Pionki Donalda Tuska

Za sprawą prawyborów Komorowski, a może nawet i Tusk, zyskał w Sikorskim zawziętego, choć skrytego wroga. Nie jest on jednak w stanie w żaden sposób im zagrozić – pisze publicysta

Aktualizacja: 30.03.2010 08:46 Publikacja: 30.03.2010 00:39

Pionki Donalda Tuska

Foto: Reporter

Prawybory w PO wygrał namaszczony po cichu przez Donalda Tuska Bronisław Komorowski. Okazał się bardziej obliczalny, spokojniejszy i bardziej opanowany. Sikorski kilkakrotnie dał się ponieść emocjom, na czym poważnie stracił, nie tylko w oczach działaczy, ale też opinii publicznej w ogóle. Nie potrafił w krótkim czasie zaprzyjaźnić się z lokalnymi aktywistami, podczas gdy Komorowski więzy z nimi pielęgnował od dawna.

Komorowski od zawsze był swój, podczas gdy za Sikorskim ciągnęła się opinia konwertyty, któremu zaufać nie można – mimo że raz za razem wystosowywał pod adresem partyjnych kolegów i lidera wiernopoddańcze deklaracje. Ostatecznie działacze PO postawili na wariant może mniej efektowny, ale za to pewniejszy i stabilniejszy. Wszystko przebiegło niemal dokładnie według scenariusza, jaki zarysowałem w swoim tekście „Trudny wybór Platformy” w połowie lutego. Dziś, skoro znamy już wyniki prawyborczej rywalizacji, warto się zastanowić, co one oznaczają dla obu kandydatów.

[srodtytul]Klęska, nie porażka[/srodtytul]

Dla Sikorskiego wynik ponaddwukrotnie gorszy niż jego konkurenta nie jest porażką, ale klęską. Pokazuje, że minister spraw zagranicznych jest traktowany w PO jako ciało obce, nie budzi ani sympatii, ani zaufania. Niektórzy komentatorzy twierdzili, że nawet jeśli Sikorski przegra, to i tak przez udział w prawyborach wzmocni swoją pozycję w partii. To całkowicie błędne mniemanie.

[wyimek]Rozgrywając kandydatów w prawyborach i zagrzewając ich do walki, premier pokazał, że to on jest jedynym selekcjonerem i rozgrywającym w Platformie[/wyimek]

Po pierwsze – wiele zależało od skali przegranej. Gdybyśmy mówili o różnicy 5 – 10 punktów, być może można by taką tezę bardzo ostrożnie stawiać. Przy różnicy ponad 35 punktów o takiej interpretacji nie może być mowy. Po drugie – występuje tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Sikorski sromotnie przegrał, ponieważ nie zbudował sobie dotychczas w partii własnej silnej grupy poparcia i nie był w stanie zjednać sobie regionalnych działaczy. A za sprawą swojej przegranej będzie mu o to jeszcze trudniej. W ten sposób szef MSZ znalazł się ostatecznie na łasce i niełasce Donalda Tuska.

Symboliczny z tego punktu widzenia był show kończący prawyborczy teatr. Scenariusz ogłoszenia wyników musiał wyglądać tak, jak wyglądał. Nie było tam miejsca na dąsy przegrywającego. To miał być pokaz jedności. A przecież każdy, kto wie, jak wrażliwy na swoim punkcie jest Sikorski, nie może mieć wątpliwości, że przemówienie, w którym musiał pogratulować Komorowskiemu, musiało być dla niego dodatkowym, bardzo bolesnym upokorzeniem.

[srodtytul]MSZ i nic więcej[/srodtytul]

Można by zatem powiedzieć, że za sprawą prawyborów marszałek Sejmu, a może nawet Donald Tusk, zyskał w Sikorskim zawziętego, choć z konieczności skrytego wroga. Warto teraz śledzić uważnie działania ministra spraw zagranicznych i jego słowa, bo niewykluczone, że tu i ówdzie wyrwie mu się jakaś złośliwość pod adresem jednego lub drugiego. Tyle że obaj oni doskonale wiedzą, iż Sikorski nie jest w stanie im w żaden sposób zagrozić.

Z przegranym i względnie osamotnionym nikt nie będzie chciał się sprzymierzyć, nawet gdyby miało dojść do wewnątrzpartyjnego buntu. Chyba że jakaś buntownicza grupa postanowi Sikorskiego „wynająć” jako swoją twarz, w razie porażki czyniąc z niego bez żalu ofiarnego kozła. Prawdopodobnie taki właśnie charakter – „wynajęcia” Sikorskiego – ma gra na niego prowadzona przez Jarosława Gowina.

Perspektywy ministra spraw zagranicznych są dzisiaj raczej kiepskie. Pozostaje mu stanowisko szefa MSZ i nic więcej. Jeżeli – nad czym podobno się zastanawia – zdecyduje się kandydować na wiceprzewodniczącego partii, znów wszystko będzie zależało od nastawienia Tuska. Jeżeliby nim został, to wyłącznie z łaski lidera PO. Za sprawą swojego karykaturalnie gorliwego i żenującego momentami neofityzmu były minister w rządzie PiS pozamykał sobie drogi politycznego odwrotu.

Choć oczywiście w polityce nie należy mówić „nigdy”. Biorąc pod uwagę interes państwa, należałoby sobie życzyć, żeby Sikorski na powrót zajął się pilnowaniem polskiej polityki zagranicznej, choćby w kwestii obsady stanowisk w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych.

[srodtytul]Podobne elektoraty[/srodtytul]

Komorowski stoi przed trudnym zadaniem, choć jego pozycja jest dzisiaj oczywiście o niebo lepsza niż pozycja Sikorskiego. Ma też realnie większe szanse na wygraną z Lechem Kaczyńskim (abstrahując od pierwszych sondaży, które w takiej sytuacji są zawsze niewiarygodne, choćby ze względu na efekt nowości), ale ma też z obecnym prezydentem większy problem, niż miałby Sikorski, ponieważ elektoraty Komorowskiego i Kaczyńskiego nakładają się na siebie w większym stopniu, niż nakładałyby się elektoraty Sikorskiego i Kaczyńskiego.

W tym drugim przypadku kluczem do zwycięstwa byłoby zmobilizowanie do głosowania osób, które zwykle raczej pozostają w domach, na przykład młodych, na co dzień niezainteresowanych polityką. Komorowski zaś musi się odwołać do elektoratu bardziej tradycyjnego, a zarazem socjalnego – czyli podobnego do tego, jaki wspiera obecnego prezydenta. To kłopot również dla otoczenia Kaczyńskiego.

Jeśli Komorowski przegra, jego dalsze losy będą zależeć głównie od sposobu, w jaki tę porażkę zinterpretuje Donald Tusk. Interpretacje mogą być dwie. Pierwsza, korzystna dla marszałka, byłaby zbudowana według schematu: „Bronek bardzo się starał, zrobił, co mógł, nie udało się, ale jesteśmy mu wszyscy bardzo wdzięczni i serdecznie mu gratulujemy”. Druga byłaby umyciem rąk od porażki: „To przecież nie ja wybierałem kandydata, więc i nie ja, Donald Tusk, odpowiadam za jego przegraną. Bronek się nie sprawdził – jego problem”.

[srodtytul]Zagrzewając do walki[/srodtytul]

Jeżeli Komorowski wygra, można zakładać, że jego prezydentura będzie mniej papierowa niż w przypadku Sikorskiego. Takie zresztą zapowiedzi można było wyczytać z generalnie nudnej debaty prawyborczej, w której to Sikorski co chwila podkreślał, jak bardzo zależy mu na dobrej współpracy z premierem, i przedstawiał swoją ewentualną prezydenturę właściwie wyłącznie jako uzupełnienie światłych rządów lidera swojej partii. Komorowski od podobnych deklaracji uciekał.

Wbrew temu, co twierdzili niektórzy komentatorzy, to Komorowski w Pałacu Prezydenckim, nie Sikorski, stworzy konkurencyjny wobec Donalda Tuska ośrodek władzy. Sikorski bez żalu dałby się zapewne zamknąć w złotej klatce, a jego nieumiejętność tworzenia własnego zaplecza dopełniłaby jego losu outsidera. Komorowski nie tylko potrafiłby zebrać wokół siebie ludzi, ale też zechciałby mieć własne zdanie.

Nikt jednak nie powinien mieć wątpliwości, że prawdziwym zwycięzcą jest właśnie lider PO. Rozgrywając Sikorskiego przeciwko Komorowskiemu i zagrzewając ich do walki (znamienne były uwagi Tuska, że konkurencja jest w pewnym momencie zbyt uładzona i obaj powinni zewrzeć się ostrzej, czego zresztą usłuchali), pokazał, że to on jest jedynym selekcjonerem i rozgrywającym w Platformie.

To on rozstawia pionki na szachownicy i on decyduje o tym, jakie mają wykonywać ruchy. Jego deklaracja, iż chciałby, aby kandydat na szefa partii był także wybierany w prawyborach, świadczy tylko o tym, jak niepodzielną realną władzę sprawuje Tusk nad własną partią i jak silne ma dzięki temu poczucie pewności siebie. Co oczywiście nie oznacza, że ta akurat deklaracja doczeka się spełnienia.

[srodtytul]Omijając przepisy[/srodtytul]

Dzięki trwającemu kilka tygodni spektaklowi medialnemu Platforma była obecna we wszystkich mediach, omijając przepisy o prowadzeniu kampanii wyborczej. Publice zaserwowano „narrację” o nowoczesnej, otwartej partii, tak demokratycznej, że nie boi się wyłonić swojego kandydata w prawyborach.

W tym sensie prawybory były majstersztykiem politycznego marketingu i manipulacji, podkreślając przy okazji potężną pozycję Tuska w jego partii. Szczęśliwie wybory prezydenckie, powszechne i bezpośrednie, to już całkiem inna historia.

[i]Autor jest publicystą dziennika „Fakt”[/i]

Prawybory w PO wygrał namaszczony po cichu przez Donalda Tuska Bronisław Komorowski. Okazał się bardziej obliczalny, spokojniejszy i bardziej opanowany. Sikorski kilkakrotnie dał się ponieść emocjom, na czym poważnie stracił, nie tylko w oczach działaczy, ale też opinii publicznej w ogóle. Nie potrafił w krótkim czasie zaprzyjaźnić się z lokalnymi aktywistami, podczas gdy Komorowski więzy z nimi pielęgnował od dawna.

Komorowski od zawsze był swój, podczas gdy za Sikorskim ciągnęła się opinia konwertyty, któremu zaufać nie można – mimo że raz za razem wystosowywał pod adresem partyjnych kolegów i lidera wiernopoddańcze deklaracje. Ostatecznie działacze PO postawili na wariant może mniej efektowny, ale za to pewniejszy i stabilniejszy. Wszystko przebiegło niemal dokładnie według scenariusza, jaki zarysowałem w swoim tekście „Trudny wybór Platformy” w połowie lutego. Dziś, skoro znamy już wyniki prawyborczej rywalizacji, warto się zastanowić, co one oznaczają dla obu kandydatów.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?