Ta książka nie jest biografią Wałęsy i trudno z tego czynić zarzut jej autorom. Nie jest też jednak – jak sugerowałby tytuł „SB a Lech Wałęsa” – pracą analizującą działania Służby Bezpieczeństwa wobec jednego z robotniczych liderów z grudnia 1970 r., a później działacza Wolnych Związków Zawodowych i przywódcy „Solidarności”. Gdyby tak rzeczywiście było, wątek tajnego współpracownika „Bolka” byłby tylko jednym z rozdziałów, a pozostała jej część dotyczyłaby działań bezpieki przeciw Wałęsie. Jest to w istocie książka na jeden tylko temat: rzeczywistych bądź domniemanych związków Wałęsy z SB w latach siedemdziesiątych i wpływu tej historii na późniejsze wydarzenia.
Atutem pracy Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka jest odnalezienie oryginalnych, nieznanych wcześniej dokumentów z 1971 r. – czterech doniesień TW „Bolka” (w postaci maszynopisów sporządzonych przez funkcjonariuszy SB) i kolejnych trzech dokumentów SB z tego samego roku, które zawierają oceny działalności „Bolka” i fragmenty jego donosów.Nadal jednak dokumentacja, którą dysponujemy, ma charakter fragmentaryczny i – w moim przekonaniu – w dużej mierze poszlakowy. Decydują o tym zniszczenia dokonane jeszcze przez SB w 1989 r. (wtedy właśnie, jak można przypuszczać, zniszczono bądź usunięto teczkę pracy i teczkę personalną „Bolka”, o czym autorzy piszą tylko mimochodem), następnie niszczenie i usuwanie dokumentów w latach dziewięćdziesiątych.Inną ważną okolicznością jest preparowanie i rozpowszechnianie przez Biuro Studiów SB w 1982 r. dokumentów, które miały przedstawiać Wałęsę jako agenta i w ten sposób zdyskredytować go w oczach zwolenników „Solidarności”. Sami autorzy przyznają, że nie są w stanie ocenić autentyczności rozprowadzanych wówczas przez bezpiekę donosów „Bolka”.Wiele kluczowych dokumentów występuje dzisiaj tylko w postaci kserokopii (np. jeden z najważniejszych – notatka st. szeregowego Marka Aftyki, który w 1978 r. dokonał przeglądu całości istniejących wówczas akt). Nie musi to prowadzić do ich całkowitego odrzucenia, ale na pewno obniża ich wiarygodność, przynajmniej w oczach sądu. Totalna krytyka autorów pod adresem sądu lustracyjnego, który w 2000 r. oczyścił Wałęsę z zarzutów współpracy, nie uwzględnia więc podstawowej okoliczności, że wobec fragmentarycznej dokumentacji i na gruncie prawa karnego z zasadą domniemania niewinności w wielu przypadkach uniewinnienie oskarżonego jest jedyną możliwością.
Mamy więc, nawet po odnalezieniu dodatkowych dokumentów, sytuację niezwykle zawikłaną, w której ostrożność w ocenie zachowanych materiałów SB i wnioskowaniu na ich podstawie jest podstawowym postulatem badawczym. Tym bardziej że dokumenty bezpieki spisane przez jej funkcjonariuszy są tylko jedną stroną opowieści. Drugą powinny być relacje występujących w nich ludzi, skonfrontowane z urzędowymi materiałami bezpieki, a tego w książce zabrakło.
Mój podstawowy zarzut wobec autorów, dysponujących materiałem fragmentarycznym i poszlakowym, to wybieranie interpretacji niekorzystnych dla Wałęsy, pomijanie bądź odrzucanie takich tropów, które stawiałyby go w dobrym świetle. Taka metoda jest stosowana nie tylko w odniesieniu do kontaktów z SB na początku lat siedemdziesiątych, ale konsekwentnie do samego końca książki i ona decyduje o obrazie Wałęsy, który ostatecznie wyłania się z jej kart.
Zastanówmy się zatem, co można uznać za udowodnione przez autorów, a co wciąż pozostaje w sferze domysłów. Moim zdaniem zostało dowiedzione, że jako tajny współpracownik „Bolek” 29 grudnia 1970 r. został zarejestrowany Lech Wałęsa. Ta ocena opiera się na logicznym i spójnym ciągu przesłanek (materiały ewidencyjne SB i inne zachowane dokumenty), trudnym do zakwestionowania przez historyka.