Śmierć Igora Stachowiaka na posterunku policji dotyczy nas wszystkich. Każdy z nas zobaczył na własne oczy, że nasze państwo nie działa. Po prostu. Wszystkich zbulwersowało to, co stało się na wrocławskim komisariacie, jednak z publicznego, państwowego punktu widzenia dużo ważniejsze jest to, co się działo – a właściwie czego zabrakło – później.
Trzeba jasno powiedzieć, że przypadki nadużywania władzy przez policję zdarzały się zawsze, będą się zdarzały i nie ma sposobu, żeby to całkowicie wyeliminować, nie tylko w Polsce. Państwo musi mieć jednak narzędzia, by takie zdarzenia identyfikować, a sprawców odpowiednio karać. Po prostu państwo musi takie przypadki ograniczyć do minimum. Najbardziej w tej sprawie bulwersuje mnie to, że żaden przedstawiciel żadnego państwa tak naprawdę nie ruszył palcem, żeby z tym cokolwiek zrobić. Zarówno policja, jak i prokuratura miały pełną wiedzę, co się wydarzało, a przez rok nic nowego nie wyszło na jaw. Dziś w końcu ktoś stracił pracę, tyle tylko że na miejsce zwolnionych policjantów przyjdą następni. Zostaną oni wybrani jednak przez tych samych decydentów, według tych samych kryteriów, co poprzednicy, czyli jednych funkcjonariuszy wymienimy na ich klony. Wszystko zostało po staremu.
Policję jako formację cechuje arogancja i poczucie bezkarności. W Polsce policjant jest przeświadczony, że jego słowo jest prawem, a jego wola musi zostać natychmiast wykonana. Nie spotkałem jeszcze policjanta, który by uważał, że jego również dotyczą ograniczenia prędkości, zakazy parkowania czy rozmawiania podczas jazdy przez komórkę. Wszystko jedno – służbowo czy prywatnie. A tym bardziej takiego policjanta, który za coś takiego zostałby ukarany, oczywiście do momentu, aż ktoś zrobi zdjęcie czy filmik i zacznie się afera w mediach, które zresztą dostarczają tysięcznych przykładów na ten właśnie problem.
Sam kilkakrotnie próbowałem zgłosić wykroczenie drogowe policjantów, ale nigdy nie skończyło się to ich ukaraniem: a to okazywało się, że nie udało się ustalić, kto kierował radiowozem, a to były inne dziwaczne przeszkody. „Nie ma tak absurdalnego wytłumaczenia, które dla policji nie byłoby użyteczne, żeby tylko nie przyznać się do winy"– pisałem na tych łamach po kolejnym podobnym przypadku i wymianie pism z Komendą Główną Policji. W pełni to zdanie podtrzymuję.
Wciąż to zeznania policjanta są tak naprawdę jedynym dowodem w sprawach o przekroczenie prędkości stwierdzone za pomocą radaru, a znam tylko jeden jedyny przypadek, kiedy takie zeznanie policjantki zostało zakwestionowane przez sąd, co zresztą skończyło się dla niej zarzutami za składanie fałszywych zeznań. Wydaje mi się, że jesteśmy jedynym krajem, gdzie z sukcesem można zrobić program telewizyjny oparty na udowadnianiu policjantom i innym stróżom prawa, że tak naprawdę nie znają przepisów. Tym stwierdzeniem wcale nie krzywdzę porządnych funkcjonariuszy, którzy, jak wierzę, również znajdują się w szeregach policji. Tę opinię zawdzięczają oni swoim kolegom i przełożonym, jeśli okazuje się, że bardzo ważną kompetencją w pracy policji jest sprawne wyrabianie konfetti.