Po zawarciu porozumienia, na popołudniowym wiecu Majdan (Plac Niezależności) zaroił się od rodzin z dziećmi. Odświętnie ubrane, z pomarańczowymi wstążkami, kwiatami, znaczkami te dzieci wniosły na Majdan nieznaną mi nigdy wcześniej i nigdy potem atmosferę radości i szczęścia, bezpieczeństwa. W kolejnych miesiącach i latach bywałem w różnych miastach, miasteczkach i wioskach w całej Ukrainie. Wszędzie i na każdym kroku widziałem niezwykłą opiekuńczość wobec dzieci. Widziałem to w dbałości o ubranie, w spokojnym ciepłym głosie matek i ojców, gdy rozmawiali z dzieckiem, w tym, że nigdy nie usłyszałem, aby ktoś krzyknął, czy strofował dziecko. Obserwowałem tylko cierpliwe, spokojne tłumaczenie. W Iwanofrakiwsku w sobotni wieczór ojciec przez ponad godzinę stał ze swoją paroletnią córeczką i cierpliwie tłumaczył, że nie może dzisiaj kupić jej tej zabawki, bo sklep jest zamknięty. Tylko że ta zabawka była tuż, tuż, na wyciągnięcie rączki, pięknie oświetlona w sklepowej witrynie.

Spytałem moich ukraińskich przyjaciół o ten powszechny niewątpliwy fenomen stosunku do dzieci. Powiedziałem też o jedynym przypadku, gdy matka krzyczała na dziecko. Od razu stwierdzili, to nie mogła być Ukrainka. Skąd zatem ten szczególny stosunek Ukraińców do dzieci? To pamięć i trauma po wielkim głodzie. Co gorsze, fale głodu i głodowa śmierć dotykała wszystkie regiony Ukrainy i to wielokrotnie. Śmierć głodowa dopadała wszystkich, ale matki i ojcowie zbyt często patrzyli bezsilni na śmierć swoich dzieci. Nie tylko swoich. Także sąsiadów, bliskiej i dalszej rodziny. Pierwszy ginął zazwyczaj ojciec, jeśli wcześniej nie zginął, nie aresztowali go, nie wywieźli na Sybir. Wychodził z domu zdobyć, znaleźć cokolwiek do jedzenia. Dopadała go śmierć głodowa. Znajdywano potem gdzieś jego ciało. Nie było nawet objedzone przez psy. Psy wcześniej zjedli już ludzie.

Coś zaniedbaliśmy. Coś zlekceważyliśmy, a przecież byliśmy uprzedzeni, że „to co było, może przyjść”.

Spytałem podczas takich wspomnień, jak można oddać, ukazać grozę głodu? Powtarzał się jeden motyw. Wieś, która wygląda, jakby toczyło się niej normalne życie. W podwórzu, w mieszkaniach, na stołach wszystko, jak co dzień. Tyle, że nie ma żadnego ruchu. Nie słychać żadnych dźwięków. Nie szczekają psy (zjedzone), nie miauczą koty (zjedzone) nie biegają myszy (zjedzone) i nie fruwają, nie śpiewają ptaki (wyłapane i zjedzone). Nie ma też ludzi. Wcześniej wyszli zdobyć jedzenie i już nie wrócili. Przejmujące są relacje tych, którzy cudem, jako dzieci, uniknęli śmierci. Tym cudem był ktoś, kogo spotykali, kto ich uratował, często już bezsilnych podnosił z ziemi, gdy w ostatniej nadziei wyszli z bezludnego już domu i wioski. Powtarza się motyw rodzica, najczęściej matki, która wychodzi z domu zostawiając na stole ostatnią kromkę chleba, ostatnią miskę zupy swojemu, często już ostatniemu żyjącemu dziecku. Ojciec Batruch z Lublina, duchowny Kościoła Unickiego, wspominał staruszkę, która przyszła zwierzyć się z dramatu, który nosi w sobie całe swoje życie. Miała 5 latek, gdy mama wyszła z domu zostawiając na stole ostatnią kromkę chleba. W domu był jeszcze dwuletni braciszek. Sama zjadła tę kromkę. Przeżyła. Braciszek zmarł.

To ikoniczne obrazy konsekwencji wojen, bolszewickiej okupacji, zsyłek i więzień wobec ukraińskiego narodu. Te opowieści i obrazy to doświadczenie ojców, matek, babć, dziadków. To dzisiaj kod genetyczny Ukraińców. Te setki tysięcy matek i babć z dziećmi odpychały od siebie myśl i wizję powszechnej wojny, bo ta wizja przygniata potęgą tych wciąż żywych wspomnień. Uratować dzieci! Ta myśl pozostaje tłem i wyzwaniem tej wojny. Zdumiewa, że tu w Europie setki tysięcy matek i ojców stanęło przed tym zadaniem, gdy ich rodzice wciąż noszą w sobie doświadczenie takiego samego dramatu. Możemy odetchnąć z ulgą, gdy przyjmujemy ukraińskie matki i ich dzieci u nas, w Polsce, w Europie. Ściska jednak serce i gardło każda wiadomość, zdjęcie, film, które pokazują matki i dzieci zamknięte w piwnicach i bunkrach bombardowanych miast. Coś zaniedbaliśmy. Coś zlekceważyliśmy, a przecież byliśmy uprzedzeni, że „to co było, może przyjść”.