Trzy sprawy wyznaczają dziś ramy dyskusji po stronie demokratycznej opozycji. Pierwsza to pomysł KO organizacji „marszu miliona serc” na początku października. W KO zresztą, od czasu marszu na początku czerwca, nastroje są coraz lepsze, jeśli chodzi o perspektywy wyborcze, o czym pisała już „Rzeczpospolita”. Tu liczy się czas: marsz jesienny został – raczej nieprzypadkowo – ogłoszony przez Donalda Tuska na wiele tygodni przed dniem, gdy ma się odbyć. Nie chodzi tylko o przygotowanie wydarzenia. Marsz został zapowiedziany jeszcze przed zamknięciem list wyborczych, ale tuż przed kluczowymi decyzjami o nich. Z drugiej strony sam marsz odbędzie się długo po zamknięciu list i rejestracji komitetów, gdy wszystkie kości zostaną rzucone, a żaden manewr nie będzie już możliwy. Deklaracja Tuska o marszu wygląda jak ostrzeżenie dla mniejszych partii, w nieprzypadkowym momencie: gdy stworzenie jednej listy jest jeszcze formalnie możliwe.