Zupełnie inaczej sprawa się ma, gdy publicysta Jan Tomasz Gross popełnia książkę, co do której nawet jej najbardziej zagorzali zwolennicy przyznają, że nie odkrywa żadnych nieznanych dotąd faktów (czyli nie ma żadnego znaczenia jako praca historyczna), a jedyna jej „wartość” polega na pasji, z jaką ów pamflet, czy też wręcz paszkwil, stawia kwestię nierozliczonej odpowiedzialności Polaków jako narodu właśnie, polskiej tradycji, polskiej religijności etc. za dokonywane w czasach powojennego zdziczenia i chaosu akty przemocy o charakterze bandyckim. Po raz kolejny okazuje się więc, że „polityczna poprawność” zna zupełnie różne moralne miary, i trzeba bardzo pilnie śledzić zarządzenia medialnych „autorytetów”, by wiedzieć, którą do danej sprawy wypada stosować.
Agresywna, niedopuszczająca jakiejkolwiek dyskusji postawa, jaką zaprezentował Gross w licznych wystąpieniach, w połączeniu z jego oczywistą nierzetelnością i skłonnością do naciągania argumentów pod założoną tezę sprawiły, że mimo ogromnych starań nie udało się powtórzenie sukcesu propagandowej operacji związanej z poprzednią książką Grossa pt. „Sąsiedzi”.
Tym razem pamflet przyjęty został spokojnie, ze świadomością jego rzeczywistej wartości – większość Polaków za swój uznała raczej pogląd kard. Stanisława Dziwisza niż autorów „Gazety Wyborczej” i szybko o sprawie zapomniała. Od dawna już (od z górą miesiąca) tylko ta ostatnia poświęca regularnie po kilka kolumn „dyskusji” nad książką – dyskusji, która zamiast cokolwiek przewartościowywać, dokumentuje tylko kompletne intelektualne wyjałowienie wpływowego niegdyś środowiska; doprawdy aż trudno uwierzyć, ile jeszcze razy można z zadęciem powtórzyć tych kilka pseudoszlachetnych i wątpliwej wartości frazesów, które obracane są przy podobnych okazjach od czasów eseju Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto” opublikowanego w roku 1987.
[srodtytul]Blisko pogromu[/srodtytul]
W końcu jednak – trudno się dziwić – jawnie przesadne i niesprawiedliwe oskarżenia, historyczne manipulacje i obelgi nie mogą nie przynieść skutku. Ogromny wiec Radia Maryja, przeniesiony w ostatniej chwili do krakowskiej świątyni, nadał nowy impuls zamierającej z wolna kampanii. Wreszcie padły słowa, na które czekano miesiącami: „Żydzi nas atakują, brońmy się”. To nic, że słowa te „Wyborcza” musiała zgrabnie wyjąć z kontekstu, a całe spotkanie opisać w typowy dla siebie, zmanipulowany sposób – grunt, że wreszcie się udało.
News o masowych antysemickich wystąpieniach w Polsce obiegł świat – w jakiej postaci, przykładem służy korespondencja Avili Lori z izraelskiego „Haareca”. Już sam skandaliczny tytuł „To jeszcze nie pogrom, ale było blisko” – ustawia sprawę w sposób obowiązkowy w zachodnich mediach; a dalej mamy oczywiście antysemicki tłum, niefortunne pół zdania Bogusława Wolniewicza jako potwierdzenie wszelkich oskarżeń, oraz Adama Michnika i Władysława Bartoszewskiego jako odosobnione przykłady szlachetnych Polaków przeciwstawiających się narastającemu antysemickiemu szaleństwu.Nawet się nie dziwię działaczom Żydowskiej Ligi Przeciwko Zniesławieniu, że znając sprawę z tego rodzaju relacji, zareagowali natychmiastowym alarmowaniem światowych mediów.