Pasja dra Misiły do depisyzacji stawia go w jednym szeregu z posłem Szczerbą, który w prasie – o dziwo, drukowanej, nie w maszynie takiej – ogłosił był Wielki Plan Depisyzacji polegający na zwolnieniu z telewizji publicznej dziennikarzy. Wszystkich hurtem. W sumie słusznie, po co bawić się w detaliczne roztrząsania, kto winien. Dodajmy od razu, iż nie jest to w naszej ojczyźnie myślenie nowe, wszak już niepodrabialny Franc Fiszer mawiał, że nie będzie w Polsce dobrze, jeśli nie rozstrzela się 300 tysięcy łajdaków. „A co, jeśli nie znajdziemy aż tylu?". „Żaden problem, najwyżej dobierze się z uczciwych".
Fiszer kpił, panowie posłowie mówią serio. I nie żeby mnie to dziwiło, bo zdradzają tym samym powszechną, zdecydowanie nie tylko wśród polityków, niechęć do pluralizmu. Gdyby spytać dowolnego parlamentarzystę, intelektualistę czy artystę, to usta od pochwały tolerancji i poszanowania wolności słowa mu się nie zamykają, ba, flagować się gotów w tej sprawie i w klatce zamykać. Tyle teoria.
Praktyka jest oczywista – rację mają ci, co myślą jak ja, reszta to hieny. Można je tolerować gdzieś w rezerwatach – pamiętam, jak wiele lat temu pani z „Pressa" proponowała kpiąco mojej osobie, bym z kolegami założył jakiś pismo dla podobnie myślących, a nie pałętał się po poważnych mediach. Dziś co bardziej rozgorączkowani prawicowcy powtarzają to wywalonym z mediów publicznych lewakom – zróbcie jak my, załóżcie swoje pisemka i zobaczymy.
Bo wszyscy do pluralizmu tęsknią, ale najpierw stan normy osiągnąć trzeba. Ten będzie wtedy, jak się zapędzi pisolubów do kruchty, niech u Rydzyka (koniecznie „Rydzyka", nigdy „ojca Rydzyka") się w media bawią, mają tam i radio, i telewizję, i gazetę. Proste jak włos Mongoła i w swej prostocie genialne. Tyle w planie ogólnym, bo w szczególe, to najlepiej byłoby po prostu, gdyby naczelną „Gazety Polskiej" została Renata Kim, a prymasem Joanna Scheuring-Wielgus.
Prawica do niedawna była bardziej z pluralizmem zżyta. Nie dość, że sama kłóciła się niemiłosiernie, więc do wielości opinii musiała przywyknąć, to jeszcze żyła na marginesie środowisk opiniotwórczych i musiała uznać ich przewagę. No ale wystarczyło trochę władzy zakosztować, by apetyt wzrósł. Retorycznie prawica wciąż tkwi jednak w okopach. Opanowała co prawda publiczną telewizję i radio, spółki Skarbu Państwa coś podrzucą, prezydent z premierem dopieszczą, ale nie, oni wciąż walczą. I warczą. Niezłomni, niepokorni, wyklęci. I spoceni, bo te role, które grać im teraz przyszło, trzeba jakoś opędzić. I wciąż walczyć trzeba, normalność zagwarantować. Tej będziemy blisko, gdy na Wiertniczej osadzimy jednego, a na Czerskiej drugiego z braci.