Wydaje się, że zdecydowały dwa czynniki: obiektywnie korzystne uwarunkowania zewnętrzne (świetny stan gospodarki światowej i przychylność zachodnich partnerów) oraz nieortodoksyjna korekta „planu”. Oczywiście ten drugi czynnik miał bezpośrednie i większe znaczenie. Balcerowicz woli o tym zapomnieć, bo świadczy to o jego niekonsekwencji, ale rezultat był dobry. Znaczenie miały trzy zmiany: złagodzenie podatku popiwkowego, finansowa „restrukturyzacja przedsiębiorstw”, a przede wszystkim zwiększenie deficytu budżetowego na 1991 rok (zmiana wprowadzona została… w drugiej połowie grudnia, a dodatkowy deficyt sfinansowany… „bezprocentowym kredytem NBP”, czyli – mówiąc prosto – przy pomocy maszyny drukarskiej). W następnych latach korekta programu nie została wprowadzona po części dlatego, że aż do 2007 roku sprzyjające było otoczenie zewnętrzne, a wyprzedaż majątku państwowego ułatwiał stabilizowanie sytuacji makroekonomicznej. Obydwa te czynniki sprzyjały (szczególnie w latach 1993- 1998) osiąganiu wysoki stopy wzrostu, co miarkowało polityczna kontestację. Większe jednak znaczenie miały – kształtujące się stopniowo – strukturalne czynniki polityczne. To przede wszystkim dominacja nurtu neoliberalnego, którego częścią (oczywiście nie organizacyjną) staje się środowisko postkomunistyczne. Jednocześnie nie wykształciła się silna alternatywa zorientowana prosocjalnie – ani w postaci „tradycyjnej” lewicy, ani w postaci społecznie wrażliwej prawicy. Owszem, SLD, AWS, PiS w kampaniach wyborczych podnoszą socjalne postulaty, ale gdy uzyskują władzę prowadzą politykę odległą od tych postulatów. Utrwala się społeczne przekonanie o braku alternatywy. Sprzyjają temu media. Ten stan może trwać nadal mimo, że kryzys w światowej gospodarce, zarówno doraźnie jak i ze względu na oddziaływanie długookresowe jest czynnikiem zaburzającym. Również mimo tego, że systematycznie na znaczeniu zyskują inne czynniki nie sprzyjające podtrzymaniu głównych linii dotychczasowej polityki. Póki co obecny rząd twardo (nawet arogancko) podtrzymuje zamiar kontynuacji polityki zorientowanej na umocnienie systemu wolnorynkowego. Liberalne środowiska niezależne są skłonne krytykować rząd raczej za nie dość konsekwentną prorynkową politykę, a opozycja de facto nie skrystalizowała alternatywnego programu. Taka sytuacja mogła się ukształtować w znacznej mierze dlatego, że dotychczas gospodarka polska przeżywa kryzys w łagodnej postaci. Nie jest to następstwem trafnej polityki rządu. Odwrotnie, przesądziła o tym niezdolność rządu do skutecznego wdrożenia zamierzonej polityki. Fakt, że w Polsce nie ma recesji jest przede wszystkim rezultatem „dostosowania kursowego” (deprecjacji złotówki) i działania mechanizmu automatycznej stabilizacji koniunktury (ogromnego powiększenia deficytu sektora finansów publicznych). Intencją rządu było nie dopuścić, ani do jednego, ani do drugiego. To się nie powiodło i… rezultat jest dość dobry, a premier oraz minister finansów wypinają pierś po medale. Doraźne (a tym bardziej długookresowe) konsekwencje obecnego kryzysu nie należą jednak do przeszłości. Doraźne wyzwanie związane jest z deficytem finansów publicznych i z bezrobociem. Choć szereg krajów jest pod tym względem w gorszej niż Polska sytuacji, to przecież nie można lekceważyć perspektywy deficytu finansów publicznych w przyszłym roku na poziomie 8% PKB (a w roku następnym być może jeszcze wyższego). Tego nie da się po prostu przeczekać. Trzeba też odpowiedzieć na pytanie, czy – w związku z kryzysem – korekty systemu i polityki gospodarczej nie stają się zgoła imperatywne. Przez ostatnie ponad dwie dekady światowa gospodarka rozwijała się dość szybko i coraz więcej krajów na coraz większą skalę (choć nie bez ważnych wyjątków) podporządkowywało się neoliberalnej dyrektywie, którą (bardzo upraszczając) można ująć w dwu punktach: zwalczanie inflacji i poszerzanie imperium rynku. To miało wystarczyć do stabilnego i względnie szybkiego rozwoju. Jak widać nie wystarczyło: bąble spekulacyjne powstały i pękły, a potem negatywne następstwa rozlały się na realną gospodarkę (recesja i bezrobocie). Nie mamy jeszcze wystarczających przesłanek dla oceny skutków kryzysu. Przeważać zdaje się opinia „centrowa”, która głosi, że świat (na ogół dzięki interwencjom państwa) przezwycięża recesję, ale wchodzi raczej w okres stagnacji. Czy więc współczesny kapitalizm będzie trwać w niezmienionej postaci. Chyba nie. Ale wielkie wyzwania dla polskiej gospodarki mają też mniej globalny charakter. Procesy demograficzne (szczególnie starzenie się społeczeństwa) są zapowiedzią gwałtownie rosnących zobowiązań państwa w obszarze ochrony zdrowia i ubezpieczeń społecznych (także polityki prorodzinnej). W UE narasta presja na wyeliminowanie zasady solidarności, która (choć już osłabiona) ciągle jest gwarancją transfery znacznych środków z Brukseli. Jest też możliwe, że będziemy zmuszeni przyjąć poważne ciężary z tytułu finansowania europejskiego programu ekologicznego. Może to prowadzić do strukturalnego podrożenia energii dla polskiej gospodarki z poważnym uszczerbkiem dla jej konkurencyjności. Tu zresztą liczyć się trzeba z poważnym pogorszeniem także ze względu na cenę pracy. Odpowiedź polskich neoliberałów na wszystkie te wyzwania jest niezmienna: więcej rynku, czyli niższe wydatki socjalne, niższe i bardziej „płaskie” (najlepiej liniowe) podatki, bardzo szybka redukcja deficytu finansów publicznych, natychmiastowa eliminacja „przywilejów” emerytalnych i urynkowienie ochrony zdrowia. Także totalna prywatyzacja i jak najszybsze wstąpienie do strefy euro oraz surowa polityka pieniężna. To program z pewnością nieprzyjemny dla dużych grup społecznych, ale – może na szczęście – trudny do przepchnięcia nawet przez instytucje polityczne (chyba, że Tusk zostanie prezydentem, a PO będzie rządzić samodzielnie i wyzbędzie się strachu przed wyborcami), o praktycznej realizacji nie wspominając. Groźne jest więc raczej uśpienie — przez neoliberalną utopię – wyobraźni, a potem doraźna i chaotyczna polityka. Neoliberalny program w znacznej mierze wyrasta z wątpliwych przekonań aksjologicznych (np. z założenia, że całkowicie wolny rynek zapewni makroekonomiczną stabilność), a już na pewno z naciąganej diagnozy stanu polskiej gospodarki. Utrzymuje się np., że w Polsce są wysokie i progresywne podatki, panuje wyuzdany fiskalizm i socjalna rozrzutność. Można dowieść, że to po prostu nieprawda. Jeśli jakimś cudem powstaną sprzyjające warunki polityczne, to neoliberalny program może być kontynuowany, nawet zaostrzony i — być może – przez pewien okres uzyskamy względnie szybki wzrost. Ale ceną musi być dalszy spadek bezpieczeństwa socjalnego i jeszcze większe nierówności. Jest też tylko kwestią czasu, kiedy pojawi się makroekonomiczna destabilizacja i na scenę wyjdą populiści. Nie widać dobrych powodów by zrezygnować z korekty dotychczasowej formuły. Istnieje racjonalna alternatywa, choć w tym miejscu można zasugerować tylko wybrane kwestie. Rozsądny program nie może być sztywny ideologicznie, nie powinien lekceważyć zagranicznych uwarunkowań, ani… dominujących interesów obywateli. Dziś najważniejsze jest zapobiegnięcie ekstremalnie wysokiemu deficytowi finansów publicznych. Ale jest wysoce wątpliwe osiągnie tego celu wyłącznie przez cięcie wydatków (na marginesie: zwolennik tej drogi – L. Balcerowicz — w wywiadzie w Rzeczpospolitej z 12-13 grudnia br. mówi Nie mogę w tej chwili pokazać, jakie konkretne ruchy w wydatkach są konieczne), co nie znaczy, że ograniczenia są niecelowe i zupełnie niemożliwe. Jednak podwyższenia ciężarów na rzecz państwa (może tylko przejściowo) uniknąć się nie da. Zarówno ciężarów ubezpieczeniowych jak i podatkowych (tu poważne ograniczenie wynika obowiązujących zasad zmiany prawa). Przypuszczalnie wszystkie zmiany (zarówno po stronie dochodów jak i wydatków) powinny przynieść dla deficytu efekt w granicach 1,5-2% PKB (20-28 mld zł). Nie są więc potrzebne kroki drastyczne. Najlepiej by zmiany były częścią szerszego programu reformy podatkowej i ubezpieczeniowej (także racjonalizacji wydatków). Dyrektywą powinna być likwidacja przywilejów. W ubezpieczeniach to nie tylko (ani nie najbardziej) wyrównanie wieku przechodzenia na emeryturę i realne „oskładkowanie” rolników, ale też zlikwidowanie przywilejów wynikających z faktu proporcjonalności świadczeń do skumulowanego kapitału emerytalnego (mimo, że ludzie zamożniejsi żyją dłużej i dłużej pobierają świadczenie). Trzeba więc wyeliminować obowiązującą dziś zasadę redystrybucji na rzecz zamożniejszych grup. Trzeba też odejść od absurdalnej zasady pobierania stałej (na ogół niskiej) składki od samozatrudnionych niezależnie od wysokości ich dochodu. W podatkach należy przede wszystkim uchylić ustawę o liniowym podatku dla samozatrudnionych przeforsowaną przez L. Millera. O ile bowiem można się spierać o postulat powszechnego podatku liniowego, to nie widać żadnego powodu, dla którego podatki od takiego samego dochodu miały by być różne tylko dlatego, że jedni mają formalny status pracownika, a inni samozatrudnionego. To może być (i jest) źródłem patologii. Należało by też ustanowić (zniesiony pod rządami PiS-u, ale wspólnie z PO) podatek spadkowy od dziedziczenia dużych majątków (np. o wartości ponad 200 średnich miesięcznych wynagrodzeń). Nie ma również powodu by nie ustanowić kilkustawkowego podatku (o umiarkowanej progresji) od wszelkich dochodów indywidualnych. Zmiany w obrębie u ubezpieczeń i systemu podatkowego były by ważnym krokiem przeciwdziałającym wielkim nierównościom. Paradoksalnie, ale jest to warunek (chyba konieczny, ale na pewno niedostateczny) częściowej komercjalizacji służby zdrowia – ustanowienia (silnie degresywnej) współpłatności za usługi. Nie powinna to być jednak zmiana mająca na celu ograniczenie wydatków (przeciwnie: publiczne wydatki na ochronę zdrowia muszą wzrosnąć), natomiast zapewnić powinna bardziej efektywne działanie. Zmian w ubezpieczeniach i podatkach ograniczając nierówności powinny też sprzyjać wyrównaniu szans i można oczekiwać, że ułatwią kumulację kapitału społecznego. To bardzo ważne warunki harmonijnego rozwoju gospodarczego. Po 20 latach transformacji zgodnie z zaleceniami neoliberalnej doktryny, kontynuacja nie jest wykluczona, ale obecne uwarunkowania są szczególnie niesprzyjające. Potrzebna jest zrównoważona, ale odważna korekta (nie tylko w zakresie podatków i ubezpieczeń). Jednak system polityczny, który także powstał w minionych 20 latach, nie sprzyja ani jej krystalizacji, ani nie widać dziś politycznego ugrupowania gotowego związać się z takim programem. Najbardziej więc – dziś — prawdopodobny scenariusz, to dryf szeroko rozumianej polityki gospodarczej. Trzeba mieć nadzieję, że nie skończy się to źle.
[i]Autor jest ekonomistą i publicystą, był twórcą i liderem Unii Pracy. Obecnie społecznie doradza prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w sprawach gospodarczych[/i]