Byli niepełnoletni. Łatwo policzyć, że aktualni najmłodsi wyborcy w minionych wyborach mieli 14 lat. Lepiej! Gdy PiS dochodził do władzy dwie kadencje wstecz, mieli po 10 lat, czyli statystycznie uczęszczali do 3 lub 4 klasy szkoły podstawowej. W dniu wyborów będą zawansowanymi licealistami (co najmniej), lwia część albo będzie już pracować, albo studiować. I jak tu trafić do takiego wyborcy? Czym można go uwieść?
Odnoszę wrażenie, że partyjni spin doktorzy już na starcie odpuszczają temat, bowiem trud analizy oczekiwań, a w szczególności zbudowanie pakietu obietnic wyborczych skierowanych do tego pokolenia, jest niezmiernie trudny, by nie powiedzieć, niewykonalny. Po pierwsze, aby trafić do tych ludzi, trzeba podążać ich tokiem myślenia. Niby jest Campus Polska Przyszłości, trudny do przecenienia z jego twarzą Rafała Trzaskowskiego, jednak już na stracie ma on stygmat elitarności. Ta stygmatyzacji przekłada się na brak wiarygodności. Przynajmniej u części młodych. I tu pada pytanie: a jak jest recepta, mądralo? Ot, bank rozbije ten, kto przygotuje scenariusz dotarcia do młodych. Nie tych z Warszawy, Poznania czy Szczecina, ale z przysłowiowych Końskich. Przynajmniej zdiagnozuje, co zrobić, aby poruszyć ich, potrząsnąć i skierować w październiku do lokali wyborczych. Już nawet nie do opowiedzenia się za konkretną partią, ale najzwyczajniej skłoni do poświęcenia kilku chwil na pójście, skreślenie dwóch nazwisk, i ostatecznie wrzucenie dwóch kart do urny. Chodzi o około 3 miliony uprawnionych do głosowania! Warto przypomnieć, że w ostatnich wyborach PiS dostał mniej głosów od pozostałych komitetów, które łącznie otrzymały 10 418 767 głosów. Przypomnijmy, że na PiS głosowało 8 051 935 osób, globalnie oddano 18 470 710 głosów, z tego 207 747 było nieważnych. Nie trudno wyliczyć, że różnica w wypadku tych ważnych wyniosła 2 366 832 głosów!