Expose premiera Donalda Tuska odsłania jego polityczny projekt. W ogólnym zarysie można uznać, że jest to próba przeniesienia na grunt Polski czegoś, co jest nazywane „postpolityką”, a co tak błyskotliwie wcielali prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton i premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. W naszym kraju specyficznym wyrazicielem tej tendencji był Aleksander Kwaśniewski. „Postpolityka” oznacza zastąpienie polityki marketingiem, a rządzenia – zarządzaniem.
W rzeczywistości, na politykę jesteśmy skazani, a wszelkie post czy antypolityki służą jedynie maskowaniu jej realnych treści, a więc nie tyle rozwiązywaniu, co ukrywaniu konfliktów. Skazuje ona na miałkość, może się jednak okazać niezwykle korzystna dla lidera, który za pomocą tego typu miękkiego populizmu potrafi zjednywać sobie obywateli obawiających się konfliktów i tęskniących za mirażem harmonii powszechnej. W krajach stabilnych o przewidywalnej w dużej mierze sytuacji polityka taka nie musi nieść za sobą poważnych szkód. W kraju tworzącym się – czy odbudowującym – takim jak Polska, może jednak rodzić poważne niebezpieczeństwa.
Potwierdzona w exposé postawa Tuska wskazuje, że czas kierowania gabinetem prawdopodobnie podporządkowuje on przyszłym wyborom prezydenckim. Oznaczałoby to rezygnację czy zawieszenie wszelkich większych ambicji całego rządu. Obecny gabinet ma ogromny kapitał zaufania społecznego, byłaby to zatem wielka szkoda, gdyby zrezygnował z planów reformy gospodarki, którą mógłby przeprowadzić. Wprawdzie nawet częściowa deregulacja i redukcja państwa w tej sferze byłaby pożądana, ale takie ostrożne zmiany mogą okazać się trudniejsze w realizacji niż projekt całościowy, a założenie unikania konfliktów może prowadzić do ich całkowitego fiaska.
Można uznać, że wielka mobilizacja ostatnich wyborów dokonała się dzięki mistyfikacji. W większości mediów i obiegowej opinii rządy PiS zostały przedstawione jako nieomal wojna domowa wypowiedziana przez Kaczyńskich rządom prawa i demokracji, jako niszcząca państwo i społeczeństwo erupcja nienawiści i agresji wywiedziona z anachronicznych i nacjonalistycznych koncepcji. Jak zwykle w takich kampaniach nie liczyły się argumenty, tylko dominacja narzucających je środowisk.
Przypominał się czerwiec 1992 roku, gdy rząd Jana Olszewskiego został pomówiony o wszelkie możliwe bezeceństwa włącznie z przygotowaniem zamachu stanu. To, że nie znajdowały one żadnego uzasadnienia, co później odnotowały nawet media, nie miało żadnego wpływu na ciągle powtarzane opinie. W odniesieniu do rządu Jarosława Kaczyńskiego aresztowanie skorumpowanego lekarza zostało przedstawione jako przejaw terroru, przyłapanie na przestępstwie posłanki Sawickiej jako prowokacja, a ściganie korupcji wśród koalicjantów jako polityczny zamach stanu.