Ale już chwilę później w stanie wojennym wcale nie było tak, że po jednej stronie stała partia moskiewskich sprzedawczyków, a po drugiej – umęczony Naród. Przyłapanych na druku podziemnej bibuły krakowskich studentów uratował pierwszy sekretarz PZPR jednej z warszawskich uczelni, bo wzorowy katolik, dziekan wydziału, na którym studiowali, ze strachu wyrzucił ich z akademii. Partyjni socjologowie przekazywali mi wyniki utajnionych badań, doskonale wiedząc, że za kilka dni znajdą się w prasie podziemnej. Po dary umożliwiające przeżycie wyrzuconym z pracy dziennikarzom jeździliśmy do Warszawy, korzystając z benzyny udostępnionej przez szefa reżimowego Stronnictwa Demokratycznego. I tak dalej... Przykłady można mnożyć.
Albo wciąż gorący temat Polski w NATO. Gdy w połowie 1990 r. nieżyjący już Kazimierz Dziewanowski objął ambasadę w Waszyngtonie, a ja konsulat w Nowym Jorku, sytuacja była niekorzystna; mało kto ufał szansom Polski, nikt nie chciał drażnić Rosji. Po jakimś czasie zgłosił się zamerykanizowany Polak pełniący wtedy dość wysoką funkcję we władzach stanu Massachusetts, powiadając, że spróbuje przekonać stanowych senatorów do uchwalenia rezolucji wspierającej nasze starania.
Nie wierzyliśmy, ale po półroczu senat tego stanu pierwszy w USA poparł Polskę w NATO; wkrótce było już kilkanaście takich uchwał. Pamiętam, jak miałem okazję przemówienia do senatu stanu Connecticut i od ręki powstała tam rezolucja; nie dzięki mnie, nawet nie dzięki tamtejszym Polakom, dzięki amerykańskim przyjaciołom!
Mało kto o tym pamięta. Ale może nasze społeczeństwo byłoby bardziej przyjazne, nasza demokracja lepsza, gdybyśmy pojęli, jak szeroka jest rzeka polskiego rozumu, i zechcieli nawzajem uszanować swoje rozproszone wysiłki.