Maciej Strzembosz: Radio i telewizja – jakie i czyje?

Media publiczne należy oddać symetrystom wywodzącym się z różnych wrażliwości.

Publikacja: 06.12.2023 03:00

Maciej Strzembosz: Radio i telewizja – jakie i czyje?

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Jacek Żakowski wywołał burzę, proponując oddanie PiS Programu 2 TVP. Jest to zapewne pokłosie naszych wspólnych doświadczeń i rozczarowań, gdy wraz z Iwo Zaniewskim byliśmy we trzech pełnomocnikami Komitetu Obywatelskiego Mediów Publicznych (KOPM), który od Zjazdu Kultury w 2009 roku dostał upoważnienie przygotowania obywatelskiej ustawy medialnej.

Ustawa ta, mimo wad, była wtedy rewolucyjnym projektem uspołecznienia mediów, a ruch obywatelski na tyle silny, że ustawę oficjalnie popierały i PiS, i PO, i obie te partie złożyły projekt ustawy obywatelskiej jako poselską inicjatywę ustawodawczą. Po stronie PiS ustawę promowała m.in. szefowa klubu śp. Grażyna Gęsicka, popierało ją także grono tzw. muzealników, czyli młodych posłów skupionych wokół śp. Lecha Kaczyńskiego, a w rozmowach brała też udział główna specjalistka partii od mediów Elżbieta Kruk. Po drugiej stronie ustawę uchwalić obiecywał bezpośrednio Donald Tusk. Niestety, katastrofa smoleńska zniweczyła te plany, a Platforma Obywatelska, przejmując stanowisko prezydenta, nagle straciła ochotę na odpolitycznienie mediów i po prostu je przejęła za pomocą własnej, kadłubkowej ustawy.

Czytaj więcej

Jak uratować media publiczne. TVP i Polskie Radio potrzebują nowego modelu

To gorzkie doświadczenie skłoniło zapewne Jacka Żakowskiego do wniosku, że jak się nie da mediów uzdrowić, to trzeba je podzielić, by zapewnić pluralistyczny dyskurs. Podobne rozwiązania mieli przez lata Włosi i Francuzi i w pewnym sensie to działało. Ale tylko do czasu. Problem w tym, że rozdanie kanałów telewizyjnych między partie jest konserwowaniem wpływów establishmentu i przez lata pełniło tę funkcję, upewniając wymieniające się władzą partie, że nic złego im się nie stanie i że ich polityka jest jedyną możliwą.

Rozwój internetu i social mediów stworzył nowe kanały komunikacyjne, które umożliwiły rozwój ruchów spoza mainstreamu. Zabetonowanie polityczne komunikacji telewizyjnej przyśpieszyło rozwój populizmów, udowadniając, że istnieje establishment, który hamuje i zwalcza zagrażające mu idee, czyli według populistów te, dla których najważniejszy jest zwykły człowiek i jego lęki, a nie potrzeby elity. Partie nieposiadające kanałów tv dostawały premię wiarygodności jako antysystemowe. To nie jest jedyny powód sukcesów Frontu Narodowego LePenów we Francji czy PiS w Polsce. Ale potwierdzający ich narrację i wzmagający rolę alternatywnych kanałów komunikacyjnych. Zwłaszcza że telewizja jest narzędziem topornym, niemożliwym do mikrotargetowania, które okazuje się skuteczniejszym sposobem docierania do wyborców.

Propozycja bez sensu

Propozycja Jacka Żakowskiego jest więc dziś bez sensu choćby dlatego, że przecież jest jeszcze Trzecia Droga, Lewica i Konfederacja, a ogólnopolskie kanały mediów publicznych dwa. Ale ma w sobie ukryty problem, który wart jest zastanowienia. Przez osiem lat pisowskiej propagandy media publiczne pomogły wykształcić potężną grupę ludzi, którzy powodzenie ojczyzny utożsamiają z realizacją planów PiS. Ich nie da się z dnia na dzień przekonać do rozwiązań demokratycznych czy do poszanowania praw obywatelskich, zwłaszcza gdy przyszła polityka medialna pozbawi ich tego, co uważają za rdzeń swej tożsamości.

Media publiczne, by wspomóc ratowanie w Polsce demokracji, muszą być także adresowane w wiarygodny sposób do tych grup społecznych, które przez ostatnie lata były odbiorcami pisowskiej propagandy. Media publiczne w formie TVN-bis tylko pogłębią podziały, a co gorsza wzmocnią te kanały komunikacyjne, które działają w hermetycznych bańkach i zgodnie ze swymi algorytmami żyją z ich radykalizacji. Jeśli PO zrobi to samo co w roku 2011 i przejmie media publiczne na rzecz zwycięskiego obozu, podziały się zaostrzą, a propaganda PiS-u o braku miejsca dla tradycjonalistów zyska widoczne potwierdzenie.

Czytaj więcej

Artur Bartkiewicz: Mateusz Morawiecki zaatakował TVN, ale pomylił telewizje

Jedynym rozwiązaniem tego dylematu jest oddanie mediów tzw. symetrystom wywodzącym się z różnych wrażliwości. Oraz zabezpieczenie ich swobody działania w mediach publicznych. Mamy już przykład takiego działania – w 1993 roku szefem TVP został 29-letni (!) Wiesław Walendziak, który do zdominowanej przez lewicę postkomunistyczną telewizji wprowadził ekipę młodych konserwatystów pogardliwie nazywanych pampersami. Pampersi jednak zrewolucjonizowali telewizyjną komunikację i choć nie obyło się bez poważnych błędów, zmienili telewizyjny dyskurs.

Potrzeba Polflixa

Bez odpowiedzi na wyzwania przyspieszymy tylko osłabienie tradycyjnej telewizji, nie mając nic do zaoferowania w zamian. Trzeba więc jak najszybciej rozpocząć dyskusję o miejscu AI w przekazie medialnym. Jeśli pozwolimy na kształtowanie opowieści przez sztuczną inteligencję, nie tylko przestaniemy rozumieć świat, ale także przestaniemy być podmiotem swojej własnej historii. Przy czym wejście AI do telewizji komercyjnych, nastawionych na zysk, jest nieuchronne. Media publiczne muszą pozostać domeną ludzkich opowieści i musimy to już dziś zagwarantować w nowej ustawie medialnej.

Widać też wyraźnie, że współczesne mechanizmy odbioru treści faworyzują media nielinearne – media publiczne muszą być bardzo aktywne na tym rynku, by nie utracić kontaktu z kolejnymi pokoleniami odbiorców. Umownie mówiąc, potrzebujemy Polflixa, który nie tylko udostępni treści archiwalne, lecz także wytwarzać będzie nowe, dostosowane do nowego świata.

Niezbędne są społeczne i finansowane publicznie organizacje factcheckingowe i watchdogi, wyposażone w efektywne narzędzia wykrywania manipulacji i kłamstw. W przestrzeni publicznej kłamią nie tylko korporacje i obce państwa, ale także AI, która – ucząc się na wszystkim tym, co dostępne jest w internecie – nauczyła się też kłamać.

Nie sądzę, że polska klasa polityczna jest gotowa na którykolwiek aspekt wyżej wymienionej debaty, ale próbować trzeba. I nie powierzać mediów starcom, którzy potrafią jedynie wspominać lata swej młodości.

Autor jest producentem filmowym, scenarzystą i publicystą

Jacek Żakowski wywołał burzę, proponując oddanie PiS Programu 2 TVP. Jest to zapewne pokłosie naszych wspólnych doświadczeń i rozczarowań, gdy wraz z Iwo Zaniewskim byliśmy we trzech pełnomocnikami Komitetu Obywatelskiego Mediów Publicznych (KOPM), który od Zjazdu Kultury w 2009 roku dostał upoważnienie przygotowania obywatelskiej ustawy medialnej.

Ustawa ta, mimo wad, była wtedy rewolucyjnym projektem uspołecznienia mediów, a ruch obywatelski na tyle silny, że ustawę oficjalnie popierały i PiS, i PO, i obie te partie złożyły projekt ustawy obywatelskiej jako poselską inicjatywę ustawodawczą. Po stronie PiS ustawę promowała m.in. szefowa klubu śp. Grażyna Gęsicka, popierało ją także grono tzw. muzealników, czyli młodych posłów skupionych wokół śp. Lecha Kaczyńskiego, a w rozmowach brała też udział główna specjalistka partii od mediów Elżbieta Kruk. Po drugiej stronie ustawę uchwalić obiecywał bezpośrednio Donald Tusk. Niestety, katastrofa smoleńska zniweczyła te plany, a Platforma Obywatelska, przejmując stanowisko prezydenta, nagle straciła ochotę na odpolitycznienie mediów i po prostu je przejęła za pomocą własnej, kadłubkowej ustawy.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Magdalena Louis: W otchłań afery wizowej nie powinno się wrzucać całego szkolnictwa wyższego
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemiecka bezczelność nie zna granic
Opinie polityczno - społeczne
Mirosław Żukowski: Nie spodziewajmy się, że igrzyska olimpijskie cokolwiek zmienią
Opinie polityczno - społeczne
Michał Urbańczyk: Kamala Harris wie, jak postępować z takim typem człowieka jak Trump
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Michał Wojciechowski: Drogi do sprawnego państwa