Trudno negować dorobek Zbigniewa Ćwiąkalskiego jako adwokata. Pewnie fakt, że miał najbardziej znanych i najbogatszych klientów, którzy popadli w kłopoty z prawem, jest dla niego doskonałą reklamą, ale tylko jako dla obrońcy. Sytuacja się zmieniła, gdy Zbigniew Ćwiąkalski zaczął kierować resortem sprawiedliwości. Oczywiście nie można odbierać adwokatom możliwości zajmowania stanowiska ministra i prokuratora generalnego, choć taka nominacja zawsze będzie budzić wątpliwości. Prokurator widzący w aktach sprawy nazwisko swojego szefa dziesięć razy się zastanowi, zanim wyda niepomyślną dla jego byłego klienta decyzję. Podejrzenie, że czar nowego ministra miał jakiś wpływ na decyzje prokuratury, możemy mieć np. w przypadkach spraw dotyczących Ryszarda Krauzego czy doniesienia zgłoszonego przez jednego z udziałowców TVN (zostało to szczegółowo opisane w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”). Nie chodzi tu tylko o sprawy bezpośrednio przez niego prowadzone, ale także i takie, które łatwo uznać za bliskie sercu Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Dlatego w obecnej sytuacji polskiego wymiaru sprawiedliwości lepiej by było, gdyby ministerstwem sprawiedliwości kierował prawnik z dorobkiem prokuratorskim lub sędziowskim albo adwokat, który jakiś czas temu zawiesił praktykę (chodzi o to, by nie było podejrzenia osobistego interesu w korzystnym wyniku śledztwa). A najlepiej, gdyby to był zawodowy polityk. Mniej byłby podatny na naciski korporacyjne i nie przychodziłby z takim dossier jak Ćwiąkalski.
Problem z ministrem Ćwiąkalskim przekracza jednak ramy zwykłego konfliktu interesu, jaki musiał się narodzić po objęciu resortu sprawiedliwości przez znanego adwokata. Zbigniew Ćwiąkalski nie był przed wyborami znany jako działacz PO ani też wymieniany w gronie potencjalnych kandydatów na stanowisko ministra. Z tego wniosek, że PO nie kierowała się przy tym wyborze względami politycznymi – jak w przypadku innych resortów – a symbolicznymi. Jeżeli Donald Tusk nie zauważył, że taki wybór ma swoją ogromną wymowę, to chyba tylko dlatego, że nie chciał tego zauważyć.
Jakie przesłanie niesie za sobą wybór Ćwiąkalskiego? Prokurator, który chce się zorientować w panujących trendach dostał jasną informację, że po erze Zbigniewa Ziobry – noszącego kapelusz ostatniego sprawiedliwego – nadchodzi era wybaczenia i zapomnienia.
Wybaczenie i zapomnienie ma dotyczyć przede wszystkim ludzi wpływowych i posiadających znaczne środki finansowe. Mowa symboliki w przypadku Ćwiąkalskiego jest oczywista i jego wybór staje się dopełnieniem koncepcji politycznej nie nowej, ale na nowo ożywionej na naszej scenie politycznej. Czy w tej sytuacji minister Ćwiąkalski musi wysyłać jakieś instrukcje do prokuratur, by taką koncepcję realizować? Jest oczywiste, że nie musi. Nawet średnio zorientowany w polityce prokurator wyczuje, skąd wieje wiatr. Ściganie łamiących prawo oligarchów zawsze wymagało odwagi, a dzisiaj już można uznać je za prawdziwy heroizm.
Skoro ściganie możnowładców przestaje być w modzie, ktoś musi zastąpić ich miejsce. Życie nie znosi próżni i czeka nas przedefiniowanie modelu przestępcy, tego przestępcy, którego państwo powinno ścigać ze szczególną starannością. Naturalnym kandydatem staje się tu ekipa urzędników, polityków – a być może i dziennikarzy – która zaangażowała się w budowę IV Rzeczypospolitej.