Konflikt z Unią Europejską wlecze się od 2016 roku, kiedy niedawno wybrany rząd PiS-owski zniewolił Trybunał Konstytucyjny z naruszeniem prawa, stawiając na jego czele Julię Przyłębską oraz odmawiając tam miejsca sędziom prawidłowo wybranym przez Sejm poprzedniej kadencji. Dziś obie strony doszły do ściany: jeśli polskie władze odstąpią od „reform" sądownictwa, które polegają na wtykaniu gdzie się da osób uzależnionych od rządzącej partii, to ośmieszą się wobec własnych wyborców. Jeśli Komisja Europejska otworzy także dla nas swój worek z pieniędzmi, to straci resztki wiarygodności, depcząc standardy demokracji. Nigdy jeszcze statutowe organy Unii tak ostro i bezkompromisowo nie wyrażały się o Polsce.
Rodzi to nadzieje wśród nazywanych przez prezesa „gorszym sortem", a ostatnio nawet „hołotą". Jeśli nie „ulica" (bo na demonstracje nikt już nie chodzi i opozycja ich przewidująco nie zwołuje), to może „zagranica" nam pomoże. Wreszcie unijne naciski obalą PiS i znowu będzie jak dawniej? Niestety, nie istnieją dla zainteresowanych (a sam byłbym wśród nich) dobre wiadomości: ktokolwiek zna historię dyplomacji, zwłaszcza unijnej, wie, że zgniły kompromis jest najczęściej stosowanym sposobem rozwiązywania sporów. Na dyplomatycznych salonach o nim się nie opowiada, tak jak nie psuje się powietrza na przyjęciach, ale nie można bez niego żyć, podobnie jak bez dyskretnego psucia. Już to widać: PiS-owskie samorządy cichutko pozmieniają deklaracje anty-LGBT, Izbę Dyscyplinarną w Sądzie Najwyższym zawiesi się bardziej serio, nieoceniona pani Przyłębska znowu odroczy rozpatrywanie wniosku o wyższości konstytucji nad prawem europejskim albo schowa go w szufladzie i już – jak to kiedyś ujął pewien francuski minister spraw zagranicznych – „porządek zapanuje w Warszawie".
Nie potrafiliśmy wygrać wyborów w 2019 i 2020 roku, wolimy siedzieć cicho niż drzeć się na ulicy, więc mamy to, na cośmy zasłużyli. Stan moralny Polaków określa nie chwała dawno minionych lat – czy to z 1980 roku albo 1989, bo nikt już nie pamięta o świętych wtedy wartościach, lecz niesława ostatnich epizodów wyborczych i złudna nadzieja, że ktoś za nas posprząta.