Należę do tych nielicznych komentatorów życia politycznego w Polsce, którzy uważają, że perspektywy lewicy są w Polsce świetne. To jednak prognoza długoterminowa, a w każdym razie nie na najbliższe wybory. Dobre perspektywy wynikają ze struktury politycznych i ideologicznych konfliktów w Polsce oraz z pewnych cech systemu politycznego, a zwłaszcza partyjnego.
Trzeba jednak najpierw postawić pytanie, o jaką lewicę chodzi. Czy o zupełnie nową, tworzoną od podstaw przez młodych ludzi, których jest sporo na uniwersytetach, w środowisku „Krytyki Politycznej”, w partyjkach typu Zieloni czy klubach dyskusyjnych, i trafnie nazywaną przez socjologa Pawła Śpiewaka lewicą emancypacyjną. Czy też o lewicę zinstytucjonalizowaną w SLD i jego odłamie SdPl.
Ta druga lewica dopiero co rządziła i nadal ma pewne wpływy. Realizowała jednak program liberalny, ale klęskę poniosła nie tyle za sprawą historycznych błędów, ile w konsekwencji nieumiejętności poruszania się w sferze symbolicznej, awanturnictwa i pazerności niektórych działaczy, walk frakcyjnych i skandali w rodzaju tzw. afery Rywina, dla której zresztą nieopatrznie stworzyła grunt.
Żadnej nowej lewicy – jako wpływowej siły politycznej – nie będzie. Na hasłach przezwyciężania kulturowej hegemonii prawicowych dyskursów, walki o prawa mniejszości seksualnych, kosmopolityzmie rozumianym jako antynacjonalizm (w stylu Ulricha Becka) nie zbuduje się politycznie istotnych i nośnych wyborczo podziałów społecznych. Formowanie zwycięskiej lewicy musi się odbywać z udziałem SLD lub tworu, który ewentualnie z Sojuszu wyrośnie.
Polska demokracja jest wprawdzie młoda, ale stworzyła dość wysokie progi inkorporacji do systemu partyjnego i nawet poważne projekty nowych partii upadają. Tak też byłoby z każdą próbą powołania nowej, „prawdziwej” partii lewicowej. Znakomite perspektywy odnoszę więc do formacji politycznej, którą Sojusz Lewicy Demokratycznej ma szanse zbudować.