Minął już rok od dnia, w którym państwowa komisja ds. pedofilii rozpoczęła przyjmowanie zgłoszeń. W tym czasie wpłynęło do niej ponad 500 spraw, w tym 165 dotyczących spraw rodzinnych i 134 dotyczące duchownych.
Obserwując z boku prace komisji i słuchając wypowiedzi jej przedstawicieli – głównie przewodniczącego Błażeja Kmieciaka – można odnieść wrażenie, że cała energia tego gremium skupia się na pedofilii w Kościele. W zasadzie nie ma się co dziwić. Wykorzystywanie seksualne małoletnich przez niektórych duchownych to temat nie tylko bulwersujący, gorszący, ale także medialnie nośny. Skandale – nie tylko zresztą w Kościele – sprzedają się doskonale. Można przy tej okazji zbudować jakiś prestiż, stać się rozpoznawalnym itp.
Dziś obie strony właściwie okopały się na swoich pozycjach i rozmowy nie ma
Gdyby owa medialna aktywność komisji przekładała się na efekty pracy, to można byłoby przyklasnąć i pogratulować. Sęk jednak w tym, że efektów nie ma. Rozmowy komisji z Kościołem w kwestii udostępnienia jej dokumentów duchownych, w odniesieniu do których prowadzono w przeszłości postępowania z zakresu wykorzystywania seksualnego, utknęły właściwie w martwym punkcie. Błażej Kmieciak skarży się zatem publicznie, że prymas Wojciech Polak odesłał go do Kongregacji Nauki Wiary, ta do Sekretariatu Stanu i dopiero tamtejsi urzędnicy wskazali, że żeby cokolwiek uzyskać, trzeba zadziałać w trybie międzynarodowej pomocy prawnej, bo Watykan to przecież odrębne państwo. Co prawda księża, których temat dotyczy, są obywatelami polskimi, ale ich papiery wylądowały w Rzymie. Takie jest kościelne prawo.
Czytaj więcej
W kolejnych krajach biskupi tworzą komisje, by rozliczyć pedofilię. W Polsce ciągle jest opór.