Rzadko która sprawa w polityce międzynarodowej jawi się tak jednoznacznie jak relacje polsko-rosyjskie. Przede wszystkim jednoznaczny jest rozkład racji. Odpowiedzialność za zły stan stosunków polsko-rosyjskich ponosi wyłącznie Moskwa. Szanse na ich naprawę ze strony polskiej są żadne. To znaczy, można by to robić, ale wyłącznie kosztem polskich interesów i naszej racji stanu, a w sumie kosztem naszej suwerenności. Gdyż to polska suwerenność jest solą w oku Putina i jego otoczenia.
Polityka Putina to próba odbudowy imperialnego kształtu Rosji. To wprowadzenie autorytarnego modelu i sprowadzenie demokracji wyłącznie do plebiscytarnej, kontrolowanej szczelnie gry pozorów. Nadchodzące rosyjskie wybory dowodzą tego aż nadto. Rządzącym w Moskwie nie wystarczyła pewność zwycięstwa, którą daje im sterowanie mediami wzmacniającymi dominującą w Rosji postawę autorytarną i zmasowana proputinowska propaganda. Posługując się w pełni podporządkowanymi „wymiarem sprawiedliwości” i wszelkimi rodzajami policji unicestwiają choćby zalążki realnej opozycji.
Eksperyment Putina rozstrzyga empirycznie ciągnący się cały czas trwania Związku Sowieckiego spór (prowadzony oczywiście w podziemiu i na emigracji) między słowianofilami a zapadnikami.
Ci pierwsi – najbardziej znanym z nich był Aleksander Sołżenicyn – uznawali, że komunizm jest z gruntu obcy rosyjskiemu duchowi. Został importowany i narzucony siłą mieszkańcom Rosji.
Ci drudzy, orientujący się na Zachód, przyjmowali, że zaadaptowany przez Lenina marksizm odnalazł w rosyjskiej tradycji samodierżawia żyzny grunt, na którym mógł rozkwitnąć. Dlatego zatriumfował w Rosji i nigdzie na Zachodzie. Były funkcjonariusz KGB Putin, mieszając tradycję komunistyczną i wcześniejszą, carską – czym wzbudził w Rosji poklask powszechny – pokazał, jak w praktyce wcielić ZSRR w dzieje Rosji jako najpotężniejsze wcielenie jej imperialnych tęsknot.