Lewicowcy z Razem przed majówką postanowili pochwalić się, że chcą, aby państwo ustawiało nam życie w kolejnej dziedzinie. Posłanka Paulina Matysiak, znana głównie z polowania w środkach publicznego transportu na osoby bez maseczek, napisała: „Majówka – okres, kiedy piwo kupisz taniej niż chleb. Idealny czas na promocje typu »kup 12 piw, 12 dostaniesz gratis«. Czas skończyć z prawem, które pozwala sprzedawcom na takie oferty!”.
Nie znam oferty, w ramach której sprzedawca oferowałby tuzin piw gratis, ale widocznie pani poseł jest w tych sprawach zorientowana znacznie lepiej ode mnie. Nie wnikam.
Razemowcy prezentują swoją „politykę alkoholową” w standardowej oprawie opowieści o rzekomej pladze alkoholizmu w Polsce, podczas gdy w statystyce wypitego czystego alkoholu per capita nasz kraj nie mieści się w pierwszej dziesiątce – w 2018 r. byliśmy dopiero na 18. miejscu, a z europejskich krajów wyprzedzały nas m.in. Czechy, Litwa, Luksemburg czy Niemcy. W pandemii spożycie jeszcze spadło. Wobec tej rzekomej plagi środowiska, które żyją z walki z alkoholizmem, chcą uprzykrzyć życie wszystkim. Przodował w tym Krzysztof Brzózka, były już szczęśliwie szef Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Nie mogąc zaprzeczać statystykom, Brzózka grzmiał, że owszem, co prawda nie sytuujemy się w pierwszej dziesiątce spożycia alkoholu per capita, ale w ogóle cała Europa bardzo dużo pije. Cóż, jeśli ktoś ma w ręku młotek, to wszędzie będzie widział gwoździe do wbijania. To oczywiście nie znaczy, że w Polsce alkoholizm nie istnieje. Owszem, istnieje, ale ma ograniczony zasięg i nie ma żadnego powodu, dla którego w imię walki z nim państwo miałoby wprowadzać restrykcje dotykające wszystkich.
Razemowcy, żeby podeprzeć swoje interwencjonistyczne ciągoty, przywołują rzekome ogromne koszty, z jakimi łączy się spożywanie alkoholu. Jak się je wylicza, to już odrębna kwestia. Groźne jest jednak samo rozumowanie: skoro państwo ponosi jakieś koszty z powodu wolnego wyboru obywateli, to aby je zmniejszyć, ma prawo ten wolny wybór im odebrać. Nietrudno dostrzec, do czego taki skrajny paternalizm prowadzi, jest bowiem całe mnóstwo ludzkich zachowań, których skutki są dla państwa kosztowne z powodu szkód, jakie mogą ponieść obywatele te działania podejmujący. Weźmy choćby sporty ekstremalne albo nawet zwykłe. Stosując metodę razemowców, można by zacząć wyliczać, ile kosztują nas co roku uszczerbki na zdrowiu ponoszone przez narciarzy. A to przecież nie tylko koszty leczenia – to również zwolnienia z pracy, a więc zmniejszenie wpływów państwa. Jestem więcej niż pewien, że opłacałoby się zakazać w Polsce narciarstwa – oszczędności byłyby znaczne.
I nie jest to żadne sprowadzanie sprawy do absurdu. Picie alkoholu nie jest przecież konieczne, dokładnie tak jak nie jest konieczne jeżdżenie na nartach. W obu przypadkach mamy do czynienia z pewnego rodzaju przyjemnością, która może się okazać destrukcyjna. W obu przypadkach państwo ponosi koszty.