Decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy dezubekizacyjnej sprowadza tych pracowników państwowych, którzy odegrali znacząco negatywną rolę w utrwalaniu komunizmu, do standardów emerytalnych obowiązujących wszystkich pracowników w Polsce. Można jedynie ubolewać, że dzieje się to dopiero dzisiaj, a nie 17 albo 20 lat temu.
W żaden sposób nie można tego postrzegać jako degradacji ani mówić o łamaniu zasady niestosowania odpowiedzialności zbiorowej. Niestety, w debacie publicznej toczącej się wokół tego tematu często dochodzi do mylenia podstawowych pojęć.
Otóż mamy problem zbiorowej odpowiedzialności i zbiorowej nieodpowiedzialności. Zbiorowa odpowiedzialność oznacza przyjęcie założenia, że ktoś jest zbrodniarzem, ponieważ pracował w Służbie Bezpieczeństwa. Jest to teza nieuprawniona. Przestępstwo trzeba najpierw komuś udowodnić. Nie znaczy to jednak, że człowiek pracujący w danej zbiorowości podlega zasadzie zbiorowej nieodpowiedzialności, czyli nie odpowiada za to, że pracował w represyjnej instytucji, która popełniała też zbrodnie.
Nie widzę jakiegokolwiek rewanżu czy zemsty w fakcie, że funkcjonariuszy bezpieki ściągnięto z pozycji uprzywilejowanych do poziomu przeciętnych pracowników. To oddaje najbardziej elementarną sprawiedliwość tym obywatelom, którzy nie chcąc się przyczyniać do niewolenia rodaków, wybrali drogę życia i pracy pozbawioną różnego rodzaju przywilejów. Należy pamiętać, że każdy, kto podjął decyzję o nieuczestniczeniu w systemie, odmawiał współpracy z organami represji, decydował się jednocześnie na życie pełne ograniczeń, jakie towarzyszyły niepokornym. Brak pokory oznaczał w PRL na przykład czekanie latami, a nawet dekadami, na mieszkanie, blokowanie awansu zawodowego, ograniczenie swobody podróżowania i ostatecznie – życie w szarości, a czasem w biedzie.
Nie można także mówić, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego jest złamaniem zasady ochrony praw nabytych. Przypomnijmy politykę grubej kreski wprowadzoną przez Tadeusza Mazowieckiego, która oznaczać miała, acz tak się nie stało, że odkreślamy obecny system od poprzedniego. Jeżeli wprowadzamy taką zasadę, to prawa, normy społeczne i standardy zachowań, które obowiązywały w starym reżimie, nie mogą automatycznie obowiązywać w nowym. Jeżeli byśmy uznali, że prawa nabyte nie mogą być kwestionowane, to musielibyśmy równocześnie przyjąć, że istnieje pełna ciągłość pomiędzy krajem niesuwerennym, rządzonym przez gubernatorów z moskiewskiego nadania, a niepodległą Rzecząpospolitą, która lepiej lub gorzej, ale samodzielnie, wybiera swoje władze.