Przesłanie Ćwiąkalskiego

Zbigniew Ćwiąkalski jako minister sprawiedliwości nie musi podejmować złych decyzji. Sama jego nominacja to sygnał, że nadchodzi era wybaczenia i zapomnienia – pisze redaktor naczelny ”Gazety Polskiej” w dwugłosie na temat obecnego ministra sprawiedliwości.

Publikacja: 11.12.2007 15:32

Przesłanie Ćwiąkalskiego

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

Trudno negować dorobek Zbigniewa Ćwiąkalskiego jako adwokata. Pewnie fakt, że miał najbardziej znanych i najbogatszych klientów, którzy popadli w kłopoty z prawem, jest dla niego doskonałą reklamą, ale tylko jako dla obrońcy. Sytuacja się zmieniła, gdy Zbigniew Ćwiąkalski zaczął kierować resortem sprawiedliwości. Oczywiście nie można odbierać adwokatom możliwości zajmowania stanowiska ministra i prokuratora generalnego, choć taka nominacja zawsze będzie budzić wątpliwości. Prokurator widzący w aktach sprawy nazwisko swojego szefa dziesięć razy się zastanowi, zanim wyda niepomyślną dla jego byłego klienta decyzję. Podejrzenie, że czar nowego ministra miał jakiś wpływ na decyzje prokuratury, możemy mieć np. w przypadkach spraw dotyczących Ryszarda Krauzego czy doniesienia zgłoszonego przez jednego z udziałowców TVN (zostało to szczegółowo opisane w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”). Nie chodzi tu tylko o sprawy bezpośrednio przez niego prowadzone, ale także i takie, które łatwo uznać za bliskie sercu Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Dlatego w obecnej sytuacji polskiego wymiaru sprawiedliwości lepiej by było, gdyby ministerstwem sprawiedliwości kierował prawnik z dorobkiem prokuratorskim lub sędziowskim albo adwokat, który jakiś czas temu zawiesił praktykę (chodzi o to, by nie było podejrzenia osobistego interesu w korzystnym wyniku śledztwa). A najlepiej, gdyby to był zawodowy polityk. Mniej byłby podatny na naciski korporacyjne i nie przychodziłby z takim dossier jak Ćwiąkalski.

Problem z ministrem Ćwiąkalskim przekracza jednak ramy zwykłego konfliktu interesu, jaki musiał się narodzić po objęciu resortu sprawiedliwości przez znanego adwokata. Zbigniew Ćwiąkalski nie był przed wyborami znany jako działacz PO ani też wymieniany w gronie potencjalnych kandydatów na stanowisko ministra. Z tego wniosek, że PO nie kierowała się przy tym wyborze względami politycznymi – jak w przypadku innych resortów – a symbolicznymi. Jeżeli Donald Tusk nie zauważył, że taki wybór ma swoją ogromną wymowę, to chyba tylko dlatego, że nie chciał tego zauważyć.

Jakie przesłanie niesie za sobą wybór Ćwiąkalskiego? Prokurator, który chce się zorientować w panujących trendach dostał jasną informację, że po erze Zbigniewa Ziobry – noszącego kapelusz ostatniego sprawiedliwego – nadchodzi era wybaczenia i zapomnienia.

Wybaczenie i zapomnienie ma dotyczyć przede wszystkim ludzi wpływowych i posiadających znaczne środki finansowe. Mowa symboliki w przypadku Ćwiąkalskiego jest oczywista i jego wybór staje się dopełnieniem koncepcji politycznej nie nowej, ale na nowo ożywionej na naszej scenie politycznej. Czy w tej sytuacji minister Ćwiąkalski musi wysyłać jakieś instrukcje do prokuratur, by taką koncepcję realizować? Jest oczywiste, że nie musi. Nawet średnio zorientowany w polityce prokurator wyczuje, skąd wieje wiatr. Ściganie łamiących prawo oligarchów zawsze wymagało odwagi, a dzisiaj już można uznać je za prawdziwy heroizm.

Skoro ściganie możnowładców przestaje być w modzie, ktoś musi zastąpić ich miejsce. Życie nie znosi próżni i czeka nas przedefiniowanie modelu przestępcy, tego przestępcy, którego państwo powinno ścigać ze szczególną starannością. Naturalnym kandydatem staje się tu ekipa urzędników, polityków – a być może i dziennikarzy – która zaangażowała się w budowę IV Rzeczypospolitej.

Oczywiście sam projekt polityczny IV RP został już odpowiednio obrobiony medialnie i rozstrzelany jako nieludzki. Lincz medialny daje potężne alibi do dalszych działań. Skoro zwolennicy IV Rzeczypospolitej przesadzili w swoich staraniach, to być może też przekraczali granice dozwolone prawem?

A ocena, czy przekroczono granice, jest zawsze subiektywna. Daje to ogromne pole interpretacji prokuraturze. Stąd już blisko do oskarżeń i spektakularnych procesów, tyle że oligarchów, a tych, którzy im się narazili. Działania prokuratury wobec Centralnego Biura Antykorupcyjnego to przedsmak tego, co nas czeka. Kolorytu tej sprawie dodaje fakt, że nawet jeżeli prokuratura niczego nie ustali, to jej aktywność może wystarczyć do zmiany kierownictwa tej służby.

Jednym z przekleństw polskiego życia publicznego było tworzenie się na prowincji lokalnych układów, gdzie przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości i większego biznesu wchodzili w ścisłą współpracę. Zamykało to możliwość rozwoju ekonomicznego ludzi spoza tego kręgu, a zainteresowanym dawało pole do bezkarnego omijania prawa. Lokalne koterie nie znikły zupełnie w czasach rządów PiS, ale wyraźnie znalazły się w defensywie.

Dzisiaj nic ich nie powstrzyma, by wrócić na dawne miejsce. Taka sytuacja najbardziej uderza w klasę średnią, tę, która stwarza zagrożenie dla dotychczasowej warstwy posiadaczy wyrosłej dzięki współpracy polityczno-biznesowej. Poparcie dla idei IV RP w mniejszych miejscowościach wynikało nie tylko z tego, że na PiS głosowali ludzie o konserwatywnym nastawieniu (tych zawsze jest więcej na prowincji), ale także i dlatego, że miejscowe kliki bardziej tam doskwierały zwykłym ludziom. Dzisiaj ci wyborcy czują się przegrani i zagrożeni. Z pewnością przyhamuje to rozwój typowej dla państw rozwiniętych klasy średniej, a struktura polskiego biznesu stanie się jeszcze bardziej patologiczna.

Zasadniczym nieporozumieniem jest stwierdzenie, że bliska liberalizmowi koncepcja państwa jako stróża nocnego to koncepcja państwa słabego. Jednym z celów ograniczania obowiązków państwa powinno być jego wzmacnianie. Stróż, który ma za dużo zajęć, nie dopilnuje nawet własnej miotły. Przedstawiona nam przez nową ekipę koncepcja programowa nie przewiduje zmniejszenia obowiązków państwa, za to widać wyraźnie, że zakłada osłabienie stróża.

Państwo polskie będzie rozpłukiwane korporacyjnymi interesami, a Zbigniew Ćwiąkalski jak na razie jawi się jako cichy przywódca korporacyjnej kontrrewolucji zamkniętych zawodów prawnych. Wraz z jego nastaniem resort sprawiedliwości dostał bardzo niejasny sygnał co do tego, co jest celem działalności państwa.

Można się było nie zgadzać z poglądami i metodami Zbigniewa Ziobry, ale nikt nie miał wątpliwości, że podstawowym motywem jego działalności był szeroko pojęty interes państwa. Dzisiaj chyba nawet najzagorzalsi zwolennicy PO mieliby problem z tak jasnym zdefiniowaniem celów działania instytucji rządowych i resortu sprawiedliwości.

Autor jest redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej”

Opinie polityczno - społeczne
Marcin Giełzak: Dlaczego Kamala Harris zawiodła? Ameryka potrzebuje partii ludu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Szahaj: Nie tylko Elon Musk, czyli Dolina Krzemowa idzie po władzę
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Donald Trump zdobywa Biały Dom, a KO i PiS źle interpretują jego sukces
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Dlaczego obudziłam się na MAGA kacu i to zwykli Amerykanie mieli rację, nie ja
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: 7 listopada – czarna data w dziejach świata
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni