Powszechnie akceptowana jest ocena, że potencjalne poparcie dla „lewicy” sięga w Polsce 1/3 wyborców. Dlaczego więc środowiska występujące pod szyldem SLD (a ostatnio Zjednoczonej Lewicy) i skupiające szeroko znane osoby o lewicowej samoidentyfikacji, uzyskują obecnie marginalne tylko poparcie. Główną (choć nie jedyną) tego przyczyną jest rosnące przekonanie, że mieszanka neoliberalizmu i postkomunizmu lewicą nie jest.
W długim okresie po roku 1990 SdRP, a potem SLD utrzymywały znaczne poparcie. Co o tym przesądziło ? Od początku lat 80. zachodnie partie socjaldemokratyczne stopniowo pozbywały się swojej historycznej tożsamości. Po krótkich wahaniach generalnie zaakceptowały zalecenia neoliberalnej fali. W warstwie werbalnej zwrot był opisany w tak mętnych tekstach jak manifest Bleaira i Schroedera, ale w praktyce to ci lewicowi politycy zdecydowanie wdrażali radykalne rynkowe zalecenia. Polskie środowiska postkomunistyczne, występujące pod szyldem socjaldemokracji, wpisały się w ten zwrot. Programowo nie różnili się już od siostrzanych socjaldemokracji zachodnich – choć ich entuzjazm do rynku odzwierciedlał zapał neofitów. Przyjęcie tej orientacji zostało z uznaniem dostrzeżone przez liberalne środowiska dawnej polskiej opozycji demokratycznej. Plan Balcerowicza – niosący radykalną rynkową rewolucję - zdominowany przez PZPR i jego satelitów sejm, uchwalił w tydzień. To wtedy (a nie w następstwie okrągłostołowego spisku) zaczął kształtować się blok określany jako lewicowo-liberalny. Choć w końcu nie powiodła się próba jego konsolidacji (porażka LiD-u), to wcześniej postkomunistyczna lewica zdołała ocalić swoje aktywa materialne i nikt z jej prominentnych przedstawicieli nie poniósł żadnych negatywnych konsekwencji za działalność w partii komunistycznej. Ten faktyczny alians dawał przepustkę do polskiego demokratycznego salonu w którym SLD zajęła miejsce lewicy.
Model ustrojowy jaki ukształtował się w minionym 25-leciu, to przede wszystkim rezultat decyzji środowisk postkomunistycznych występujących pod szyldem lewicy i liberałów z dawnej opozycji demokratycznej. Te środowiska w sensie formalnym ze sobą rywalizowały, ale de facto ze sobą kooperowały. Przede wszystkim w kształtowaniu systemu społeczno-gospodarczego. Generalnie wspólna (lub bardzo podobna) była polityka dotycząca podatków, ubezpieczeń emerytalnych, deregulacji rynku pracy, prywatyzacji, warunków wstąpienia do UE. Ale wspólne były też priorytety konstytucyjne. Nawet stosunek do Kościoła nie różnił tych środowisk zasadniczo. Trzeba przypomnieć, że zasadnicza pozycja Kościoła katolickiego określona jest w konkordacie, który został podpisany przez rząd H.Suchockiej. SdRP werbalnie krytykowała ten krok, ale zaakceptowała przyznanie konkordatowi statusu normy konstytucyjnej.
Liberalne środowiska dawnej opozycji demokratycznej kształtując neoliberalny ład nie zaprzeczały swojej tożsamości. To dlatego – mimo różnych porażek - nie wypadły definitywnie ze sceny politycznej tylko dokonywały przegrupowań. Unia Wolności w sensie organizacyjnym przeszła w niebyt, ale tożsamość PO (obecnie także Nowoczesnej) nie różni się od tożsamości tamtej partii. Także bardzo duża część działaczy UW odnalazła się w PO i Nowoczesnej.
Środowisko postkomunistyczne (także jego późniejsze dodatki) określając się jako lewica i realizując neoliberalną ze swej istoty politykę zaprzeczało lewicowej tożsamości, ale opinia publiczna długo tego nie dostrzegała, lub uznawała za historyczną konieczność. Zresztą duża większość wyborców (szczególnie tych aktywnych politycznie) była polską transformacją usatysfakcjonowana. Schody zaczęły się wraz ze wzrostem poziomu krytycyzmu dotyczącego modelu polskiego kapitalizmu. Oczywiście dla środowisk postkomunistycznych, znaczenie miały też „incydenty” takie jak afera Rywina, które spektakularnie w nie uderzyła. Łajdactwa ujawnione na „taśmach prawdy” ugodziły w środowisko liberałów.