Wiele hałasu o nic

Ani Nelli Rokita, ani Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Julia Pitera swym sposobem bycia nie przyczyniają się do budowania pozytywnego wizerunku kobiet w polityce – pisze publicystka „Rzeczpospolitej" Joanna Lichocka

Aktualizacja: 17.01.2008 03:48 Publikacja: 16.01.2008 15:51

Hanna Gronkiewicz-Waltz

Hanna Gronkiewicz-Waltz

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Hanna Gronkiewicz-Waltz się ośmiesza – ogłosił niedawno szef PiS Jarosław Kaczyński, komentując zapał pani prezydent Warszawy do rozliczania rządów poprzedniej ekipy w warszawskim ratuszu. Rozliczania z wydatków reprezentacyjnych, m.in. na podejmowanie kombatantów i uczestników konferencji zorganizowanej wraz z IPN czy rachunków na kilkaset złotych w restauracjach. Zapał pani prezydent zirytował nawet życzliwą zazwyczaj obecnym władzom miasta „Gazetę Wyborczą”. Jej komentator Seweryn Blumsztajn pisał: „2 mln zł wydane na reprezentację w ciągu trzech lat przez wielkie miasto nie jest żadną niebywałą sumą. Wyliczanie przed kamerami kilkusetzłotowych faktur za kolacje w restauracjach brzmi groteskowo. Przecież tyle kosztuje dobra kolacja w restauracji w Warszawie. Czy prezydent Warszawy Lech Kaczyński powinien był zapraszać gości do baru mlecznego?”. A potem zaapelował do pani prezydent o „poważniejsze pytania”. Bo, trzeba przyznać, powagi pani prezydent brakuje coraz częściej. I mnie to martwi.

Byłoby lepiej, aby kobiety w polityce nie dawały zbyt wielu powodów do utrwalania nieprawdziwego stereotypu: że się do niej nie nadają, bo emocje, zmienność zdania i skłonność do popadania w histerię skutecznie im to uniemożliwiają. Niestety i pani prezydent, i kilka innych kobiet daje mimowolnie powody do takiego myślenia. W ostatnich miesiącach główne role na scenie politycznej grały: Beata Sawicka, Beata Kempa, Nelli Rokita, Julia Pitera, Ewa Kopacz i właśnie Hanna Gronkiewicz-Waltz. Co nazwisko, to blamaż.

O kompromitacji Beaty Sawickiej pisać wiele nie warto, jest oczywista. Wzięła łapówkę, „chciała kręcić lody” i nie robić nic „za friko”. W swej obronie użyła jednak narzędzi, które z punktu widzenia zwolenników większego udziału kobiet w polityce były niebezpieczne. Histeria, szlochy, opowieści o przystojnym agencie CBA, który miał ją uwieść (wersję tę, jako obowiązującą chętnie przyjęły media bez najmniejszej nawet dozy krytycyzmu, co świadczy albo o cynizmie, albo o naiwności redaktorów) pomogły PO odwrócić wydźwięk konferencji CBA, ale wpisały się w utrwalenie schematu – kobiety są za słabe do twardej polityki, bo... no właśnie, można je uwieść, oszukać jak pierwsze naiwne. A potem są z tego tylko kłopoty i szloch.

Kolejne dwie antybohaterki ostatnich miesięcy: Beata Kempa i Nelli Rokita z PiS, są ofiarami własnej paplaniny. Oczywiście mężczyźni także opowiadają głupstwa, ale wystąpienie Beaty Kempy podczas debaty sejmowej na temat powołania komisji śledczej w sprawie śmierci Barbary Blidy, gdy pani poseł oświadczyła, że jest „tak samo zaszczuwana jak Barbara Blida”, stało się wdzięcznym powodem do ataku. Pani poseł z demonstrowaną pewnością siebie, głośnymi deklaracjami, że „ona się nie da”, bardziej kojarzy się jednak z tupetem niż faktyczną siłą polityczną. W tej samej debacie niektórzy mężczyźni opowiadali banialuki znacznie większe, np. poseł PO Tomasz Tomczykiewicz o „stalinizmie XXI wieku”, ale to Beata Kempa stała się obiektem kpin. Po pierwsze dlatego, że jest politykiem PiS, a antypisowski kierunek wciąż obowiązuje w mediach, po drugie – jest krzykliwie polemizującą kobietą. To zaś, czy się komuś podoba, czy nie, jest poważnym obciążeniem wizerunku pań w polityce. Na dodatek pani poseł zdarzają się lapsusy językowe, które demaskują jej niewielkie wyrobienie. Gdy rozpocznie prace komisja śledcza, to jak sądzę właśnie Beata Kempa będzie wdzięcznym tematem do drwin a la „Szkło kontaktowe”.

W zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni publicznej kobiety mają trudniej, właśnie dlatego, że ów "babski" stereotyp czai się pod powierzchnią i co jakiś czas daje o sobie znać. Na przykład wtedy, gdy słuchamy swobodnej paplaniny Nelli Rokity.

Byłoby lepiej, aby kobiety w polityce nie dawały zbyt wielu powodów do utrwalania nieprawdziwego stereotypu: że się do niej nie nadają

Musiała ona zresztą zapewne ze zdumienia przecierać oczy, gdy z dnia na dzień raptownie inaczej zaczęły traktować ją media i politycy Platformy. Z uroczo łamiącej polszczyznę małżonki znanego polityka PO, która bywała zapraszana do TV, by mówić trochę więcej, niż mógł jej mąż, zmieniła się nagle w postać mówiącą „straszliwe rzeczy”, będącą „obciążeniem” dla PiS i okropnie – co skwapliwie wyłapują dziennikarze – kaleczącą język polski. Również jej głos i stroje stały się w kategoriach poprawności politycznej kuluarów „okropne”. Wnioski są dwa: salon nie wybacza zdrady, a zdradą było związanie się z PiS. Żona Jana Rokity będzie w mediach punktowana i na żadną taryfę ulgową liczyć już nie może. Z drugiej jednak strony pani Rokita faktycznie niezbyt panuje nad językiem wypowiedzi. Chce zazwyczaj powiedzieć za dużo naraz i bywa to chaotyczne. I choć sytuacja taka trwa nie od dziś, to teraz powinna przejść długą drogę szkoleń z marketingu i stylu bycia, jeśli oczywiście myśli o jakiejkolwiek karierze politycznej. Jest bowiem nazbyt wdzięcznym powodem do kpin takich jak te, na które pozwolił sobie obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Pamiętamy przecież, jak na jednym z przedwyborczych wieców PO mówił o Nelli, że jest taką samą „podróbką” prawdziwego Rokity, jak podróbką jest torebka posłanki Szczypińskiej.

Pan minister zapewniał mnie wprawdzie, że ta krytyka była w pełni uprawniona, bo w polityce tak samo ostro traktuje panów jak panie, że to jest właśnie równouprawnienie, ale nie przypominam sobie, by któregoś ze swoich adwersarzy przyrównał do podrabianego nesesera czy podróbki męskiego zegarka. W polskich warunkach granice seksizmu najwyraźniej zacierają się nawet dla tak obytych w świecie polityków jak szef dyplomacji. Nie zmienia to jednak faktu, że Nelli Rokita swym sposobem bycia nie przyczynia się do budowania pozytywnego wizerunku kobiet w polityce.

Coś zupełnie strasznego zdarzyło się natomiast Julii Piterze. Nie chodzi mi bynajmniej o spalenie jej auta, tylko o ruinę jej niezwykle pozytywnego wizerunku wypracowanego latami pracy radnej Warszawy i działaczki Transparency International. Teraz mamy do czynienia z kobietą, która gorliwie szuka haków na szefa CBA i jest w tym nieskuteczna, ale za to bardzo głośna. Ma czas na wielogodzinną sesję w stroju szeryfa, gdzie z upodobaniem pozuje do różnych scen z Dzikiego Zachodu, i rozbrajające przekonywanie, że jej raport o CBA nie jest „dokumentem urzędowym”, więc nie będzie go udostępniać.

Na dodatek krzykliwie wypowiada się w mediach, a niedawno w śniadaniu Radia Zet doprowadziła niemal do awantury z posłanką PiS Elżbietą Jakubiak. „Jak pani nie rozumie co mówię, to niech się pani nie wypowiada!” – taki był mniej więcej styl polemiki posłanki Pitery wobec dyskutującej z nią Elżbiety Jakubiak. Jeden z panów w audycji mruknął: „ale się porobiło” i była w tym recenzja, prócz lekkiego przerażenia widokiem kłócących się kobiet, według tego wszystkiego, co zawiera ów nieszczęsny "babski" stereotyp. Kłótliwość, emocjonalność, krzykliwość.

Jest jeszcze jeden element stereotypu, który hasłowo można określić: kobieta zmienną jest. Doskonale (a nie jest to powód do dumy) spełnia go wspomniana już Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jej postępowanie w sprawie lokalizacji Stadionu Narodowego było tyleż zdumiewające, co mało rozsądne. Pani prezydent co dzień zmieniała zdanie, upierając się jednak, że trzeba obiekt wyrzucić poza granice Warszawy. Czy był to jej własny pomysł, czy ktoś jej to doradził, by sprawdzić, czy faktycznie można tereny zaplanowane pod stadion sprzedać deweloperom, nie wiadomo.

Jasne jest natomiast, że po tamtej akcji nawet u zwolenników PO pani prezydent straciła sporo punktów. A pseudonim Bufetowa, który do niej przylgnął na dobre, odżył ze zdwojoną mocą. Zwłaszcza że kilka tygodni potem Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej otoczenie dało kolejny popis – tym razem przy okazji organizacji sylwestra w Warszawie.

Kamieniem obrazy w oczach warszawskich władz stała się liczba uczestników zabawy w Warszawie i Krakowie. W dawnej stolicy Polski bawić się miało 190 tys., w Warszawie – według danych przekazanych mediom przez policję – 20 tysięcy. – Szlag mnie trafił, jak to zobaczyłam. Kraków bezczelnie podał nieprawdziwe informacje. Na tamtejszym rynku mieści się najwyżej 45 tys. osób! – mówiła „Gazecie Wyborczej” Katarzyna Ratajczyk, szefowa biura promocji w warszawskim ratuszu i bliska współpracowniczka prezydent miasta.

Okazało się, że podana przez policję liczba gości sylwestrowej zabawy wywołała burzę w gabinecie pani Gronkiewicz-Waltz, która natychmiast interweniowała w sprawie liczby bawiących się warszawiaków u komendanta głównego stołecznej policji. – W przyszłości dla świętego spokoju w ogóle nie będziemy ujawniać naszych statystyk – mówił dziennikarzom zrezygnowany Marcin Szyndler z warszawskiej policji. Krakowscy rajcowie nie podjęli dyskusji. Być może znają starą prawdę, że warszawskich kumoszek przegadać się nie da.

Wiele kłopotów kobiet w polityce wynika z błędów wizerunkowych, niezręczności w sposobie bycia, niestety także z braku umiejętności merytorycznych. Błąd Hanny Gronkiewicz-Waltz w wypełnianiu oświadczenia majątkowego kosztował Warszawę blisko 80 tysięcy złotych wydanych na ekspertyzy prawne.

Za nieprzygotowanie Ewy Kopacz do funkcji ministra zdrowia rząd Donalda Tuska płaci pierwszym poważnym kryzysem rządzenia. Pani Kopacz, która – jako członek gabinetu cieni – teoretycznie mogła przygotowywać projekty ustaw przez cały ubiegły rok, najwyraźniej ich nie miała. W reformę służby zdrowia musi się zaangażować minister Michał Boni i sam premier, a minister Kopacz nie jest już partnerem do rozmów nawet dla związkowców. To Kopacz jest nazywana najsłabszym ogniwem rządu i to ona jest typowana jako pierwszy kandydat do dymisji spośród ministrów. W kuluarach coraz częściej można też usłyszeć pytania, dlaczego Donald Tusk nie wybrał na szefa resortu zdrowia cenionej i merytorycznej Elżbiety Radziszewskiej.

Być może to czasy ostrej wojny politycznej predestynują do stawania na pierwszej linii kobiet „głośnych i napastliwych”, których – jak radzi śpiewana przez Piwnicę pod Baranami „Dezyderata” – najchętniej by się unikało, bo są „udręką ducha”. A dla pozycji kobiet w życiu publicznym byłoby znacznie lepiej, gdyby większą rolę mogły odgrywać w nich panie, które nie wywołują u widzów chęci natychmiastowej ucieczki albo nie dają powodów do kpin. Takich kobiet jest wiele: Elżbieta Radziszewska, Małgorzata Kidawa-Błońska w Platformie Obywatelskiej, Katarzyna Hall w rządzie czy Joanna Kluzik-Rostkowska, Grażyna Gęsicka i Elżbieta Jakubiak w PiS. Miejmy nadzieję, że ta kadencja Sejmu przyniesie im większe szanse rozwoju. Z pożytkiem dla polskiej polityki i roli kobiet w życiu publicznym.

Hanna Gronkiewicz-Waltz się ośmiesza – ogłosił niedawno szef PiS Jarosław Kaczyński, komentując zapał pani prezydent Warszawy do rozliczania rządów poprzedniej ekipy w warszawskim ratuszu. Rozliczania z wydatków reprezentacyjnych, m.in. na podejmowanie kombatantów i uczestników konferencji zorganizowanej wraz z IPN czy rachunków na kilkaset złotych w restauracjach. Zapał pani prezydent zirytował nawet życzliwą zazwyczaj obecnym władzom miasta „Gazetę Wyborczą”. Jej komentator Seweryn Blumsztajn pisał: „2 mln zł wydane na reprezentację w ciągu trzech lat przez wielkie miasto nie jest żadną niebywałą sumą. Wyliczanie przed kamerami kilkusetzłotowych faktur za kolacje w restauracjach brzmi groteskowo. Przecież tyle kosztuje dobra kolacja w restauracji w Warszawie. Czy prezydent Warszawy Lech Kaczyński powinien był zapraszać gości do baru mlecznego?”. A potem zaapelował do pani prezydent o „poważniejsze pytania”. Bo, trzeba przyznać, powagi pani prezydent brakuje coraz częściej. I mnie to martwi.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?