Ryszard Bugaj: Lewica potrzebna Polsce

Ci wszyscy – także autor tego tekstu – którzy poparli w wyborach PiS w nadziei, że racjonalnie skoryguje ścieżkę polskich przemian i nie wejdzie na drogę ograniczania demokratycznych standardów, mają dziś wielki kłopot – pisze publicysta.

Aktualizacja: 23.05.2016 20:13 Publikacja: 22.05.2016 17:30

Ryszard Bugaj: Lewica potrzebna Polsce

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Powszechnie akceptowana jest ocena, że potencjalne poparcie dla „lewicy” sięga w Polsce 1/3 wyborców. Dlaczego więc środowiska występujące pod szyldem SLD (a ostatnio Zjednoczonej Lewicy) i skupiające szeroko znane osoby o lewicowej samoidentyfikacji, uzyskują obecnie marginalne tylko poparcie. Główną (choć nie jedyną) tego przyczyną jest rosnące przekonanie, że mieszanka neoliberalizmu i postkomunizmu lewicą nie jest.

W długim okresie po roku 1990 SdRP, a potem SLD utrzymywały znaczne poparcie. Co o tym przesądziło ? Od początku lat 80. zachodnie partie socjaldemokratyczne stopniowo pozbywały się swojej historycznej tożsamości. Po krótkich wahaniach generalnie zaakceptowały zalecenia neoliberalnej fali. W warstwie werbalnej zwrot był opisany w tak mętnych tekstach jak manifest Bleaira i Schroedera, ale w praktyce to ci lewicowi politycy zdecydowanie wdrażali radykalne rynkowe zalecenia. Polskie środowiska postkomunistyczne, występujące pod szyldem socjaldemokracji, wpisały się w ten zwrot. Programowo nie różnili się już od siostrzanych socjaldemokracji zachodnich – choć ich entuzjazm do rynku odzwierciedlał zapał neofitów. Przyjęcie tej orientacji zostało z uznaniem dostrzeżone przez liberalne środowiska dawnej polskiej opozycji demokratycznej. Plan Balcerowicza – niosący radykalną rynkową rewolucję - zdominowany przez PZPR i jego satelitów sejm, uchwalił w tydzień. To wtedy (a nie w następstwie okrągłostołowego spisku) zaczął kształtować się blok określany jako lewicowo-liberalny. Choć w końcu nie powiodła się próba jego konsolidacji (porażka LiD-u), to wcześniej postkomunistyczna lewica zdołała ocalić swoje aktywa materialne i nikt z jej prominentnych przedstawicieli nie poniósł żadnych negatywnych konsekwencji za działalność w partii komunistycznej. Ten faktyczny alians dawał przepustkę do polskiego demokratycznego salonu w którym SLD zajęła miejsce lewicy.

Model ustrojowy jaki ukształtował się w minionym 25-leciu, to przede wszystkim rezultat decyzji środowisk postkomunistycznych występujących pod szyldem lewicy i liberałów z dawnej opozycji demokratycznej. Te środowiska w sensie formalnym ze sobą rywalizowały, ale de facto ze sobą kooperowały. Przede wszystkim w kształtowaniu systemu społeczno-gospodarczego. Generalnie wspólna (lub bardzo podobna) była polityka dotycząca podatków, ubezpieczeń emerytalnych, deregulacji rynku pracy, prywatyzacji, warunków wstąpienia do UE. Ale wspólne były też priorytety konstytucyjne. Nawet stosunek do Kościoła nie różnił tych środowisk zasadniczo. Trzeba przypomnieć, że zasadnicza pozycja Kościoła katolickiego określona jest w konkordacie, który został podpisany przez rząd H.Suchockiej. SdRP werbalnie krytykowała ten krok, ale zaakceptowała przyznanie konkordatowi statusu normy konstytucyjnej.

Liberalne środowiska dawnej opozycji demokratycznej kształtując neoliberalny ład nie zaprzeczały swojej tożsamości. To dlatego – mimo różnych porażek - nie wypadły definitywnie ze sceny politycznej tylko dokonywały przegrupowań. Unia Wolności w sensie organizacyjnym przeszła w niebyt, ale tożsamość PO (obecnie także Nowoczesnej) nie różni się od tożsamości tamtej partii. Także bardzo duża część działaczy UW odnalazła się w PO i Nowoczesnej.

Środowisko postkomunistyczne (także jego późniejsze dodatki) określając się jako lewica i realizując neoliberalną ze swej istoty politykę zaprzeczało lewicowej tożsamości, ale opinia publiczna długo tego nie dostrzegała, lub uznawała za historyczną konieczność. Zresztą duża większość wyborców (szczególnie tych aktywnych politycznie) była polską transformacją usatysfakcjonowana. Schody zaczęły się wraz ze wzrostem poziomu krytycyzmu dotyczącego modelu polskiego kapitalizmu. Oczywiście dla środowisk postkomunistycznych, znaczenie miały też „incydenty” takie jak afera Rywina, które spektakularnie w nie uderzyła. Łajdactwa ujawnione na „taśmach prawdy” ugodziły w środowisko liberałów.

Nie wszyscy jednak komentatorzy i analitycy godzą się z tezą akcentującą związek między rezultatem ostatnich wyborów, a konsekwencjami funkcjonowania „systemu”. Eksponowane są takie czynniki jak szybki wzrost PKB, spadające bezrobocie, czy malejące nierówności. W tym kontekście przegrana liberałów i „lewicy” jawi się jako następstwo fałszywej świadomości wyborców. To wątpliwa interpretacja tego co się stało.

Tempo wzrostu polskiej gospodarki na tle krajów Unii jest rzeczywiście wysokie, ale to przecież mniej więcej 4% średniorocznie. Jak na kraj doganiający to niezbyt dużo. Bezrobocie rzeczywiście w ciągu kilku lat spada, ale ciągle jest wysokie, a ponadto ten stan w znacznej mierze jest następstwem wysokiej emigracji. Twierdzenie dotyczące spadających (choć formalnie nadal wysokich) nierówności jest mało wiarygodne. W każdym razie szereg faktów skłania do sceptycyzmu – brak tu miejsca by szerzej zatrzymać się nad tą kwestią. Trzeba natomiast wskazać na kilka innych okoliczności, które hipotezę o sprawczym charakterze „systemu” dla wyrażonej w wyborach orientacji ludzi uzasadniają.

Najostrzejszym problemem nie jest nędza, ale - słusznie postrzegana jako niesprawiedliwa - dystrybucja korzyści z transformacji. Wszystkie duże grupy społeczno-zawodowe w okresie transformacji zyskały, ale ponad 2/3 pracujących otrzymuje wynagrodzenia mniejsze od przeciętnych. Nie żyją w nędzy, ale żyją na ogół bardzo skromnie. Dostęp do mieszkania mają tylko zamożniejsze grupy – nowe mieszkania komunalne są niedostępne. Ciągle źródłem frustracji jest dostęp do usług ochrony zdrowia, a coraz większa część ludzi zauważa, że rosnące nakłady publiczne w tym sektorze są skutecznie przechwytywane przez medyczny biznes. Z pewnością źródłem „złego humoru” wielu ludzi są stosunki pracy: niepewność zatrudnienia i zepchniecie pracowników na pozycję siły roboczej. Również funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości jest postrzegane bez satysfakcji. Wszyscy widzieli jak posłanka Sawicka brała kasę i wszyscy wiedzą, ze ostatecznie nie została skazana. System sądowniczy jest przez wielu oceniany jako klasowy. Ale pewnie najważniejsza dla postrzegania polskich spraw jest narastająca świadomość większości „zwykłych ludzi”, że kraj grzęźnie na peryferiach, że polska gospodarka jest mało polska, że stanęliśmy przed barierami rozwoju, których nie da się sforsować dotychczasowymi metodami. Balcerowicz kilka lat wcześniej, widziany przez większość jako zbawca, dziś jest widziany jako kontrowersyjna postać.

Oczywiście, oceny ludzi są też silnie kształtowane przez szeroki kontekst sceny europejskiej i światowej: mało kto skłonny jest uznać, że kryzys wymyślili krytycy kapitalizmu, prawie wszyscy dostrzegają co najmniej impas europejskiej integracji i bezsilność Europy w obliczu inwazji uchodźców. Wszystko to przesądza, ze załamuje się dominujące dotychczas przekonanie, że Polska po 1990 roku osiągnęła gigantyczny sukces. Rośnie oczekiwanie co najmniej korekty „polskiej ścieżki”.

Beneficjentem tego oczekiwania nie mogły być środowiska występujące dotychczas pod szyldem „lewicy” lub identyfikowane jako liberalne, bo wszyscy wiedzą, że oni są współtwórcami systemu tak krytycznie obecnie ocenianego. Rozpowszechnia się przekonanie, ze miejsce „takiej lewicy” jest w lamusie historii, choć liderzy tego środowiska nie chcą tego zaakceptować. Beneficjentem strukturalnej zmiany polskiej świadomości nie mogła być też „prawdziwa lewica”, bo jej po prostu nie było (choć Razem próbę jej budowania rozpoczęła). Beneficjentem musiała być jedyna zorganizowana siła alternatywa: prawicowy PiS, który – przynajmniej werbalnie - opowiedział się za polityką wychodzącą naprzeciw wielu intuicją obywateli.

PiS nie osiągnął jednak walnego sukcesu. By poprzeć tę partie do urn pofatygowało się mniej niż 1/5 wyborców i tylko nieco ponad 1/3 wszystkich biorących udział w wyborach postawiła krzyżyk przy PiS-e. Większość w parlamencie (podobnie jak inne partie w przeszłości) PiS zawdzięcza ordynacji wyborczej. Bezustanne powoływanie się przedstawicieli tej partii na narodowy mandat jest nadużyciem. Ale większy problem jest innej natury.

Przed wyborami PiS z pewnością niedoprecyzował swojego programu, choć jego tożsamość była bardziej wyrazista niż konkurentów – także pospiesznie zbudowanej Nowoczesnej. Również wiarygodność PiS-u (choć nie wysokiej marki) była większa niż konkurentów. Po upływie ponad stu dni rządu PiS-u nadal jest jednak problem z odpowiedzią na pytanie jakie przekształcenia modelu ustrojowego rządząca partia zamierza zrealizować. Jednocześnie rosną uzasadnione obawy o naruszenie standardów demokratycznych. Ubezwłasnowolnienie (zamiast reformy) Trybunału Konstytucyjnego, chamski zamach na publiczne media, „reforma” prokuratury, zwykła likwidacja służby cywilnej, to kroki, które uzasadniają obawy. Dochodzą do tego sygnały o zadziwiających nominacjach w spółkach skarbu państwa. No i retoryka odwetu. Uzasadniona jest prognoza, że zmierzamy do (miękkiego ?) autorytaryzmu. Ze środowiska PiS-u słychać, że to konieczne działania na przedpolu torujące drogę „dobrej zmianie”. Nie wykluczam, ze „kierownictwo” tak to zaprojektowało. Kłopot w tym, że właściwie bez wyjątku na końcu takiej drogi na skróty jest właśnie autorytaryzm i chaos. W przypadku Trybunału chaos już puka do drzwi.

Ci wszyscy – także niżej podpisany – którzy poparli w wyborach PiS w nadziei, że racjonalnie skoryguje ścieżkę polskich przemian i nie wejdzie na drogę ograniczania demokratycznych standardów, mają dziś wielki kłopot. Nadzieja gaśnie lub już zgasła. PiS zachowuje się tak jakby chciał potwierdzić najdalej idące obawy o następstwa jego rządów. Prawicowa alternatywa dla „wszelkiej maści” liberałów jawi się jak na razie jako wątpliwa i nieprzyjemna. Owszem, w fazę praktyczną wszedł program „500 +”. To program kontrowersyjny, ale generalnie zorientowany na działania celowe. W programie Morawieckiego (który jest niestety tylko zbiorem luźnych sugestii) jest rozsądna (choć nie nowa) diagnoza, ale zasugerowana polityka społeczno-gospodarcza budzi wątpliwości.

Odpowiedzią na kluczowy bez wątpienia problem „bariery średniego rozwoju” jest w programie – tak to chyba trzeba nazwać – propozycja kreowania „polskich czeboli” – wsparcia publicznymi środkami budowy polskich globalnych przedsiębiorstw prywatnych. To wysoce ryzykowny i chyba utopijny projekt. W Korei Poł., czebole rzeczywiście pomogły sforsować barierę średniego rozwoju, ale dokonało się to ogromnym kosztem społecznym i wyszła z tego oligarchiczna struktura. Ale najważniejszym warunkiem koreańskiego sukcesu była bezwzględna ochrona rynku krajowego przed zewnętrzną konkurencją. No i dokonywało się to w warunkach politycznej dyktatury. Nie wydaje się by można w Polsce z sukcesem pójść drogą koreańską – jesteśmy (i dobrze) w Unii i mamy demokrację polityczną.

Dziś chyba już widać, że prawica jest wątpliwą alternatywą dla liberałów (także tych nazywających się lewicą). Nawet socjalne jej skłonności nie mogą zmienić tej oceny. Zresztą PiS (najlepiej to widać na przykładzie podatków) nie jest skłonny podjąć choćby kwestii nierówności.

Mimo ewidentnego łamania przez PiS demokratycznych standardów, mimo, że uzasadnione są prognozy radykalizacji tych działań, poparcie dla PiS-u wcale się nie załamało. Dlaczego ? Są chyba dwa tego powody. Wielu ludzi doszło do wniosku, ze demokracja nie jest systemem działającym w ich interesie, przeciwnie, służy przede wszystkim grupom uprzywilejowanym. A więc jej obrona nie jest powinnością imperatywną. Druga przyczyna, to brak dla polityki PiS-u satysfakcjonującej i wiarygodnej alternatywy. Poparcie dla opozycji to w dużym stopniu po prostu skutek polaryzacji politycznej: nie podoba mi się PiS więc popieram „realną” opozycję.

Można niestety przyjąć, że esencją obecnej opozycji jest formuła: w Polsce powinno być tak… jak już było (gdy my rządziliśmy). Oczywiście to nie jest formuła wyartykułowana. Nie tylko z przezorności. Liderzy opozycji nie mają głów wypełnionych programami. Konia z rzędem temu, kto potrafi powiedzieć jakie poglądy w kluczowych sprawach ma np. G.Schetyna. Orientację lidera Nowoczesnej można na programowej mapie jako tako umieścić, ale to przecież jest miejsce z którego swego czasu startowała PO: niskie liniowe podatki, prywatyzacja ubezpieczeń i polityki, surowe prawo dla związków zawodowych…i to chyba wszystko.

Niektórzy komentatorzy martwią się, czy kolejne wybory będą demokratyczne (a są i tacy, którzy uznali, ze faszyzm jest już za drzwiami). Ale martwić się trzeba raczej o rezultat przyszłych wyborów. Po pierwsze, PiS tych wyborów nie musi przegrać, a jak przegra, to pewnie nieznacznie i zachowa zdolność do mobilizowania sprzeciwu. Będzie to ułatwione, jeżeli zwycięży obecna opozycja, która spróbuje polską politykę ponownie umieścić w koleinach tej z przełomu wieków. Po trosze z przekonania, a po trosze z powodu zobowiązania wobec istotnej części swojego elektoratu. Trudno wtedy oczekiwać stabilności. Trudno oczekiwać korekty ukształtowanego w minionych dwu dekadach „systemu”.

Dla „strukturalnego” zrównoważenia polskiej sceny politycznej potrzebna jest „prawdziwa lewica”, będąca podmiotem wymuszającym korektę ścieżki polskich przemian. Potrzebny jest podmiot, który zażąda przywrócenia (czy raczej ustanowienia) progresywnych podatków, opowie się za realnym upodmiotowieniem polskich pracowników i będzie bronić ubezpieczeń społecznych, będzie działał na rzecz wyrugowania patologicznej polityzacji z publicznych przedsiębiorstw, opowie się twardo nie tylko za trójpodziałem władz, ale też zaangażuje się w obronę proporcjonalnej ordynacji wyborczej i przeciw „prywatyzacji” polityki. Takim podmiotem z pewnością nie jest SLD pod kierunkiem p. Czarzastego. Nie sądzę by taką „zjednoczoną lewicę” zbudowała B.Nowacka z K.Gawkowskim. Szansę ma tylko środowisko Razem. Ale oni też nie są skazani na sukces.

Lewica - nie tylko w Polsce – stoi przed wyzwaniem skrystalizowania własnej „tożsamości po neoliberalizmie”. Będzie tez musiała zmierzyć się z niechęcią beneficjentów transformacji i niezrozumieniem wielu przegranych. Stanie przed dylematem, czy „w obronie demokracji” dołączyć do liberalnej opozycji ryzykując wiarygodnością, czy zachować całkowitą odrębność ryzykując, że zostanie oskarżona o sprzyjanie zamachowi na demokrację. Ale pierwszy raz po roku 1990 środowiska postkomunistyczne znalazły się na marginesie i opróżniło się miejsce po lewej stronie. No i wyczerpała się (?) ideologia TINA (nie ma żadnej alternatywy), działająca obezwładniająco przez ostatnie trzy dekady. To stwarza szansę, ale też niesie zagrożenia.

W budowaniu lewicy najważniejsze zdaje się znalezienie sensownego punktu równowagi – określenie programu bez ideologicznego zacietrzewienia i selektywne dołączenie do parlamentarnej opozycji w jej działaniach na rzecz ochrony demokratycznych standardów. Niestety, łatwo jednak ulec pokusie radykalizmu. Kapitalizm ma wady – może więc (zamiast programu reformy kapitalizmu) powrócić do K.Marksa, który proponował gospodarkę bez rynku i prywatnej własności. Można przecież dotychczasowe katastrofalne następstwa realizacji tej wizji objaśnić niesprzyjającymi okolicznościami i alienacją komunistycznych elit. Skłonności do wyboru tej drogi już widać (choćby książka J.Sowy, Możliwa jest inna Rzeczpospolita). Ale radykalizm nie musi mieć globalnego charakteru: powstały duże nierówności – zastosujmy podatki konfiskacyjne. I w końcu radykalizm może też przejawiać się w warstwie taktycznej: obecna opozycja swoimi działaniami przyczyniła się do sukcesu prawicy – izolujmy ją.

Hipotetyczna „prawdziwa lewica” (w opozycji, czy jako składnik rządzącej większości) powinna dbać o swoją tożsamość i wiarygodność. Nie może uwikłać się w niejasne dla wyborców polityczne alianse, ale ustrzec się też musi utopijnych pomysłów i radykalizmu. To oczywiście dyrektywy tyleż słuszne (zgoła banalne) co bardzo trudne do realizacji.

Autor jest ekonomistą i publicystą. Był posłem, współtwórcą i przewodniczącym Unii Pracy.

Powszechnie akceptowana jest ocena, że potencjalne poparcie dla „lewicy” sięga w Polsce 1/3 wyborców. Dlaczego więc środowiska występujące pod szyldem SLD (a ostatnio Zjednoczonej Lewicy) i skupiające szeroko znane osoby o lewicowej samoidentyfikacji, uzyskują obecnie marginalne tylko poparcie. Główną (choć nie jedyną) tego przyczyną jest rosnące przekonanie, że mieszanka neoliberalizmu i postkomunizmu lewicą nie jest.

W długim okresie po roku 1990 SdRP, a potem SLD utrzymywały znaczne poparcie. Co o tym przesądziło ? Od początku lat 80. zachodnie partie socjaldemokratyczne stopniowo pozbywały się swojej historycznej tożsamości. Po krótkich wahaniach generalnie zaakceptowały zalecenia neoliberalnej fali. W warstwie werbalnej zwrot był opisany w tak mętnych tekstach jak manifest Bleaira i Schroedera, ale w praktyce to ci lewicowi politycy zdecydowanie wdrażali radykalne rynkowe zalecenia. Polskie środowiska postkomunistyczne, występujące pod szyldem socjaldemokracji, wpisały się w ten zwrot. Programowo nie różnili się już od siostrzanych socjaldemokracji zachodnich – choć ich entuzjazm do rynku odzwierciedlał zapał neofitów. Przyjęcie tej orientacji zostało z uznaniem dostrzeżone przez liberalne środowiska dawnej polskiej opozycji demokratycznej. Plan Balcerowicza – niosący radykalną rynkową rewolucję - zdominowany przez PZPR i jego satelitów sejm, uchwalił w tydzień. To wtedy (a nie w następstwie okrągłostołowego spisku) zaczął kształtować się blok określany jako lewicowo-liberalny. Choć w końcu nie powiodła się próba jego konsolidacji (porażka LiD-u), to wcześniej postkomunistyczna lewica zdołała ocalić swoje aktywa materialne i nikt z jej prominentnych przedstawicieli nie poniósł żadnych negatywnych konsekwencji za działalność w partii komunistycznej. Ten faktyczny alians dawał przepustkę do polskiego demokratycznego salonu w którym SLD zajęła miejsce lewicy.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA