Reklama

Wojciechowski: KOD, czyli oligodemokracja

Nazwa „Komitet Obrony Demokracji" dla organizacji, która stoi po stronie oligarchicznego status quo, u starożytnego Greka wywołałaby wybuch śmiechu – pisze ekspert Centrum im. Adama Smitha.

Aktualizacja: 02.01.2017 19:37 Publikacja: 01.01.2017 18:21

Wojciechowski: KOD, czyli oligodemokracja

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

W ostatnich dyskusjach politycznych odwoływano się do zasady trójpodziału władz Monteskiusza, szeroko przyjmowanej i obecnej w Konstytucji RP. Jednakże teorie francuskiego myśliciela z XVIII wieku stanowią w gruncie rzeczy kontynuację starożytnych dyskusji ustrojowych i bez tego tła nie są w pełni zrozumiałe.

Aż do podbojów macedońskich w IV wieku przed Chr. starożytna Grecja była podzielona na liczne państewka. Takie miasto-państwo nazywało się polis. Miasto z okolicą było osobnym państwem, a jego mieszkańcy tworzyli odrębną i aktywną społeczność. Życie polityczne było urozmaicone i obfitowało w spory, często podobne do naszych, gdyż natura ludzka wiele się nie zmienia.

Konkurowały wtedy między sobą trzy systemy rządzenia. Jeden z nich to demokracja, czyli ludowładztwo, gdyż po grecku demos to lud, a kratos – władza. Ten lud to nie doły społeczne, lecz zgromadzenie pełnoprawnych obywateli, ludzi wolnych i pochodzących z danego polis. Ich uważano za dość kompetentnych i odpowiedzialnych, by rządzili.

Drugi system nazywano arystokracją, od greckiego aristos – lepszy. Nie oznaczało to jak dziś arystokracji dziedzicznej, spadkobierców systemu feudalnego, lecz rządy elity, obywateli najlepszych bądź najbardziej wpływowych. Trzeci system to monarchia, rządy jednostki, od greckiego monos – jedyny, oraz arche – pierwszeństwo, władza.

Orientacje te toczyły walkę o władzę, a mówcy dyskutowali, jaki ustrój jest najlepszy. Każdy ma przecież wady i zalety. Komentując spory w Atenach, Sokrates zauważył, że głupich jest więcej niż mądrych, co kompromituje demokrację. Z kolei elity skłonne są rządzić w interesie swoim, a nie ogółu.

Reklama
Reklama

Spory te nie prowadziły do rozstrzygnięcia, a głosy w dyskusji były emanacją różnych opcji politycznych.

Główna przyczyna nierozstrzygalności dyskusji o trzech ustrojach jest jednak inna. Każdy z nich może bowiem funkcjonować dobrze lub źle. Nie wystarczy ocena samego mechanizmu rządzenia. Kryterium moralne okazuje się konieczne.

I tak demokracja może się wyrodzić w rządy tłumu, tępych mas, czyli w ochlokrację (ochlos – tłum), brutalną i nieodpowiedzialną, wrogą wybitnym. Jeśli zaś lud wybiera mądrze i dobrze, można to nazwać politeją, czyli społeczeństwem obywatelskim, albo też, biorąc termin z łaciny, ustrojem republikańskim, w którym naród wspólnie się troszczy o rzeczpospolitą (respublica).

Zasada złotego środka

Rządy elit, czyli arystokracji w sensie greckim, wyradzają się łatwo w oligarchię, czyli rządy małej grupy (oligos – mały, nieliczny). Ta często gnębi i wyzyskuje poddanych. A choć wielu królów troszczyło się o nich, monarchia może przejść w tyranię (też słowo greckie), rządy absolutne i okrutne. Dziś się to nazywa dyktaturą i totalitaryzmem.

Równolegle do pytania o system polityczny trzeba zatem zapytać, czy rządy są sprawiedliwe. Czy mają na względzie dobro ogólne? Czy prawo jest słuszne i czy jest przestrzegane? Grecy nazywali to rządami prawa, nomokracją (nomos – prawo). Do praworządności byli przywiązani Rzymianie. Do tej koncepcji zbliża się też myśl biblijna, która krytycznie oceniając monarchów, akcentuje pierwszeństwo i stałość prawa, za którym stoi wola Boża.

Arystoteles uznał i zalety demokracji, i rządów elity, i monarchii. Zarazem należy dążyć do wolności, równości i sprawiedliwości. Najlepszy byłby ustrój mieszany. Arystoteles pochwalił w pewnym momencie połączenie demokracji z rządami elit, co uznał za politeję; zalecał też oparcie państwa na klasie średniej i w ogóle zasadę złotego środka.

Reklama
Reklama

W różnych sferach sprawdzają się różne systemy. Biorąc przykład z życia dzisiejszego, w wojsku dowództwo powinno być jednoosobowe, w zarządzaniu uniwersytetem dominuje kolegium profesorów, uchwały dotyczące praw i wydatków publicznych wymagają większości.

Arystoteles wywodził przy tym właściwości państwa z wzoru rodziny, czyli podstawowej komórki społecznej. W niej nawiązuje się relacje społeczne, a potem rodziny stowarzyszają się na sposób naturalny i konieczny w gminie wiejskiej, mieście i państwie. Ojciec rodziny ma władzę monarchiczną, ojciec z matką górują nad dziećmi, a gromadka dzieci tworzy społeczność typu demokratycznego.

Republika rzymska w sposób niezależny przyjęła podobny model. Część kompetencji należała do ludu, wybierającego urzędników, część do arystokratycznego senatu, część do czasowej, lecz silnej władzy urzędników z konsulami na czele.

Teoria Monteskiusza stanowi nowożytne uszczegółowienie Arystotelesa i doświadczeń rzymskich. Przy trójpodziale władza ustawodawcza ma w zasadzie charakter demokratyczny: ludzie sami decydują o prawach, które ich zwiążą. Władza wykonawcza, wówczas z królem na czele, ma charakter scentralizowany i monarchiczny. Władza sądownicza opiera się na kadrze dobranych specjalistów.

Monteskiusz śladem Arystotelesa uważał, że różne władze powinny pozostawać w równowadze i się wzajemnie kontrolować. Ostrzegał, że każda z nich może się wyrodzić w tyranię (sądownictwo też). Zauważmy przy okazji, że zachodzi sprzeczność między demokracją a zasadą trójpodziału władz, która ją ogranicza!

W konstytucji III RP czytamy o demokratycznym państwie prawa, ale co się faktycznie kryje za tym szyldem? Obywatele Polski nie mają wrażenia, by rządzili, i dlatego za mało angażują się w życie polityczne i społeczne.

Reklama
Reklama

Przyczyną wydaje się niedobór demokracji w greckim sensie tego słowa, czyli wpływu odpowiedzialnych obywateli na państwo. Po pierwsze, demokracja bezpośrednia prawie nie istnieje, gdyż referenda są rzadkie i niewiążące, a rządzący ich unikają.

„Demokracja przedstawicielska" polega w praktyce na zastąpieniu obywateli przez elitarną grupę zwycięzców wyborów. Jak w dowcipie, że szampan to napój klasy robotniczej pity ustami jej przedstawicieli. Być może inaczej się w dużym kraju nie da, ale metoda ta jest z pewnością mało demokratyczna.

W istocie nie jest to więc demokracja, lecz odmiana rządów elit. Wydaje się, że faktycznie rządzą nami grupki, oligarchie partyjne. Świadomy wyborca może co najwyżej ocenić, która z tych grupek bliższa jest potrzebom kraju i reprezentuje wyższy poziom.

Wybory w okręgach jednomandatowych z możliwością odwoływania posłów trochę by nas do faktycznej demokracji zbliżyły, ale tylko zbliżyły. Nie sprzyja też demokracji wybieranie rządu pośrednio, przez parlament, a nie przez obywateli – inaczej niż w systemie prezydenckim, w którym kieruje rządem prezydent wybierany bezpośrednio.

Na to nakładają się inne potężne oligarchie. Po pierwsze, ogromny system biurokratyczny, bezosobowa, nieefektywna i kosztowna machina, bez której nie można rządzić, ale która zarazem utrudnia rządzenie i uniemożliwia większe zmiany. Mamy raczej ustrój biurokratyczny niż demokratyczny czy kapitalistyczny.

Reklama
Reklama

W gospodarce też dominuje oligarchia w postaci wielkich korporacji, banków i dorobkiewiczów – oraz sektora państwowego. Interesy grubych ryb zazębiają się z życzeniami biurokratów. Ci i tamci wyzyskują odpowiednik ludu w sferze gospodarczej, czyli małe firmy, pracowników i konsumentów.

Protesty klasy pasozytniczej

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie demagogia. To także słowo greckie, oznacza prowadzenie ludu. I rzeczywiście, wpływowa w mediach oligarchia wodzi za nos znaczną część wyborców, którzy albo mają nadzieję coś od niej uzyskać, albo są uczciwi, lecz naiwni. Pomaga w tym ciągły szum medialny, przewidziany w bajce Ezopowej o mąceniu wody w celu nałapania ryb. Formą samoobrony są media społecznościowe, choć i internetem próbuje się manipulować przez różne wrzutki.

Wraz z sukcesem wyborczym PiS i Kukiza doszła w Polsce do władzy orientacja mniej w to wszystko umoczona (co nie znaczy, że wcale). Ta zmiana niepokoi dotychczasową oligarchię polityczną, biurokratyczną i finansową. Przybrało to na zewnątrz postać agresywnej propagandy, donosów do UE, marszów KOD, obstrukcji w Sejmie.

Jak już kiedyś pisałem, nazwa „Komitet Obrony Demokracji" dla organizacji, która stoi po stronie oligarchicznego status quo, u starożytnego Greka musiałaby wywołać wybuch śmiechu. Arystofanes na ten widok zabrałby się do pisania komedii o oligodemokratach (jego komedie to prawzór szopek politycznych). Okupacja sali sejmowej to też komedia. Nie przeczę, że w marszach KOD uczestniczyło wielu ludzi porządnych, ale przeważali funkcjonariusze różnych byłych władz, od SB po PO, oraz wielkomiejska klasa pasożytnicza.

Z rządami prawa też nie jest dobrze. Przepisy są o wiele za obszerne – wbrew starożytnemu ideałowi, że prawa powinny być na tyle krótkie, by ludzie mogli je znać i rozumieć. Bez przerwy się one zmieniają. Wiele jest jaskrawo niesprawiedliwych i niejasnych, na przykład w sferze gospodarczej. Korporacja sędziowska nie ma zdolności do samooczyszczenia i jawnie politykuje. Wyroki potrafią łamać elementarne zasady prawne, czego przykładem jest Trybunał Konstytucyjny orzekający we własnej sprawie. Sądownictwo stało się odmianą oligarchii.

Reklama
Reklama

Obecne państwo nie opiera się już, jak w antycznej Grecji, na naturalnych więziach rodzinnych i sąsiedzkich. Obywatel to jednostka w ramach państwa, które staje się bytem odgórnie zaplanowanym i oderwanym od życia. Państwa niby demokratyczne na sposób totalitarnych przejmują coraz więcej zadań, kosztem rodziny i innych wspólnot oddolnych (przedsiębiorstwa, Kościół, stowarzyszenia).

Centralizacja stała się źródłem kryzysu gospodarczego i demograficznego, ważniejszym niż nadmierne podatki, ściągane dla sfinansowania takiego państwa. Wolności i praw jest coraz mniej, choć się o nich dużo mówi. Zamiast wolności politycznej i gospodarczej, fundamentalnych dla człowieka, proponuje się luz moralny i rozrywkę.

A wracając do ideałów ustrojowych Arystotelesa, Rzymian i Monteskiusza, widzimy, że realizowane nie są. Wynika to z przerostu czynnika oligarchicznego w nieomal wszystkich sferach życia społecznego w świecie zachodnim. Jest to zasadniczy problem ustrojowy i strukturalny, który bynajmniej nie sprowadza się do aktualnych układów politycznych i partyjnych.

Autor jest profesorem teologii, zajmuje się światem starożytnym epoki Nowego Testamentu oraz etyką życia gospodarczego

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Świat jako felieton Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
MLP Group z jedną z największych transakcji najmu w Niemczech
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Czy Grzegorz Braun nauczy Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialności?
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Ostatnia wojna Europy
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Nowa hierarchia politycznych celów USA
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
felietony
Zuzanna Dąbrowska: Norki wygrały z psami
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama