Wóycicki: Nie szantażować Kijowa

Polska bardziej potrzebuje Ukrainy niż Ukraina Polski – pisze ekspert Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.

Aktualizacja: 12.03.2018 22:13 Publikacja: 11.03.2018 16:20

W 2014 r. w naszym parlamencie Petro Poroszenko prosił o wybaczenie słowami polskich biskupów. Nawet

W 2014 r. w naszym parlamencie Petro Poroszenko prosił o wybaczenie słowami polskich biskupów. Nawet takiego gestu nie uznano w Warszawie za wystarczający.

Foto: AFP

Niedostrzeganie w Warszawie, jak ważnym i dużym krajem jest Ukraina – że nie są to żadne kresy ani jacyś młodsi bracia z dawnej Rzeczypospolitej lub Kozacy z „Ogniem i mieczem" – jest nie tylko niezrozumieniem obecnej sytuacji międzynarodowej, ale też może się przyczyniać do porażek i prowincjonalizacji polskiej polityki. Dlatego pojednanie z Ukrainą jest naszą racją stanu i ważnym składnikiem naszego interesu narodowego.

Słowa „wybaczamy i prosimy o wybaczenie" wyrażają nie tylko głęboką prawdę religijną, oczywistą w kulturze chrześcijańskiej, ale też ważną regułę psychologiczną i cenną wskazówkę polityczną. Lekceważąc ją, na koniec traci się, a nie zyskuje. Żądając od innych przyznania się do win, samemu zaś nie wspominając o własnych, osiąga się zwykle efekt odwrotny do oczekiwanego.

Potwierdza się to, niestety, w ostatnim okresie w stosunkach polsko-ukraińskich. Rząd PiS uznał, że warunkiem poprawnych relacji ma być przyznanie się strony ukraińskiej do zbrodni na Wołyniu, potępienie Bandery itd. Za taki gest nie chciano uznać wystąpienia prezydenta Poroszenki przed naszym parlamentem, gdzie prosił on o wybaczenie słowami polskich biskupów. Nie wiadomo więc, w czym owe przyznanie się czy przeprosiny miałyby konkretnie się wyrażać, by spełnić kategoryczne żądania części polityków PiS i Kukiz'15.

Taka polityka wobec strony ukraińskiej spotyka się w Polsce z krytyką, zarówno motywowaną względami moralnymi, jak i poprzez dowodzenie jej nieskuteczności. Zwolennicy twardej linii argumentują jednak, że Ukraińcy i tak muszą ustąpić, bo potrzebują polskiego wsparcia. Brzmi to jak szantaż, co tym bardziej utrudniać może wzajemne stosunki. Ważniejsze jest jednak, że argument o nieuchronnych ukraińskich ustępstwach nie jest prawdziwy, bo naciski na ukraińską stronę nie działają. I z najwyższym prawdopodobieństwem działać nie będą.

Demaskowane kłamstwa Moskwy

Zwolennicy historycznego dyktatu wobec Ukrainy wyraźnie nie zdają sobie sprawy z poważnych zmian w polityce globalnej i z pozycji, jaką zajmuje w niej Kijów. Polska pomoc dla Ukrainy może być dla niej przydatna, nie jest ona jednak najważniejsza ani nawet niezbędna. Fundamentalne dla Kijowa jest natomiast wsparcie społeczności międzynarodowej, Brukseli i Waszyngtonu oraz instytucji takich jak Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Liczą się też sankcje nałożone na Rosję.

Kanada i Stany Zjednoczone zdecydowały się dostarczać Ukrainie broń ofensywną. Amerykanie m.in. przekazali najnowszej generacji broń przeciwpancerną, której polska armia nie posiada. Takie działania podtrzymują Kijów w wojnie z Moskwą, podwyższając cenę ewentualnej interwencji, a zarazem stanowiąc silny polityczny sygnał.

Polska takimi narzędziami pomocy dla zaatakowanego przez Moskwę sąsiada nie dysponuje. Trudno też w chwili obecnej sobie wyobrazić, aby Warszawa, chcąc uzyskać od Kijowa wymagane ukorzenie się, w ramach „szantażu" groziła wycofaniem z popierania sankcji wobec Rosji. Tego mogą domagać się w naszym kraju jedynie kręgi niemal jednoznacznie prokremlowskie i będące pod wpływem Moskwy.

Najistotniejsze jednak, że to Ukraina – a nie Polska – stoi w centrum globalnej rozgrywki. Utrzymanie przez nią niezależności oznacza podzwonne dla rosyjskiego imperium. Pasożytowało ono i wysysało soki z tego wielkiego kraju, czerpało z jego zasobów, ale przede wszystkim kradło jego historię, starało się pozbawić kultury i dążyło do rusyfikacji.

Ukraina temu się oparła, płacąc tym wyższą cenę, że jej walki o samodzielność świat nie dostrzegał i nie doceniał. Iluż dało sobie wmówić, że jak ktoś pisze cyrylicą (choć cyrylica ukraińska różni się od rosyjskiej) i jest prawosławny, to pewnie już jest Rosjaninem, czy też wyobrażając sobie, że słowo Ruś znaczy prawie to samo co dawna Rosja. Takie wyobrażenia są smutnym owocem długotrwałej rosyjskiej polityki historycznej, której Ukraina nie mogła się efektywnie przeciwstawiać, nie mając własnego państwa. Polakom taka sytuacja jest dobrze znana z czasów rozbiorów czy z okresu PRL, gdy carska, sowiecka czy rosyjska narracja zdobywała pozycję dominującą. Dzisiaj sytuacja się zmienia i kłamstwa tworzone w Moskwie są demaskowane, gdy Kijów przemawia własnym głosem.

W centrum uwagi

Niezależność Ukrainy stanowi gwarancję, że rosyjski szowinizm, tak pełen nienawiści do Polski, co znalazło wyraz nie tylko w Katyniu i trwa do dzisiaj, wśród gróźb i pouczeń z Moskwy, nie będzie miał dostępu do naszego kraju.

Upadek Ukrainy oznaczałby Rosję u naszych granic, a pewnie i próby instalowania uległego i zależnego rządu w Warszawie. Stalibyśmy się państwem frontowym w światowej rozgrywce, a mocarstwowe apetyty Moskwy po ponownym zniewoleniu Ukrainy z pewnością by nie zmalały, jedynie wzrosły. Biorąc pod uwagę treści kremlowskiej propagandy, nasz kraj na żadne względy liczyć by nie mógł, a Rosja chciałaby wziąć rewanż za „geopolityczną katastrofę" lat 1989–1991, jak nazwał to Putin. Rosyjski nacjonalizm i szowinizm obwiniają o nią Polskę i Solidarność. Tak jak polska „S" pomogła innym krajom zdominowanym przez Moskwę w odzyskaniu niepodległości, tak dzisiaj Ukraina broni naszej części Europy przed rosyjską agresją. To stanowi o wadze tego kraju i tego państwa.

Kijów jest świadomy, że bierze udział w światowej rozgrywce, a Petro Poroszenko i każdy następny ukraiński prezydent będzie pilnie wysłuchiwany przez czołowych światowych polityków, dopóki konflikt z Rosją się nie zakończy. W takim centrum światowych wydarzeń Polska i Polacy byli w szczytowym okresie pierwszej Solidarności, podczas rozmów Okrągłego Stołu czy tworzenia pierwszego niezależnego rządu w kruszejącym bloku sowieckim. Dziś w podobnej sytuacji jest Ukraina. Jednym z epicentrów globalnej polityki stał się konflikt na wschodzie tego kraju, związany z rosyjską agresją, która dotyka całego Zachodu. Ukraina jest obecnie terenem światowych zmagań i daje to temu państwu szczególną pozycję.

Rozczarowani przyjaciele

Część z nierozumiejących tych zjawisk polityków pokrzykiwać może na Kijów, ale w gruncie rzeczy, choć nie będzie mu to pomagać, z pewnością niewiele mu też zaszkodzi. To zresztą daje się odczuwać na Ukrainie. Ogólna sympatia dla Polski jest tam wciąż obecna, bo szersza opinia publiczna nie bardzo zauważa, co wyczyniają w sprawach ukraińskich niektórzy nasi politycy. Polityczny Kijów reaguje na to przede wszystkim z obojętnością, starając się nie dostrzegać, że Polska z adwokata Ukrainy zmieniła się w kłopotliwego sąsiada, że głos z Warszawy w sprawie rzekomych banderowców, nacjonalistów rządzących krajem itd. brzmi niekiedy podobnie jak głos z Kremla. Czasem też Kijów tłumaczy to sobie moskiewskim wpływem i prowokacją, usprawiedliwiając w ten sposób po trosze Warszawę nieudolnością w zwalczaniu takich zjawisk.

Niestety, antyukrainizm nie jest w Polsce produktem jedynie moskiewskiej inspiracji, choć dzisiaj nie należy jej lekceważyć. Mimo że doktryna Giedroycia, uznająca niepodległość Ukrainy za fundament polskiej strategii, obowiązywała, nie potrafiono w pełni przemyśleć i pełniej wcielić jej w życie. Rządom III RP zabrakło też odwagi i umiejętności prowadzenia dialogu o złożonych i skomplikowanych stosunkach polsko-ukraińskich, w których kulturowa symbioza łączyła się z zapiekłymi antagonizmami. Obecna polityka nacisków nie tylko nie jest lepsza, ale jeszcze sytuację pogarsza.

Rozczarowani są na Ukrainie najbardziej ci, którzy stosunkom z Polską poświęcali się najintensywniej i o Polsce wiedzą najwięcej. Niektórzy są urażeni i dają wyraz swej zawiedzionej sympatii do naszego kraju. Można ich zrozumieć. Wolałbym oczywiście, aby ci ukraińscy przyjaciele, piszący o Katyniu i dbający o polskie cmentarze, wbrew rozczarowaniu dostrzegali nieustanne i kontynuowane nasze wysiłki na rzecz Ukrainy. Dokonują ich ci, którzy jeżdżą nie tylko do Lwowa, ale i na wschód, by przynajmniej w taki sposób wesprzeć ukraińskich żołnierzy walczących z moskiewską agresją, tłumaczą na bieżąco ukraińską literaturę, wysyłają paczki, starają się o życzliwość wobec ukraińskich przybyszy w Polsce. Wiele jest do zrobienia.

Nasz w tym interes

„Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy" – to hasło określało stosunki polsko-ukraińskie od chwili odzyskania przez Kijów niepodległości w roku 1991. W oczywisty sposób wyzwolenie się Ukrainy spod dominacji Kremla oznaczało też zasadniczą zmianę polskiego położenia na politycznej mapie kontynentu.

Od lat 1989–1991 dużo zrobiono, aby stosunki polsko-ukraińskie we właściwy sposób ukształtować. Ogromną w tym rolę odegrał Kościół. Słowa polskich biskupów „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie", które kiedyś stały się przesłaniem polsko-niemieckiego pojednania, powróciły jako motto pojednania polsko-ukraińskiego. Powinny nadal wyznaczać kierunek wzajemnych relacji, zarówno ze względów moralnych, jak i politycznych. Rozpoznanie znaczenia Ukrainy winno zaś stanowić zasadniczą przesłankę naszej polityki zagranicznej, jeśli ma być ona skuteczna i zgodna z polskim interesem narodowym.

Autor jest dziennikarzem, publicystą, politologiem i filozofem

Niedostrzeganie w Warszawie, jak ważnym i dużym krajem jest Ukraina – że nie są to żadne kresy ani jacyś młodsi bracia z dawnej Rzeczypospolitej lub Kozacy z „Ogniem i mieczem" – jest nie tylko niezrozumieniem obecnej sytuacji międzynarodowej, ale też może się przyczyniać do porażek i prowincjonalizacji polskiej polityki. Dlatego pojednanie z Ukrainą jest naszą racją stanu i ważnym składnikiem naszego interesu narodowego.

Słowa „wybaczamy i prosimy o wybaczenie" wyrażają nie tylko głęboką prawdę religijną, oczywistą w kulturze chrześcijańskiej, ale też ważną regułę psychologiczną i cenną wskazówkę polityczną. Lekceważąc ją, na koniec traci się, a nie zyskuje. Żądając od innych przyznania się do win, samemu zaś nie wspominając o własnych, osiąga się zwykle efekt odwrotny do oczekiwanego.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Rok traumy i nienawiści. Palestyńscy liderzy nie potępili Hamasu za 7 października
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Czarnek naucza w kościele. PiS, upolityczniając religię, przyspiesza laicyzację
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy