W ostatnich dyskusjach politycznych odwoływano się do zasady trójpodziału władz Monteskiusza, szeroko przyjmowanej i obecnej w Konstytucji RP. Jednakże teorie francuskiego myśliciela z XVIII wieku stanowią w gruncie rzeczy kontynuację starożytnych dyskusji ustrojowych i bez tego tła nie są w pełni zrozumiałe.
Aż do podbojów macedońskich w IV wieku przed Chr. starożytna Grecja była podzielona na liczne państewka. Takie miasto-państwo nazywało się polis. Miasto z okolicą było osobnym państwem, a jego mieszkańcy tworzyli odrębną i aktywną społeczność. Życie polityczne było urozmaicone i obfitowało w spory, często podobne do naszych, gdyż natura ludzka wiele się nie zmienia.
Konkurowały wtedy między sobą trzy systemy rządzenia. Jeden z nich to demokracja, czyli ludowładztwo, gdyż po grecku demos to lud, a kratos – władza. Ten lud to nie doły społeczne, lecz zgromadzenie pełnoprawnych obywateli, ludzi wolnych i pochodzących z danego polis. Ich uważano za dość kompetentnych i odpowiedzialnych, by rządzili.
Drugi system nazywano arystokracją, od greckiego aristos – lepszy. Nie oznaczało to jak dziś arystokracji dziedzicznej, spadkobierców systemu feudalnego, lecz rządy elity, obywateli najlepszych bądź najbardziej wpływowych. Trzeci system to monarchia, rządy jednostki, od greckiego monos – jedyny, oraz arche – pierwszeństwo, władza.
Orientacje te toczyły walkę o władzę, a mówcy dyskutowali, jaki ustrój jest najlepszy. Każdy ma przecież wady i zalety. Komentując spory w Atenach, Sokrates zauważył, że głupich jest więcej niż mądrych, co kompromituje demokrację. Z kolei elity skłonne są rządzić w interesie swoim, a nie ogółu.