Zdaję sobie sprawę, że może to wyglądać na kolesiostwo, ale proszę mi wierzyć, nieważne, w jakiej gazecie, pod którym z szyldów Tomasz Krzyżak i Piotr Litka publikowaliby swoje teksty, moje zdanie byłoby takie samo: nie ma w ostatnich tygodniach w Polsce dziennikarzy, którzy by wykonywali bardziej potrzebną pracę niż oni. Bo może też niewielu jest już w ogóle dziennikarzy.

W zupełnie nieuprawniony sposób zatarła się bowiem granica między dziennikarstwem a publicystyką. Tymczasem są to dwie kompletnie różne roboty. Zadaniem tego pierwszego jest wątpić i sprawdzać, drugiego – stanowczo twierdzić i przekonywać do swego zdania innych. I obie, na różne sposoby, są potrzebni, o ile tylko publicysta „zasieje” na gruncie „zaoranym” wcześniej przez dziennikarza. Wygłosi swoje stanowcze sądy na podstawie mocnych (czy w ogóle jakichkolwiek) dowodów. Ale chorobą mediów stał się kompulsywny przymus jak najszybszego posiadania jak najmocniejszej i wyrazistej opinii.

Czytaj więcej

Skompromitować kardynała Sapiehę. Dokumenty bezpieki prawdopodobnie sfałszowano

Obserwowaliśmy i obserwujemy wciąż to zjawisko w gargantuicznej skali przy okazji reportaży Gutowskiego i Overbeeka. Ileż to już wielkich narracji, socjologicznych diagnoz, historiozoficznych tez zostało wypracowanych na ich podstawie? W dzień po wyświetleniu reportażu TVN rozmawiałem z przyjacielem, który stanowczo twierdził, że „nie może milczeć”, musi „zająć jakieś stanowisko”. I rzeczywiście, w ciągu 48 godzin publicznie je wygłosił. A po upływie kolejnej doby od tego momentu stwierdził, że patrzy już na sprawę zupełnie inaczej. W tym czasie ukazał się bowiem tekst Krzyżaka i Litki, który rzucał na fakty przedstawione przez Gutowskiego zupełnie inne światło. Sam bardzo często ulegam tej kompulsji. Potrzeby odpowiedzenia już, teraz, natychmiast, jak najbardziej stanowczo; wyprowadzenia szybkiego ciosu „kontrnarracji”.

I tym bardziej jestem wdzięczny Krzyżakowi i Litce. Za to, że zamiast o „drugim zamachu na papieża” czy „zwale trupów wypadających z szafy Wojtyły” po prostu czytają dokumenty i dokonują ustaleń. Tak było ze sprawą księży Sadusia czy Surgenta, tak jest też w ostatnim, znakomitym tekście o kardynale Sapiesze. I będę im wdzięczny tak samo, kiedy te ustalenia zamiast potwierdzać moje intuicje i sympatie, będą szły im całkowicie wbrew. Tak jak jestem wdzięczny kierowcy autobusu przyjeżdżającego na czas, piekarzowi, który nie przypala chleba, czy w ogóle każdemu, kto wykonuje pracę, jaka do niego należy.