7 maja Wojciech Olejniczak złożył wizytę Wojciechowi Jaruzelskiemu w jego domu. To doniosłe wydarzenie miało uczcić – jak podkreśliła „Trybuna” – „63. rocznicę zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami i zakończenia II wojny światowej”. Olejniczak uczcił rocznicę także specjalnym tekstem zamieszczonym w tym lewicowym dzienniku, w którym przypomniał zarówno o tych „spod Monte Cassino”, jak i „trudne wybory polskich komunistów w ZSRR”.
Młodzi z SLD nie odwrócili się od człowieka, za którego rządów zakatowano licealistę Grzegorza Przemyka
Gdy Wojciech Olejniczak zostawał szefem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, kokietował reporterów swoim młodym wiekiem. Lubił podkreślać, że gdy Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny, on miał zaledwie siedem lat. Istotnie, urodzony w 1974 roku Olejniczak był pierwszym szefem SLD, który nie otarł się nawet o PZPR.
Cóż jednak wynika z łaski późnego urodzenia, gdy uparcie kontynuuje się rytuał hołdów dla szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, sądzonego za masakrę robotników w Grudniu 1970 roku na Wybrzeżu?
Zwyczaj zapraszania twórcy stanu wojennego na uroczyste posiedzenia lewicy wykreował na początku lat 90. Aleksander Kwaśniewski, wtedy jeszcze lider Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Wypełniona po brzegi członkami SdRP sala na ulicy Rozbrat oklaskiwała Jaruzelskiego, a Kwaśniewski wręczał mu bukiety róż z okazji kolejnych urodzin. Potem tradycję honorowania szefa WRON kontynuował Leszek Miller jako szef SLD.