Od piątkowego poranka, gdy poznaliśmy decyzję Brytyjczyków dotyczącą chęci opuszczenia przez nich UE, z Brukseli płyną sygnały obrazujące nastrój będący mieszanką złości i zaskoczenia. Niewielu – mimo bardzo niepokojących prognoz sondażowych – uwierzyło do końca w realność perspektywy Brexitu, złość zaś skierowana jest przede wszystkim przeciw „niewdzięcznemu" narodowi brytyjskiemu oraz „nieodpowiedzialnemu" premierowi Davidowi Cameronowi, który śmiał na referendum w ogóle się zdecydować.
Nieobecna jest natomiast refleksja na temat przyczyn takiego rozstrzygnięcia, leżących po stronie samej UE. Dokładniej rzecz ujmując, brak jest jakiejkolwiek autorefleksji wśród tych, którzy w ostatnich latach obsługiwali akcelerator integracji, widząc w jego działaniu cudowną receptę na wszelkie problemy Unii.
Irytacja zamiast refleksji
Przecież już w referendach, w których przepadł traktat konstytucyjny dla Europy, można było jednoznacznie odczytać sprzeciw obywateli UE wobec dalszego „rozlewania się" kompetencji Unii na kolejne obszary życia publicznego, czyli tzw. efektu spillover. Sygnał ten został zlekceważony, jedynym zaś zmartwieniem zwolenników hiperintegracji było to, jak przenieść jak największą część zapisów traktatu konstytucyjnego do traktatu lizbońskiego.
Dziś, po raz kolejny – choćby z wypowiedzi przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza – przebrzmiewa lekceważąca irytacja wobec demokratycznego rozstrzygnięcia na Wyspach, nie zaś rzetelna refleksja nad jego przyczyną.
Także w Polsce nie brakuje absurdalnych głosów, usiłujących dla doraźnych korzyści politycznych wtopić brytyjskie rozstrzygnięcie w bieżący spór polityczny. Rekord groteski pobił jeden z posłów PO, który powiązał zwyżkę kursu franka związaną z Brexitem, z zasiadaniem PiS wraz z brytyjskimi konserwatystami w jednej frakcji w europarlamencie, co – jego zdaniem – przyczyniło się do negatywnego referendalnego rozstrzygnięcia. Z kolei niektórzy posłowie Nowoczesnej usiłowali dowodzić, że Unię opuszcza „brytyjski sojusznik PiS". Nic to, że z UE wychodzi Wielka Brytania, a nie brytyjscy konserwatyści. Nic to, że decyzję podjął nie rząd, lecz cały naród. Nic to, że brytyjscy konserwatyści chcieli – podobnie jak PiS – pozostania Wielkiej Brytanii w Unii. Ważne, że bez nadmiernego intelektualnego wysiłku można spróbować pożenić problemy UE z polityką PiS.