Waldemar Pawlak: Unii Europejskiej brakuje marzenia

W roku 2016 okazało się, że większość Brytyjczyków straciła wiarę w europejski projekt. I to dotyczy całej Unii – pisze polityk PSL, były premier.

Aktualizacja: 20.07.2016 08:03 Publikacja: 18.07.2016 18:59

Waldemar Pawlak: Unii Europejskiej brakuje marzenia

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Brexit jest dla Europy jak Fukushima dla Japonii. Niespodziewany i tragiczny. Samo pytanie – być czy nie być w Unii Europejskiej – wydawało się szalone, a co dopiero odpowiedź z 23 czerwca 2016 roku.

Wstrząs wykoleił elity z utartego szlaku i dotknął na jeden dzień rynków oraz zwykłych ludzi. Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec oraz Francji rzucili na stół pomysł – więcej Unii w Unii – jako standardową terapię, która nie działa zapewne z uwagi na zbyt małą dawkę leku – teraz będzie jeszcze więcej. W Polsce naczelny polityk zaproponował nowe traktaty: nowe powinny być chyba inne od niemiecko-francuskich, a więc mniej Unii w Unii. Sumując, wygląda na to, że traktatowo będzie mniej więcej bez zmian, na razie. Europejczycy po jednym dniu niespokojnego zaciekawienia zajęli się swoimi sprawami, sądząc, że i tak nic od nich nie zależy. Rynki zdyskontowały zmianę i powróciły do trendów – giełda amerykańska testuje maksima, a polska minima.

Czy Unię Europejską można uratować? A może lepiej zastanówmy się, dlaczego mielibyśmy ratować? Dlaczego UE? Szukajmy analogii. Wielu słyszało o amerykańskim marzeniu. Nadspodziewanie wielu wie nawet, na czym polega amerykańskie marzenie. A czy my tu i teraz możemy powiedzieć, że mamy europejskie marzenie? Czy my mamy polskie marzenie? Czy też – mamy to wszystko gdzieś?

Kiedyś na początku transformacji mieliśmy wspólne marzenia. Marzenia o lepszym życiu, o członkostwie Polski we Wspólnocie Europejskiej (tak się wówczas nazywała Unia) i NATO. To była perspektywa szczęśliwości, do której dążyliśmy. Czasami marzenia się spełniają. I jeśli nie potrafimy znaleźć nowych, pojawia się kłopot.

Najważniejsze pytania

Po decyzji Brytyjczyków rozmawiałem z wieloma ludźmi. Moje pytanie, czy możemy uratować UE, na ogół wywoływało osłupienie. O co chodzi? Przecież to nie nasza sprawa, tym się zajmują rządy, Parlament Europejski, a nie przeciętny Kowalski. Kiedy mówiłem, że to zbyt poważna sprawa, by zostawić ją wyłącznie w rękach polityków i eurokratów, słyszałem, że nasz głos i tak się nie liczy.

Czy rzeczywiście możemy sobie odpuścić? Chyba nie. Zdarzają się bowiem momenty przełomowe. Jeśli się je przegapi, nie można zawrócić. Czas wakacji nie sprzyja mobilizacji do działań, ale po wakacjach mogą już nastąpić procesy nieodwracalne.

Na początek pojawia się podstawowa trudność: o czym rozmawiać? O traktatach, instytucjach, europejskim prawie, jednolitym rynku? Zakres ogromny i przytłaczający. Zacznijmy zatem od spraw najbardziej ogólnych. Do kogo adresowany jest projekt europejski? Odpowiedź wydaje się prosta: do mieszkańców Europy (warto spojrzeć szerzej, nie ograniczając się tylko do Unii). Kolejne pytania brzmią: dlaczego? Po co? Jaki sens ma integracja europejska, czy UE, a może Wspólnota Europejska (może tym razem wspólnota jako wspólne dobro, European Commonwealth)? Następne obszary dyskusji to odpowiedź na pytania: jak i co? Jak działać i co konkretnie robić? Najważniejsze jednak jest zarysowanie odpowiedzi na proste podstawowe pytanie: dlaczego? Dlaczego chcemy tworzyć jakiś wspólny dla Europejczyków projekt?

W 2004 roku, kiedy wchodziliśmy do Unii, ukazała się frapująca książka Jeremy'ego Ryfkina „Europejskie marzenie. Jak europejska wizja przyszłości zaćmiewa American Dream". Amerykanin wierzył w UE bardziej niż wielu Europejczyków. W roku 2016 okazało się, że większość Brytyjczyków straciła wiarę w europejski projekt.

Co się stało? Moim zdaniem przesądził właśnie... brak wiary. Gdyby zapytać Europejczyków, jakie jest europejskie marzenie, nie otrzymamy krótkiej porywającej odpowiedzi jak w Ameryce. Najczęściej słyszy się, że nie ma czegoś takiego jak europejskie marzenie albo – w zamian – długi wywód o europejskim podejściu do życia. Czy można zatem wymyślić, określić mocno i jasno wspólne marzenia Europejczyków? Jeśli nawet nie uda się od razu, to warto spróbować. Ryfkin podejmował próbę udowodnienia wyższości europejskich marzeń nad amerykańskimi. W skrócie można to powiedzieć jednym zdaniem: „Amerykanie żyją, żeby pracować, a Europejczycy pracują, żeby żyć". Jest w tym dużo prawdy, w Europie często bardziej się ceni jakość życia niż wielkość konta w banku. Wspomnieć wypada zakopaną już skutecznie koncepcję państwa dobrobytu czy model zrównoważonego rozwoju. Ale to wszystko za mało dla obudzenia Europejskiego Ducha, wyzwolenia radosnej nadziei.

Przyjaźni, otwarci, życzliwi

Paradoksalnie Europa stała się Edenem, krainą marzeń dla wielu emigrantów poszukujących pokoju, dobrobytu. Może warto by ich zapytać, co tak fascynującego jest w Europie? Jeśli my sami nie potrafimy dać przekonującej odpowiedzi, to może oni podsuną nam trop.

Ukraińcy w dramatyczny sposób zdecydowali o europejskim kierunku rozwoju. Gruzja marzy o Europie. Tymczasem w Europie zamiast radosnej nadziei na wspaniałą przyszłość tryumfują to tu, to tam politycy zatruwający nasze życie strachem. Piekielni mistrzowie koszmaru, wykorzystujący najczarniejsze zakątki ludzkiej natury, zdobywają głosy, popularność, uwielbienie mediów i władzę. Poszukiwanie europejskiego marzenia warte jest wysiłku i zachodu, jeśli nie zgadzamy się na koszmar zarządzania przez strach. W czasie jednej z rozmów o europejskim marzeniu usłyszałem: co tam Europa, jeśli my w Polsce nie mamy wspólnego polskiego marzenia. To prawda. Poszukując całościowej odpowiedzi dla Europy, zapewne można znaleźć także lepszą drogę dla Polski.

Cofnijmy się o dwie dekady. Na początku transformacji polskie marzenie było skupione na wejściu do Unii Europejskiej i NATO. W latach 90. XX wieku był to wspólny cel (prawie) wszystkich Polaków. NATO przyszło wcześniej, w 1999 roku, a Unia w 2004. W jakimś sensie osiągnęliśmy kres historii. Elity poczuły się zrealizowane, a dla wielu (zbyt wielu) Polaków marzeniem stał się wyjazd do Wielkiej Brytanii. Tak jak na początku XX wieku złapaniem Pana Boga za nogi był wyjazd do Ameryki, tak na początku XXI wieku takim symbolem wyjazdu do raju stał się wyjazd na Wyspy.

Mój tata wyjeżdżał w latach 70. ubiegłego wieku do USA do rodziny. Wracał z dolarami, narzędziami i nowymi umiejętnościami, które zmieniały nasze życie, gospodarstwo i miejscowość. Ja nie miałem szczęścia, kiedy w 1978 roku z paszportem w ręku stanąłem przed amerykańskim konsulem. Uśmiechając się, powiedział mi: „Ja nie być pewien, czy ty wrócisz", i odmówił mi wizy. To zdarzenie wyleczyło mnie na długo z nauki angielskiego, musiałem to potem nadrabiać w biegu.

Dla odmiany w 2005 roku mój sąsiad i rówieśnik skorzystał na tym, że spośród krajów UE właśnie Wielka Brytania otworzyła dla Polaków granice, i wyjechał szukać lepszego życia. W rozmowie podkreślał serdeczność i otwartość Brytyjczyków i z pewnym żalem wspominał, że więcej problemów miał w kontaktach z Polakami niż z rdzennymi mieszkańcami Zjednoczonego Królestwa. Dziś zapominamy, że to właśnie Brytyjczycy byli dla nas, Polaków, najbardziej przyjaźni, otwarci i życzliwi na początku naszej obecności w UE. W tym czasie kraje, które dziś pouczają wszystkich o potrzebie ściślejszej współpracy, granice przed Polakami zamknęły. Można by dziś zadać pytanie: co jest atrakcyjniejsze w Europie – brytyjska otwartość czy kontynentalne wyrachowanie?

Entuzjazm i zwątpienie

Polacy oraz inne narody Europy Środkowo-Wschodniej to najwięksi euroentuzjaści w UE. Zaprzyjaźniony słowacki dyplomata ujął to bardzo celnie: „Unia Europejska to był kierunek działań w czasie transformacji, dziękujemy losowi, że Unia Europejska istniała".

W Polsce był entuzjazm, ale były też obawy. Przesądził mocny i zdecydowany głos papieża Jana Pawła II. Dziś różne środowiska patrzą na europejskie korzyści z tradycyjną polską zazdrością. Mieszkańcy miast zazdroszczą rolnikom unijnych dopłat, a mieszkańcy wsi podziwiają nowe inwestycje w fabryki, drogi i budynki opatrzone tablicą „Dofinansowano ze środków UE". Wszyscy trochę znudzeni teraźniejszością i lekko wkurzeni, że nie poprawia się dostatecznie szybko. Jest wyczuwalne napięcie.

Dla odmiany rządy krajów naszego regionu reprezentują skrajne postawy: od bardzo uległych wobec unijnych instytucji po jawnie krytykujące zaborczość Unii. Na początku ludzie byli sceptyczni, a dziś rządy straciły entuzjazm. Można by powiedzieć, że oprócz zadowolenia odczuwamy pewne niedogodności. To tak jak dobry pokój na wakacjach z gromadką dokuczliwych komarów nocą. Widoki, perspektywy wspaniałe, ale wyspać się trudno.

Zanim przejdziemy do reformowania UE, zastanówmy się, czy warto to robić. Dlaczego mielibyśmy poświęcać nasz czas, nasze życie dla Europy? Czy potrafimy znaleźć europejskie marzenie? Nie znajdziemy go w traktatach czy instytucjach europejskich. To swoisty paradoks, że preambuła traktatu o Unii Europejskiej zaczyna się od słów: „Jego Królewska Mość ..." (wymieniony jest król Belgii), a dla odmiany konstytucja amerykańska: „My, Naród...". Deklaracja Niepodległości to esencja marzeń ludzi o wolności i prawie do szczęścia, którego im żaden rząd odebrać nie może. Europejskie traktaty to marzenia instytucji o tym, że Europejczycy nie tylko zrozumieją, ale też pokochają trudną materię umów i będą szczęśliwi jako trybiki w maszynie wyższej konieczności.

Warto zatem rozpocząć debatę, jak uratować Europę, jakie marzenie może jednoczyć Europejczyków tak bardzo, że gotowi będą dla niego poświęcić swoje życie.

Znalezienie tej wspólnej treści europejskiego marzenia jest możliwe w dialogu. Mamy w naszym języku znane powiedzenie: „W jedności siła". Jedność nie oznacza jednorodności. To nade wszystko wspólnota, w której każdy ma godne miejsce. Godność, podmiotowość daje tę ogromną siłę zdolną przezwyciężyć wszelkie trudności. W Europie kluczem do godności jest pomocniczość (subsydiarność). Zasada ta wymaga, aby sprawy były rozstrzygane jak najbliżej ludzi w efektywny sposób. Oznacza to maksymalny udział, partycypację w tworzeniu naszej teraźniejszości i przyszłości.

Odzyskać wielkość

W relacjach europejskich przekłada się to często na żądanie większej suwerenności dla państw członkowskich. Słusznie. Ale słuszne jest również żądanie większej suwerenności dla obywateli tych państw, dla samorządów, stowarzyszeń. Nie do zaakceptowania jest domaganie się przez państwo większej suwerenności, a równocześnie próba upaństwowienia wszystkiego w państwie. Ta zadziwiająca asymetria zachowań cechuje szczególnie tych krytyków UE, którzy żądają więcej suwerenności dla państw, a równocześnie u siebie w domu domagają się odgórnego porządku narzucanego bezwarunkowo przez zarządzających państwem. Uzdrawiając Europę, możemy również uzdrowić państwa członkowskie, w tym Polskę.

Dialog możemy zacząć od partnerów dialogu społecznego, obywatelskiego. Naturalny wydaje się głos pracodawców, związków zawodowych, organizacji pozarządowych czy reprezentacji samorządów. Takie stanowisko przedstawiła już reprezentacja polskich pracodawców – Pracodawcy RP. Kiedy omawiałem pomysł szerokiego dialogu z byłym przewodniczącym Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, zwrócił mi uwagę na potrzebę dialogu nieformalnego oraz siłę trafnych pomysłów, przywołując sytuację, w której Jean Monnet przekonał Francję i Niemcy do powołania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali.

Dziś, kiedy mamy media społecznościowe, inicjatywy takie jak DemocracyOS i wiele innych form debaty, narzędzi nie brakuje. Brakuje raczej wiary, że nasz głos może coś zmienić. Bardzo ciekawie objaśnia to Iwan Krastew w książce „Demokracja: przepraszamy za usterki". Obywatele mają dość energii, aby zaprotestować, często skutecznie, ale nie akceptują przywództwa, programów, utożsamiając je z systemem władzy. Ludzie są jeszcze gotowi do protestu, ale nie mają cierpliwości działać długoterminowo. Nawiązując do historii, szczególnie Europy – oburzenie i niemoc to bardzo niebezpieczna mieszanka. Wymarzona wręcz okazja dla żerujących na strachu. To też moment na przebudzenie, poszukiwanie marzenia dającego nadzieję na radosną przyszłość. Albo znajdziemy wspólne europejskie marzenie, albo przyjdą koszmary podobne do tych, które Europa przeżywała już wiele razy.

Dialog oznacza otwarcie się na drugiego, na innego oraz dążenie do porozumienia, do jedności. A to daje szansę na znalezienie wspólnego europejskiego marzenia. W Europie nie będzie to łatwe choćby z uwagi na wielką różnorodność, ale jest możliwe. Wielkość Europy rozkwitała, kiedy potrafiła zachować otwartość, a równocześnie zapraszała innych do braterskiej współpracy.

Podobnie Polska przeżywała czasy świetności, kiedy była otwarta. Wielkość można osiągnąć przez włączenie wszystkich do wspólnego dzieła. Dlatego europejskie marzenie powinno być lepsze od amerykańskiego poprzez pokazanie nie tylko indywidualnej atrakcyjności, lecz także poprzez radość, moc działania dla wspólnego dobra.

Autor jest politykiem PSL i byłym prezesem tej partii. W przeszłości sprawował funkcje premiera, wicepremiera oraz ministra gospodarki

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?