanie być państwem demokratycznym (...), a stanie się państwem na podobieństwo IV RP (...). Ja powiem wprost – stwierdza – to aksamitna droga do dyktatury!".

W podobnym tonie zdążyły się wypowiedzieć, na mniej lub bardziej oficjalnych forach, dziesiątki mniej lub bardziej znanych osób publicznych. Komunikaty te bywają zdumiewająco zbieżne: do retoryki powodzi nawiązał Stefan Niesiołowski, krzycząc w radiowej Jedynce: „Idzie niesłychana fala przez Polskę (...), fala nienawiści i kłamstwa!".

Nie sądzę, by była to wyłącznie kwestia mitologizowanych „przesłań dnia": to raczej kwestia głębokiej wspólnoty wyobrażeń i lęku, która każe Jackowi Poniedziałkowi, aktorowi mocno zaangażowanemu w życie polityczne, umieścić na swoim facebookowym profilu zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego ustylizowanego na północnokoreańskiego dyktatora z podpisem „Polska 2016", Jakubowi Wojewódzkiemu wróżyć, że „Dudobus zmieni się w rydwan ognia", a tysiącom komentatorów forów dzielić się swoimi urojeniami na temat Polski, w której penalizowany będzie homoseksualizm, na ulicach pojawią się czadory, a „zamiast »dzień dobry« będziemy mówić »szczęść Boże«".

Widać już, zanim jeszcze PKW wydała komunikat o ostatecznym wyniku wyborów, jak ustawiany jest polski krajobraz polityczny: Andrzejowi Dudzie, który obejmie swój urząd 6 sierpnia, nie dano ani „stu dni", ani dnia, ani kwadransa. W dalszym ciągu obowiązuje dwubiegunowa wizja Polski: „normalnej" oraz groźnej – dyktatorskiej, nietolerancyjnej, szalonej.

Trudno ganić wszystkich autorów tej wizji jednakowo. Wielu z nich pozostaje zakładnikami własnych lęków. Nie brakuje w tym gronie konformistów czy osób naiwnych: najgroźniejsi są ci, którzy całkowicie na zimno, świadomi, że ich oskarżenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, starają się zbudować zwycięską w jesiennych wyborach wspólnotę strachu.

Krytyka strategii politycznej, której fundament stanowi wymyślanie fikcyjnych zagrożeń, brzmiałaby nieznośnie naiwnie. Większy już sens miałoby przypomnienie architektom „wspólnoty strachu" bon motu wygłoszonego przez Talleyranda pod adresem entuzjastów ancien regime'u, wracających do Francji po upadku Napoleona. „Niczego się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli" – skomentował horyzont umysłowy entuzjastów Burbonów.

Pytanie, czego nauczyli się autorzy „Gazety" i spin doktorzy Platformy, którzy wmawiali swoim oponentom nienawiść i prymitywizm przez lata – aż do ostatniej kampanii wyborczej.

Zmiana na stanowisku głowy państwa, do której dochodzi w następstwie wyborów, to pod każdą szerokością geograficzną moment szczególny również z punktu widzenia retoryki. W zasadzie wiadomo, co powiedzą obaj kandydaci o sobie nawzajem: przegrany powinien powinszować zwycięzcy, ten ostatni podziękować za rycerską rywalizację. Są to oczywiście frazesy, ich wygłoszenie jednak jest dowodem politycznej kindersztuby, a dla obejmującego swój urząd (oraz ustępującego) prezydenta często bywa to pierwszy (lub ostatni) moment, by zaprezentować swoją dojrzałość jako polityka.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?