Bez większego echa przeszła deklaracja Zbigniewa Chlebowskiego, szefa Klubu Parlamentarnego PO, że w tej kadencji Platforma nie zamierza się zajmować lustracją. Tylko na forach internetowych się zagotowało. Główne media wolały się tego dnia zająć takimi sensacjami, jak popalanie marihuany przez Donalda Tuska za młodu, zmiany w statucie SLD czy wieść o tym, że ludzie PiS przyglądają się uważnie temu, co ludzie PO robią w Ministerstwie Skarbu.
Także opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość dość gładko przełknęło tę wypowiedź. Pewnie dlatego, że trudno było z tego piasku ukręcić bicz na Platformę. Wszak Tusk w kampanii nie obiecywał dekomunizacji czy deubekizacji, a w exposé słowo „lustracja” nie padło ani razu. Wyciąganie PO faktu, że nic w tej sprawie nie robi, byłoby akurat chwaleniem jej za to, że jest konsekwentna i dotrzymuje swych „normalizacyjnych” obietnic.Lustracyjne zaniechanie może jednak być dla PO niebezpieczne i zamiast umocnić ją na pozycjach partii centrowej, normalnej i rozsądnej, zepchnąć do narożnika dla „przyjaciół esbeków” i „konserwatorów układu”. Podobny dylemat miał niedawno PiS. Manewry wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego pokazały, że igra z ogniem. Walcząc o wizerunek patriotów eurorealistów, ryzykował ześlizgnięcie się do rezerwatu dla „antyeuropejskich ksenofobów”.
Obie partie mają problem: jak poradzić sobie z polityczną schizofrenią, czyli byciem jednocześnie ugrupowaniem centrowym (by nie zniechęcić zdobytych już wyborców) i zarazem skrajnym (by nie robić miejsca ewentualnej konkurencji).
Warto się przyjrzeć kuriozalnemu uzasadnieniu platformerskiego antylustracyjnego credo, które wygłosił Chlebowski: „W Polsce jest wyjątkowo dużo środowisk, które wystarczająco ucierpiały na grzebaniu polityków w tej sprawie, dlatego nie przewidujemy jakichkolwiek prac w tym zakresie”. O jakie środowiska chodzi politykowi PO? Emerytów? Rolników? Studentów? Kogóż to tak krzywdzono przez ostatnie lata ustawą lustracyjną, której zresztą Trybunał Konstytucyjny wyrwał wszystkie zęby? „Gazetę Wyborczą”, wyciągając jej sprawę kapusia Maleszki, czy może Kościół – demaskując agenturalną przeszłość arcybiskupa Wielgusa? Czy takim stwierdzeniem Chlebowski nie raduje miłośników spiskowych teorii dziejów, którzy zakrzykną: „agentura pomogła PO przejąć rządy, agentura czeka teraz na zapłatę” (czyli ostateczne pogrzebanie idei lustracji).
Prawda najprawdopodobniej jest taka, że poczciwina Chlebowski chciał się wpisać w politykę miłości i podkreślić po raz kolejny, jak bardzo rząd Donalda Tuska będzie unikał dzielenia ludzi, zasypywał podziały i likwidował konflikty przez ich zamilczenie na śmierć. Zabrał się jednak do tego jak słoń do tańca w składzie porcelany i zamiast zgrabnej formułki o narodowej zgodzie, wyszło mu oświadczenie kompromitujące rząd i jego samego.