Maciej Mrozowski: Jak uratować media publiczne. TVP i Polskie Radio potrzebują nowego modelu

Upadek TVP i Polskiego Radia jest o tyle bolesny, że nastąpił spadek społecznej akceptacji dla ich dalszego istnienia. Odzyskanie tej akceptacji, zwłaszcza wśród ludzi młodych, wychowanych na mediach społecznościowych, to dziś warunek naprawy całej naszej demokracji.

Publikacja: 04.12.2023 14:06

Jak powinny zmienić się media publiczne?

Jak powinny zmienić się media publiczne?

Foto: Darek Delmanowicz, PAP

Kłopotliwym dziedzictwem rządów Zjednoczonej Prawicy są także upadłe media publiczne. Dzieła ich zniszczenia dokonał PiS i jego akolici, bo mogli, bo pozwalał na to zapisany w ustawie o radiofonii i telewizji z 1992 r. model mediów publicznych, a „dokonania” PiS-u są kulminacją procesów toczących te media już wcześniej. Bo wbrew nazwie nie są to media publiczne, tylko rządowe, oparte na paternalistycznym modelu, w którym rządzący decydują, „co jest dobre” dla reszty społeczeństwa. Model ten powstał w Europie Zachodniej 100 lat temu, ale tamtejsze media publiczne już od niego odeszły, otwierając się szeroko na potrzeby całego społeczeństwa. Polskie ewoluowały w odwrotnym kierunku – elity partyjne umacniały swoją kontrolę nad nimi, aż wreszcie jedna partia zawłaszczyła je w całości i tylko dla siebie. Ot, inna wersja prawa Murphy’ego.

Krajobraz po bitwie, czyli sytuacja w Telewizji Polskiej i Polskim Radiu po wyborach

Upadek naszych mediów publicznych nie jest jednak tak bolesny jak spadek społecznej akceptacji dla ich dalszego istnienia. A odzyskanie tej akceptacji, zwłaszcza wśród ludzi młodych, wychowanych na mediach społecznościowych, to dziś warunek naprawy całej naszej demokracji. Żeby tak się stało, konieczna jest gruntowna zmiana całej konstrukcji mediów publicznych oparta na nowym modelu, gwarantującym takie ich wbudowanie w system społeczny, jakie zapewni zrównoważoną zależność tych mediów od świata polityki, gospodarki, kultury, społeczeństwa obywatelskiego oraz użytkowników, umożliwiając różnym środowiskom wpływ na zarządzanie tymi mediami oraz udział w tworzeniu ich zasobów treści. Jeśli to nie nastąpi lub zmiany będą połowiczne, media te nadal będą postrzegane jako instytucje państwowe, kontrolowane przez polityków i służące ich interesom, nie społeczeństwu.

Takim właśnie połowicznym pomysłem „reformy” mediów publicznych jest np. propozycja partyjnej parcelacji tych mediów, oddającej jeden kanał PiS-owi, żeby mu to pomogło wrócić do władzy, bo i tak kiedyś wróci (a niby dlaczego?). Pomijając już naiwną nadzieję, że gdyby PiS wrócił do władzy, to uszanowałby taki podział i nie sięgnął po resztę, byłaby to kuriozalna próba utrwalenia obecnego układu partyjnego za pomocą ustawy medialnej. Zaś dla mediów publicznych oznaczałoby to ostateczny gwóźdź do trumny, a ich siedzibę na ul. Woronicza przekształciłoby w dziaderski sarkofag.

Proponowany tu i obejmuje wszystkie aspekty ich działania, ale najważniejsze są trzy kwestie: określenie ich zadań, statusu i struktury, oraz uspołecznienie zarządzania i tworzenia oferty programowej. Zatem po kolei.

Nie misja tylko służba i usługa publiczna

Media publiczne istnieją po to, żeby realizowały ustawowo określone zadania na rzecz ogółu społeczeństwa. W obowiązującej ustawie o radiofonii i telewizji określa je szeroka i ogólnikowa definicja „misji publicznej” i równie ogólnikowy wykaz powinności. Takie ujęcie jest bezużyteczne, bo nikogo nie zobowiązuje do niczego konkretnego. Należy je więc zawęzić i doprecyzować. Żeby jednak zbytnio nie ograniczać pola działania mediów publicznych i umożliwić im współpracę z podmiotami zewnętrznymi, jedną ogólną definicje zadań należy zastąpić dwoma – wąską, jako służba publiczna obejmująca zadania stałe i obligatoryjne, oraz szeroką, jako usługa publiczna wskazującą dodatkowe i zmienne obszary działań.

Czytaj więcej

Jan Pawlicki: Zagłodzić, zaorać czy pielęgnować - co dalej z TVP?

Definicja służby publicznej ma określać zadania własne służące zaspokajaniu demokratycznych, społecznych i kulturalnych potrzeb ogółu społeczeństwa, jak postulują to regulacje UE (załącznik do traktatu amsterdamskiego z 1997 r.). Z kolei definicja usługi publicznej ma określać obszar inicjatyw, które rozwijają i uzupełniają zadania służby publicznej i mają być realizowane we współpracy z partnerami zewnętrznymi – jako przedsięwzięcia wspólne. Rozróżnienie służby i usługi publicznej, oprócz wartości formalno-prawnej, ma też walor funkcjonalny – pozwala lepiej dostosować strukturę organizacyjną i zasady finansowania mediów publicznych do zróżnicowanych działań, pozwala też na ich lepsze dostosowanie do aktualnych potrzeb i problemów społecznych.

TVP i PR nie jako konglomerat spółek handlowych tylko jedna instytucja kultury

Obecny status prawny mediów publicznych trąci paranoją – są to spółki prawa handlowego, ale nimi nie są, bo mają służyć interesowi publicznemu, nie komercji, lecz żeby mu służyć, muszą się komercjalizować, żeby się utrzymać. W praktyce są więc tym, czym w teorii mają nie być. Czas z tym skończyć. Rozwiązania proste i jasne są najlepsze. W proponowanym modelu wszyscy nadawcy publiczni mają stanowić jednolitą całość, mającą status fundacji Skarbu Państwa bądź narodowej instytucji kultury. Taki status ma uwolnić media publiczne od presji twardej komercjalizacji, jednoznacznie definiując ich charakter jako instytucji powołanej do realizacji określonych zadań. W ramach tej instytucji, pod jednym szyldem (jako np. Polskie Media Publiczne) i pod jednym zarządem mają działać poszczególni nadawcy (programy), realizujący wyznaczone im zadania. Ich liczbę należałoby ograniczyć do siedmiu: trzy programy radiowe, trzy telewizyjne i jedna multimedialna platforma sieciowa.

Dlaczego po trzy? To proste. Jeden program radiowy i telewizyjny mają realizować zadania służby publicznej, finansowane w całości ze środków publicznych, bez wpływów z reklam, których ma tu nie być. Drugi program radiowy i telewizyjny mają realizować zadania w zakresie usługi publicznej jako odrębne bloki tematyczne (w zakresie rozrywki, stylów życia, konsumpcji itp.), wspólnie z partnerami społecznymi i przy ich wkładzie. Żeby to było obopólnie korzystne, musi być zyskowne, a więc oparte na wpływach z reklam dzielonych proporcjonalnie do wkładu obu stron (miękka komercjalizacja). Trzeci program radiowy i telewizyjny mają realizować zadania służby i usługi publicznej w poszczególnych regionach jako odrębne bloki programowe lub programy, zależnie od potencjału danego regionu (lokalne redakcje lub ośrodki radiowo-telewizyjne). Wszystkie pozostałe kanały mają uleć likwidacji, a ich funkcje programowe i nadawcze ma przejąć multimedialna platforma sieciowa (streaming), która oprócz dystrybucji online bieżącej oferty ma pełnić jeszcze trzy inne funkcje: wzbogacać zadania mediów publicznych o dodatkowe treści, dawać dostęp do zasobów programowych mediów publicznych i stanowić przestrzeń dla aktywistów chcących uczestniczyć w realizacji zadań mediów publicznych.

Czytaj więcej

Robert Gwiazdowski: O likwidacji TVP słów kilka. Z prawnego punktu widzenia

Taka komasacja struktury organizacyjnej mediów publicznych ma służyć likwidacji wielu bezproduktywnych stanowisk i funkcji, które generują ogromne koszty (płacowe i inne), znacząco uszczuplając nakłady na realizację zadań programowych, a bez poprawy jakości i atrakcyjności oferowanych treści żadna reforma nie ma sensu. Ponadto spójna struktura organizacyjna znacząco usprawni zarządzanie całością i poszczególnymi ogniwami takiej struktury.

Nie dysponent tylko spolegliwy opiekun

Niezależnie od statusu prawnego organem założycielskim mediów publicznych będzie państwo i na nim ma spoczywać troska o ochronę zasobów (majątku) tych mediów oraz zapewnienie im środków (finanse, infrastruktura) do realizacji ustawowych zadań. Ów nadzór właścicielski ma być realizowany przez kilkuosobową radę powierniczą, powoływaną przez ministra nadzorującego te media, złożoną ze specjalistów od zarządzania instytucjami kultury. Ich głos doradczy ma być uwzględniany przy istotnych decyzjach dotyczących alokacji i budżetowania środków publicznych oraz sposobach ich wydatkowania. Gdyby takie decyzje narażały na szwank zasoby czy finanse mediów publicznych, rada powiernicza powinna móc je zawetować, domagając się ich przepracowania. Żeby wykluczyć arbitralność takich interwencji, należy opracować dokładny algorytm kalkulacji uśrednionych kosztów dla poszczególnych typów i gatunków programu, co pozwoli też określić globalny koszt działania poszczególnych nadawców. Kwestia ich finansowania to odrębne zagadnienie. Należy jednak przyjąć system mieszany: służba publiczna – dotacja budżetowa i opłaty abonamentowe, usługa publiczna – opłaty abonamentowe, wpływy z reklam i inne źródła.

Żeby uniknąć twardej komercjalizacji, czyli trwonienia zysków z reklam na utrzymanie instytucji (np. płace), należy zastrzec (w ustawie), że miękka komercjalizacja dopuszcza używanie wpływów rynkowych tylko na produkcję programów z partnerami zewnętrznymi, a tej reguły ma pilnować rada społeczna, pośrednio także jej społeczne zaplecze, w ostatniej zaś instancji rada powiernicza. I dlatego jej przedstawiciele powinni uczestniczyć w zarządzaniu mediami publicznymi na poziomie zarządu i kierownictw poszczególnych programów.

Nie odbiorcy tylko współgospodarze

Zmiana sposobu zarządzania mediami publicznymi to kluczowe ogniwo nowego modelu. Ma nim być kilkunastoosobowa (np. 16-osobowa) rada społeczna, wybierana na okres czterech lat, która ma: przekładać ustawowe zadania na średniookresowe i roczne plany działania poszczególnych programów, obsadzać kierownicze stanowiska w strukturze organizacyjnej (zarząd, kierownictwo programów), tworzyć ramy współpracy z partnerami zewnętrznymi, nadzorować bieżącą realizację zadań oraz badać efekty i efektywność prowadzonych działań. Jednak przede wszystkim ma gwarantować, że działalność mediów publicznych służy potrzebom całego społeczeństwa z uwzględnieniem jego złożoności i różnorodności.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Polacy są w większości za zmianami w mediach publicznych

Żeby tak się działo, rady nie może powoływać organ polityczny, czyli KRRiT, mają ją wybierać instytucjonalni reprezentanci środowisk mających decydujący wpływ na życie społeczne i kulturę. Ustawodawca musi określić, jakie środowiska mają mieć swoich przedstawicieli w radzie. Może np. przyjąć, że czterech członków będzie reprezentować partie, które uzyskały największe poparcie w ostatnich wyborach, czterech – społeczne organizacje pomocowe, ekologiczne, edukacyjne, antydyskryminacyjne, siedmiu – organizacje środowiskowe: dziennikarzy, twórców audiowizualnych, literatów i kompozytorów, muzyków i artystów estradowych, plastyków, animatorów kultury, naukowców, jednego członka powinna desygnować rada powiernicza i on powinien kierować pracami rady. Prawo do udziału w wyborach powinno przysługiwać tylko organizacjom ogólnopolskim o odpowiednim profilu i znaczącym dorobku. Procedurą wyborczą powinna kierować KRRiT, a jej główne etapy to: ogłoszenie kalendarza wyborczego i uruchomienie platformy wyborczej, rejestracja organizacji zgłaszających akces oraz swoich reprezentantów i kandydatów, głosowanie indykacyjne i głosowanie finalne. Zakładając, że w poszczególnych kategoriach będzie nawet po kilkunastu przedstawicieli organizacji działających w danym środowisku (nie dotyczy to partii politycznych, które desygnują członków), do wyboru jednego większością (50 + 1 proc.) głosów powinny wystarczyć trzy kolejne tury głosowania finalnego. Jeśli to nie nastąpi, wyboru może dokonać KRRiT (spośród kandydatów z najliczniejszym poparciem), będzie to jednak oznaczało środowiskowy blamaż. Żeby tego uniknąć, organizacje środowiskowe muszą współpracować i to będzie wartość dodana tej procedury.

Zarysowany tu model uspołecznienia mediów publicznych nie może się ograniczać tylko do zarządzania ich działaniem. Koniecznym jego dopełnieniem ma być także uspołecznienie samego sposobu ich działania. Temu właśnie ma służyć otwarcie drugiego programu radiowego i telewizyjnego oraz regionalnych bloków programowych na współpracę z partnerami społecznymi. Jej kształt i ramy organizacyjne, a zwłaszcza zasady finansowania, ma określić rada społeczna. Można jednak oczekiwać, że w dłuższej perspektywie okaże się to atrakcyjną opcją dla firm, konsorcjów czy organizacji chcących wpływać na jakąś dziedzinę życia społecznego czy rynku (np. modę, urodę, style życia, urządzanie domu, podróże, artystyczne popisy i wiele innych). Na najniższym, podstawowym poziomie działania mediów publicznych, czyli relacji z odbiorcami/użytkownikami, uspołecznienie ma polegać na otwarciu platformy sieciowej dla poszczególnych jednostek, grup czy organizacji, które chcą zaprezentować swoje dokonana w jakiejś dziedzinie (dziennikarstwo, popularyzacja nauki, twórczość artystyczna, przedsiębiorczość itd.), jeśli tylko ma to związek z zadaniami nadawcy publicznego i spełnia wskazane przez niego kryteria (etyczne, warsztatowe).

Nie weto prezydenta Dudy tylko życzliwa akceptacja

Powodzenie całej operacji przemodelowania naszych mediów publicznych zależy nie tylko od odpowiednich, wybiegających w przyszłość i wolnych od partykularnych interesów zapisów ustawowych (przy okazji likwidujących Radę Mediów Narodowych w tym modelu całkowicie zbędną), także od ich akceptacji przez prezydenta Andrzeja Dudę.

Trudno przewidzieć zachowanie prezydenta Dudy, można jednak założyć, że jeśli zmiany będą połowiczne, ograniczone w istocie tylko do przejęcia kontroli politycznej nad tymi mediami przez nowe ugrupowania rządzące, to nawet sformułowania szafujące pięknymi ogólnikami nie zmylą prezydenta. Przeciwnie, z nieukrywaną przyjemnością wrzuci ustawę do kosza.

Jeśli jednak ustawa wprowadzi mechanizmy szerokiego uspołecznienia wszystkich obszarów działania mediów publicznych, dając szerokim kręgom społecznym wpływ na ich działanie, prezydent zapewne pójdzie po rozum do głowy – stanąć po stronie PiS-u przeciw koalicji rządzącej, czemu nie, ale bronić interesów PiS-u przeciwko całemu społeczeństwu czy tylko jego znaczącej części to jednak zupełnie coś innego. Takie weto byłoby ostateczną kompromitacją, skazującą na wieloletnie, bodaj dozgonne potępienie i infamię. Wobec takiej ewentualności można chyba liczyć na rozsądek i życzliwość pana prezydenta.

O autorze

Maciej Mrozowski

Jest prawnikiem, medioznawcą, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowcą w Instytucie Dziennikarstwa UW oraz na Uniwersytecie SWPS. Był członkiem Rady Programowej TVP w latach 2004–2005

Kłopotliwym dziedzictwem rządów Zjednoczonej Prawicy są także upadłe media publiczne. Dzieła ich zniszczenia dokonał PiS i jego akolici, bo mogli, bo pozwalał na to zapisany w ustawie o radiofonii i telewizji z 1992 r. model mediów publicznych, a „dokonania” PiS-u są kulminacją procesów toczących te media już wcześniej. Bo wbrew nazwie nie są to media publiczne, tylko rządowe, oparte na paternalistycznym modelu, w którym rządzący decydują, „co jest dobre” dla reszty społeczeństwa. Model ten powstał w Europie Zachodniej 100 lat temu, ale tamtejsze media publiczne już od niego odeszły, otwierając się szeroko na potrzeby całego społeczeństwa. Polskie ewoluowały w odwrotnym kierunku – elity partyjne umacniały swoją kontrolę nad nimi, aż wreszcie jedna partia zawłaszczyła je w całości i tylko dla siebie. Ot, inna wersja prawa Murphy’ego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Interwencja Boża w wybory w Ameryce
Publicystyka
Paweł Kowal: W sprawie Ukrainy NATO w połowie drogi
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Przez logikę odwetu Donald Tusk musi za wszelką cenę utrzymać się u władzy
Publicystyka
Groźny marsz Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Publicystyka
W Małopolsce partia postawiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy porażkę można przekuć w sukces?