Ekstremiści mimo woli

Politycy PiS i PO chorują na polityczną schizofrenię. Tak bardzo chcą zająć całą scenę polityczną, że udają jednocześnie umiarkowanych i radykalnych – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 19.05.2008 05:25

Ekstremiści mimo woli

Foto: Rzeczpospolita

Bez większego echa przeszła deklaracja Zbigniewa Chlebowskiego, szefa Klubu Parlamentarnego PO, że w tej kadencji Platforma nie zamierza się zajmować lustracją. Tylko na forach internetowych się zagotowało. Główne media wolały się tego dnia zająć takimi sensacjami, jak popalanie marihuany przez Donalda Tuska za młodu, zmiany w statucie SLD czy wieść o tym, że ludzie PiS przyglądają się uważnie temu, co ludzie PO robią w Ministerstwie Skarbu.

Także opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość dość gładko przełknęło tę wypowiedź. Pewnie dlatego, że trudno było z tego piasku ukręcić bicz na Platformę. Wszak Tusk w kampanii nie obiecywał dekomunizacji czy deubekizacji, a w exposé słowo „lustracja” nie padło ani razu. Wyciąganie PO faktu, że nic w tej sprawie nie robi, byłoby akurat chwaleniem jej za to, że jest konsekwentna i dotrzymuje swych „normalizacyjnych” obietnic.Lustracyjne zaniechanie może jednak być dla PO niebezpieczne i zamiast umocnić ją na pozycjach partii centrowej, normalnej i rozsądnej, zepchnąć do narożnika dla „przyjaciół esbeków” i „konserwatorów układu”. Podobny dylemat miał niedawno PiS. Manewry wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego pokazały, że igra z ogniem. Walcząc o wizerunek patriotów eurorealistów, ryzykował ześlizgnięcie się do rezerwatu dla „antyeuropejskich ksenofobów”.

Obie partie mają problem: jak poradzić sobie z polityczną schizofrenią, czyli byciem jednocześnie ugrupowaniem centrowym (by nie zniechęcić zdobytych już wyborców) i zarazem skrajnym (by nie robić miejsca ewentualnej konkurencji).

Warto się przyjrzeć kuriozalnemu uzasadnieniu platformerskiego antylustracyjnego credo, które wygłosił Chlebowski: „W Polsce jest wyjątkowo dużo środowisk, które wystarczająco ucierpiały na grzebaniu polityków w tej sprawie, dlatego nie przewidujemy jakichkolwiek prac w tym zakresie”. O jakie środowiska chodzi politykowi PO? Emerytów? Rolników? Studentów? Kogóż to tak krzywdzono przez ostatnie lata ustawą lustracyjną, której zresztą Trybunał Konstytucyjny wyrwał wszystkie zęby? „Gazetę Wyborczą”, wyciągając jej sprawę kapusia Maleszki, czy może Kościół – demaskując agenturalną przeszłość arcybiskupa Wielgusa? Czy takim stwierdzeniem Chlebowski nie raduje miłośników spiskowych teorii dziejów, którzy zakrzykną: „agentura pomogła PO przejąć rządy, agentura czeka teraz na zapłatę” (czyli ostateczne pogrzebanie idei lustracji).

Prawda najprawdopodobniej jest taka, że poczciwina Chlebowski chciał się wpisać w politykę miłości i podkreślić po raz kolejny, jak bardzo rząd Donalda Tuska będzie unikał dzielenia ludzi, zasypywał podziały i likwidował konflikty przez ich zamilczenie na śmierć. Zabrał się jednak do tego jak słoń do tańca w składzie porcelany i zamiast zgrabnej formułki o narodowej zgodzie, wyszło mu oświadczenie kompromitujące rząd i jego samego.

Bo jeśli zgodnie z jego słowami „jest wiele ważniejszych rzeczy, którymi powinien zajmować się Sejm”, to spójrzmy, czym parlament nowej kadencji pod wodzą PO dotąd się zajmował: między innymi ustawą o płatnościach do gruntów rolnych i płatności cukrowej, organizacją rynku suszu paszowego, wspieraniem termomodernizacji oraz uchyleniem ustawy o klasyfikacji drewna surowego.

Nie twierdzę, że i takimi sprawami Sejm nie powinien się zajmować. Ale publiczne sugerowanie przez szefa największego klubu parlamentarnego, że nie ma czasu na lustrację, bo w Sejmie czeka, powiedzmy, projekt ustawy o nadaniu nowej nazwy Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (a czeka, złożono go 11 marca 2008 r.), to zwyczajna hucpa, a nie żaden PR.

Tak czy inaczej Zbigniew Chlebowski zrobił fatalne wrażenie swoją wypowiedzią. Śpieszący mu z pomocą wicepremier Grzegorz Schetyna spisał się niewiele lepiej. Bo choć zapewnił w wywiadzie dla „Dziennika” (16.05.2008), że „trzeba otworzyć całe archiwa”, to przyznał zarazem: „w rządzie jeszcze o tym nie rozmawialiśmy”, pokazując typowo platformerskie podejście do problemu: nie teraz, potem, nie wiemy kiedy, się zobaczy.

Zakłopotanie, w jakie problem lustracji wpędził liderów Platformy, przypomina osłupienie, w które wbił swoich posłów Jarosław Kaczyński, opóźniając ratyfikację traktatu lizbońskiego. Politycy i komentatorzy zastanawiali się wtedy: o co chodzi prezesowi? Czemu nagle zaczął przemawiać językiem Romana Giertycha? Dobre pytanie. Ale równie dobre brzmi: dlaczego ostatnio Chlebowski zaczął przemawiać językiem Adama Michnika?

Inaczej mówiąc: cóż takiego się wydarzyło, że PO i PiS, ugrupowania przemawiające jeszcze w 2005 roku podobnym tonem o sanacji państwa, potrzebie rozbicia układów, szarpnięcia cuglami i rozliczeniu przeszłości, dziś zaczynają się różnić od siebie jak dawna Unia Demokratyczna i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, albo jak niedawne LiD i LPR?

Odpowiedź znajdziemy, analizując polityczne strategie PiS i PO, które okazują się bliźniacze. Po zwycięskich wyborach w 2005 r. Jarosław Kaczyński zaczął realizować plan budowy szerokiego obozu prawicowego – przystawki (Samoobrona i LPR) zostały skonsumowane, a ich elektorat przejęty. W 2007 roku mimo porażki PiS zdobył ponad 5 milionów głosów. Dwa lata wcześniej – wygrywając – tylko nieco ponad 3 miliony. Jarosław Kaczyński stoi dziś na czele jedynej liczącej się partii prawicowej.

Platforma wybrała nieco inne środki, ale cel miała podobny, i jej plan także się udał. Stworzyła dominujące ugrupowanie centroliberalne (ponad 6 i pół miliona głosów w 2007 roku), zachowując swój elektorat sprzed dwóch lat (niecałe 3 miliony), żywiąc się słabością lewicy i przeciągając dodatkowo na swoją stronę nowych, dotąd niegłosujących wyborców. Hegemonia Platformy na lewo od PiS jest dziś niepodważalna.

Kluczem do utrzymania hegemonii tych dwóch wielkich partii jest przekonanie elektoratu, że poza nimi nikt tak naprawdę się nie liczy, że jedyny realny wybór to ten między PiS i PO. Oznacza to, że zbliżone niegdyś do siebie w wielu punktach programy obu ugrupowań muszą być modyfikowane tak, by zadowolić wyborców pozyskanych kosztem mniejszej, radykalniejszej konkurencji. To tłumaczy eurosceptyczne filipiki PiS i antylustracyjne zapędy PO.

Kaczyński musi uwzględniać w swoich planach fobie byłych wyborców LPR i Samoobrony oraz obecnych w PiS eurosceptyków. Nie może dopuścić zarazem, by wyrósł mu na prawicy konkurent napędzany retoryką antyunijną albo surowszy w kwestiach obyczajowych. Stąd koncepcja Jarosława Kaczyńskiego bycia „za, a nawet przeciw” traktatowi z Lizbony.

W kampanii wyborczej do europarlamentu szef PiS będzie mógł przypomnieć, jak bohatersko bronił Polski, gdy Platforma ją sprzedawała.

Z kolei Tusk musi pamiętać o tych, którzy głosowali na Platformę nie dlatego, że ją kochają, lecz dlatego, że wydawała się pewniejszym pogromcą PiS niż SLD. Na rozbitej lewicy w każdej chwili może pojawić się ktoś pokroju Dariusza Rosatiego: elokwentny, lubiany na salonach, dobrze widziany w Brukseli, z doświadczeniem. Jeśli skrzyknie pod swoim sztandarem postkomunistów, euroentuzjastów i antylustratorów, wtedy Platforma będzie w dużych tarapatach. Dlatego, by zawłaszczyć miejsce także po lewej stronie, PO brnie w retorykę antylustracyjną i wchodzi w buty dawnej Unii Wolności czy Unii Demokratycznej, pozując na czołowych pogromców polskiego ciemnogrodu.

Może dlatego Chlebowski dał sygnał (dziwnym trafem w tym samym czasie, gdy pojawił się przeciek o możliwym kandydowaniu Rosatiego na prezydenta), że Platforma będzie bronić owych „wyjątkowo licznych” środowisk skrzywdzonych lustracją. Po co wam Rosati? Zostańcie z nami!

Tak oto polityczne kalkulacje i logika konfliktu sprawiają, że wizerunki PO i PiS coraz bardziej się radykalizują. Chcąc zawłaszczyć całą scenę polityczną, obydwie partie muszą grać jednocześnie wszystkie możliwe do obsadzenia role: i centrum, i radykałów. Dwaj liderzy, którzy jeszcze w 2005 roku razem obiecywali likwidację WSI, otwarcie archiwów IPN, uwolnienie gospodarki od układów i biurokracji, dziś stali się ekstremistami mimo woli. A przy następnych wyborach będą zapewne więźniami własnych sloganów. Wtedy okaże się, że Polacy mają wybierać między „premierem wszystkich agentów” a „marionetką Rydzyka”.

Sejm miał czas na uchylenie ustawy o klasyfikacji drewna surowego. Na lustrację już nie

Oznaczałoby to powrót do okopów z lat 90. Wtedy Kaczyński atakował Tuska jako jednego z architektów nocnej zmiany, która obaliła rząd Jana Olszewskiego, a liberałowie tworzący dziś jądro polityczne PO przyprawiali ówczesnemu szefowi Porozumienia Centrum gębę muzealnego antykomunisty, szkodnika politycznego i oszalałego lustratora.

Paradoksalnie to odtwarzanie znanej linii frontu może być dla PO i PiS największym zagrożeniem. Bo kiedy wyborcy przejrzą tę grę, znów zaczną się rozglądać za kimś, kto będzie musiał w Polsce „odbudować normalność”. A czy będzie to Rosati, Cimoszewicz, czy może Sierakowski – za wcześnie jeszcze powiedzieć.

Bez większego echa przeszła deklaracja Zbigniewa Chlebowskiego, szefa Klubu Parlamentarnego PO, że w tej kadencji Platforma nie zamierza się zajmować lustracją. Tylko na forach internetowych się zagotowało. Główne media wolały się tego dnia zająć takimi sensacjami, jak popalanie marihuany przez Donalda Tuska za młodu, zmiany w statucie SLD czy wieść o tym, że ludzie PiS przyglądają się uważnie temu, co ludzie PO robią w Ministerstwie Skarbu.

Także opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość dość gładko przełknęło tę wypowiedź. Pewnie dlatego, że trudno było z tego piasku ukręcić bicz na Platformę. Wszak Tusk w kampanii nie obiecywał dekomunizacji czy deubekizacji, a w exposé słowo „lustracja” nie padło ani razu. Wyciąganie PO faktu, że nic w tej sprawie nie robi, byłoby akurat chwaleniem jej za to, że jest konsekwentna i dotrzymuje swych „normalizacyjnych” obietnic.Lustracyjne zaniechanie może jednak być dla PO niebezpieczne i zamiast umocnić ją na pozycjach partii centrowej, normalnej i rozsądnej, zepchnąć do narożnika dla „przyjaciół esbeków” i „konserwatorów układu”. Podobny dylemat miał niedawno PiS. Manewry wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego pokazały, że igra z ogniem. Walcząc o wizerunek patriotów eurorealistów, ryzykował ześlizgnięcie się do rezerwatu dla „antyeuropejskich ksenofobów”.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?