Nie czas płakać nad Unią...

Dziś rzecz nie w tym, by miotać się w złości na premiera Camerona i Brytyjczyków czy rozgrywać Brexit dla własnych korzyści. Rzecz w tym, by jasno pokazywać rzeczywiste przyczyny decyzji Brytyjczyków – pisze poseł PiS.

Aktualizacja: 11.07.2016 23:15 Publikacja: 11.07.2016 19:13

Nie czas płakać nad Unią...

Foto: Fotorzepa, Marta Bogacz

Od piątkowego poranka, gdy poznaliśmy decyzję Brytyjczyków dotyczącą chęci opuszczenia przez nich UE, z Brukseli płyną sygnały obrazujące nastrój będący mieszanką złości i zaskoczenia. Niewielu – mimo bardzo niepokojących prognoz sondażowych – uwierzyło do końca w realność perspektywy Brexitu, złość zaś skierowana jest przede wszystkim przeciw „niewdzięcznemu" narodowi brytyjskiemu oraz „nieodpowiedzialnemu" premierowi Davidowi Cameronowi, który śmiał na referendum w ogóle się zdecydować.

Nieobecna jest natomiast refleksja na temat przyczyn takiego rozstrzygnięcia, leżących po stronie samej UE. Dokładniej rzecz ujmując, brak jest jakiejkolwiek autorefleksji wśród tych, którzy w ostatnich latach obsługiwali akcelerator integracji, widząc w jego działaniu cudowną receptę na wszelkie problemy Unii.

Irytacja zamiast refleksji

Przecież już w referendach, w których przepadł traktat konstytucyjny dla Europy, można było jednoznacznie odczytać sprzeciw obywateli UE wobec dalszego „rozlewania się" kompetencji Unii na kolejne obszary życia publicznego, czyli tzw. efektu spillover. Sygnał ten został zlekceważony, jedynym zaś zmartwieniem zwolenników hiperintegracji było to, jak przenieść jak największą część zapisów traktatu konstytucyjnego do traktatu lizbońskiego.

Dziś, po raz kolejny – choćby z wypowiedzi przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza – przebrzmiewa lekceważąca irytacja wobec demokratycznego rozstrzygnięcia na Wyspach, nie zaś rzetelna refleksja nad jego przyczyną.

Także w Polsce nie brakuje absurdalnych głosów, usiłujących dla doraźnych korzyści politycznych wtopić brytyjskie rozstrzygnięcie w bieżący spór polityczny. Rekord groteski pobił jeden z posłów PO, który powiązał zwyżkę kursu franka związaną z Brexitem, z zasiadaniem PiS wraz z brytyjskimi konserwatystami w jednej frakcji w europarlamencie, co – jego zdaniem – przyczyniło się do negatywnego referendalnego rozstrzygnięcia. Z kolei niektórzy posłowie Nowoczesnej usiłowali dowodzić, że Unię opuszcza „brytyjski sojusznik PiS". Nic to, że z UE wychodzi Wielka Brytania, a nie brytyjscy konserwatyści. Nic to, że decyzję podjął nie rząd, lecz cały naród. Nic to, że brytyjscy konserwatyści chcieli – podobnie jak PiS – pozostania Wielkiej Brytanii w Unii. Ważne, że bez nadmiernego intelektualnego wysiłku można spróbować pożenić problemy UE z polityką PiS.

Spokojna postawa PiS

Na tym tle spokojnie i odpowiedzialnie rysuje się polityka zagraniczna polskich władz. Rząd RP – choć aktywnie i konsekwentnie optował za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE – nie jest zdezorientowany brytyjskim rozstrzygnięciem. Przeciwnie – zakładając ewentualność scenariusza negatywnego, konsekwentnie od kilku miesięcy wzmacnia aktywność Grupy Wyszehradzkiej, nie zapominając o stałym dialogu z Niemcami i Francją. Do tego Ministerstwo Finansów zabezpieczyło kredytowo finanse państwa przed niestabilnością związaną z Brexitem.

W sukurs rządowi idzie międzynarodowa aktywność prezydenta Andrzeja Dudy wzmacniająca nasze europejskie relacje. Z jednej strony ważna wizyta w Niemczech z połowy czerwca, z okazji 25-lecia traktatu polsko-niemieckiego, z drugiej zaś choćby prywatna wizyta u prezydenta Estonii sprzed kilku dni.

Do tego dochodzi aktywność parlamentarna, której ton nadaje marszałek Sejmu Marek Kuchciński. Ostatni miesiąc to zarówno oficjalna wizyta marszałka w Berlinie, jego obecność na parlamentarnym Trójkącie Weimarskim w Paryżu, gdzie złożył on konkretne propozycje jego ożywienia, jak i spotkanie prezydiów parlamentów sprzed kilku dni w Pradze, gdzie podtrzymał on propozycję powołania zgromadzenia parlamentarnego V4. To pokazuje, że amortyzacja skutków Brexitu została zapewniona na wielu płaszczyznach.

Strategiczne sojusze

Nie ulega wątpliwości, że w obliczu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE Unia znalazła się na zakręcie, prawdopodobne najpoważniejszym w swej historii. Jej kompetencyjne „rozlewanie się" stało się dla znaczącej części jej obywateli nie do zaakceptowania. Nieśmiałe żarty z absurdalnych unijnych przepisów i biurokracji przerodziły się w bunt, który wyprowadził z UE państwo będące jej drugą gospodarką.

Dziś rzecz jednak nie w tym, by miotać się w złości na premiera Camerona i Brytyjczyków jak część europejskich elit, rozgrywać Brexit dla własnych korzyści – jak część krajowej opozycji czy też płakać nad obecną kondycją UE – jak część jej przeciwników. Rzecz w tym, by jasno pokazywać rzeczywiste przyczyny Brexitu oraz ofensywnie budować strategiczne sojusze w różnych formatach, które pozwolą na racjonalne wyhamowanie integracji i wzmocnienie obywatelskiej legitymacji UE. Promować – co zaproponował prezes PiS Jarosław Kaczyński – przyjęcie nowego traktatu. Winien on jasno zdefiniować nienaruszalne kompetencje państw, przywrócić Komisji Europejskiej i Trybunałowi Sprawiedliwości rolę wykonawców traktatów, wzmocnić rolę parlamentów narodowych.

W kryzysie UE trzeba dostrzec szansę budowy Europy solidarnych państw, która sprosta nowym wyzwaniom i oczekiwaniom jej obywateli. Polska może w tym procesie odgrywać rolę kluczową.

Autor jest posłem PiS, przewodniczącym polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej, członkiem komisji ds. UE Sejmu RP

Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Pietryga: Polska skręca na prawo. Czy Donald Tusk popełnił strategiczny błąd?
Opinie polityczno - społeczne
Pięć najważniejszych wniosków po I turze, którą wygrali Kaczyński i Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kluczowa dla Polski jest zdolność budowania relacji z USA
Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty
felietony
Estera Flieger: Akcja Demokracja na opak