Wałęsa w krzywym zwierciadle

Książka „SB a Wałęsa” powstała na podstawie w zdecydowanej większości prawdziwych faktów i dokumentów, ale obraz wyłaniający się z niej jest zdeformowany – pisze historyk Paweł Machcewicz

Aktualizacja: 30.06.2008 14:29 Publikacja: 30.06.2008 01:04

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Red

Ta książka nie jest biografią Wałęsy i trudno z tego czynić zarzut jej autorom. Nie jest też jednak – jak sugerowałby tytuł „SB a Lech Wałęsa” – pracą analizującą działania Służby Bezpieczeństwa wobec jednego z robotniczych liderów z grudnia 1970 r., a później działacza Wolnych Związków Zawodowych i przywódcy „Solidarności”. Gdyby tak rzeczywiście było, wątek tajnego współpracownika „Bolka” byłby tylko jednym z rozdziałów, a pozostała jej część dotyczyłaby działań bezpieki przeciw Wałęsie. Jest to w istocie książka na jeden tylko temat: rzeczywistych bądź domniemanych związków Wałęsy z SB w latach siedemdziesiątych i wpływu tej historii na późniejsze wydarzenia.

Atutem pracy Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka jest odnalezienie oryginalnych, nieznanych wcześniej dokumentów z 1971 r. – czterech doniesień TW „Bolka” (w postaci maszynopisów sporządzonych przez funkcjonariuszy SB) i kolejnych trzech dokumentów SB z tego samego roku, które zawierają oceny działalności „Bolka” i fragmenty jego donosów.Nadal jednak dokumentacja, którą dysponujemy, ma charakter fragmentaryczny i – w moim przekonaniu – w dużej mierze poszlakowy. Decydują o tym zniszczenia dokonane jeszcze przez SB w 1989 r. (wtedy właśnie, jak można przypuszczać, zniszczono bądź usunięto teczkę pracy i teczkę personalną „Bolka”, o czym autorzy piszą tylko mimochodem), następnie niszczenie i usuwanie dokumentów w latach dziewięćdziesiątych.Inną ważną okolicznością jest preparowanie i rozpowszechnianie przez Biuro Studiów SB w 1982 r. dokumentów, które miały przedstawiać Wałęsę jako agenta i w ten sposób zdyskredytować go w oczach zwolenników „Solidarności”. Sami autorzy przyznają, że nie są w stanie ocenić autentyczności rozprowadzanych wówczas przez bezpiekę donosów „Bolka”.Wiele kluczowych dokumentów występuje dzisiaj tylko w postaci kserokopii (np. jeden z najważniejszych – notatka st. szeregowego Marka Aftyki, który w 1978 r. dokonał przeglądu całości istniejących wówczas akt). Nie musi to prowadzić do ich całkowitego odrzucenia, ale na pewno obniża ich wiarygodność, przynajmniej w oczach sądu. Totalna krytyka autorów pod adresem sądu lustracyjnego, który w 2000 r. oczyścił Wałęsę z zarzutów współpracy, nie uwzględnia więc podstawowej okoliczności, że wobec fragmentarycznej dokumentacji i na gruncie prawa karnego z zasadą domniemania niewinności w wielu przypadkach uniewinnienie oskarżonego jest jedyną możliwością.

Mamy więc, nawet po odnalezieniu dodatkowych dokumentów, sytuację niezwykle zawikłaną, w której ostrożność w ocenie zachowanych materiałów SB i wnioskowaniu na ich podstawie jest podstawowym postulatem badawczym. Tym bardziej że dokumenty bezpieki spisane przez jej funkcjonariuszy są tylko jedną stroną opowieści. Drugą powinny być relacje występujących w nich ludzi, skonfrontowane z urzędowymi materiałami bezpieki, a tego w książce zabrakło.

Mój podstawowy zarzut wobec autorów, dysponujących materiałem fragmentarycznym i poszlakowym, to wybieranie interpretacji niekorzystnych dla Wałęsy, pomijanie bądź odrzucanie takich tropów, które stawiałyby go w dobrym świetle. Taka metoda jest stosowana nie tylko w odniesieniu do kontaktów z SB na początku lat siedemdziesiątych, ale konsekwentnie do samego końca książki i ona decyduje o obrazie Wałęsy, który ostatecznie wyłania się z jej kart.

Zastanówmy się zatem, co można uznać za udowodnione przez autorów, a co wciąż pozostaje w sferze domysłów. Moim zdaniem zostało dowiedzione, że jako tajny współpracownik „Bolek” 29 grudnia 1970 r. został zarejestrowany Lech Wałęsa. Ta ocena opiera się na logicznym i spójnym ciągu przesłanek (materiały ewidencyjne SB i inne zachowane dokumenty), trudnym do zakwestionowania przez historyka.

W ciągu kolejnych czterech lat „Bolek” spotykał się z funkcjonariuszami SB. Zdecydowana większość spotkań, o których wiemy, miała miejsce w latach 1971 – 1972. Nie dysponujemy zobowiązaniem do współpracy „Bolka”, pokwitowaniami odbioru pieniędzy (tych rozpowszechnianych przez SB w 1982 r. sami autorzy nie traktują jako autentyczne), odręcznymi donosami.Najtwardszym dowodem są doniesienia z 1971 r. Zawierają one konkretne informacje na temat zachowań, wypowiedzi i zamierzeń robotniczych liderów ze stoczni, m.in. Józefa Szylera i Henryka Lenarciaka. Można zakładać, że miały one wartość operacyjną dla SB i mogły być wykorzystane przeciwko osobom opisywanym przez „Bolka”.

W tej części książki brakuje mi jednak analizy doniesień innych tajnych współpracowników ze stoczni (autorzy nie podają nawet, ilu ich było, piszą tylko, że w drugiej połowie grudnia zwerbowano w Trójmieście 53 tajnych współpracowników, a do połowy stycznia kolejnych 86), porównania ich z informacjami przekazywanymi przez „Bolka”. Dopiero wtedy moglibyśmy ocenić jego rzeczywistą przydatność dla SB. Autorzy tego nie robią, za to wielokrotnie określają Wałęsę jako „współpracownika aktywnego”, „posłusznego”, „ofensywnego, pomysłowego i dość skrupulatnego”, „wykazującego dużo własnej inicjatywy w rozpoznawaniu »źródeł zagrożeń«”.Wymieniają długą listę osób, które pojawiły się w jego doniesieniach, w taki sposób, że powstaje wrażenie, iż „Bolek” był być może najważniejszym agentem SB w Stoczni. Bez analizy materiałów innych tajnych współpracowników nie da się w tej sprawie wiele powiedzieć.

Autorzy nie poddali też zachowanych doniesień „Bolka” żadnej wnikliwej analizie, poza podkreślaniem, że jego informacje szkodziły innym robotnikom, czego nie sposób negować czy pomniejszać. Umknęła jednak zupełnie ich uwadze inna, nie mniej interesująca warstwa zachowanych notatek funkcjonariuszy, pozwalająca zachowanie Wałęsy interpretować także w odmienny sposób niż ten przyjęty przez Cenckiewicza i Gontarczyka.

„Bolek” wielokrotnie sugerował SB podjęcie kroków, dzięki którym udałoby się uniknąć radykalnych wystąpień ze strony stoczniowców, m.in. protestu planowanego na 1 maja 1971 r. „Jeśli chodzi o sprawę 1 maja – mówił według notatki sporządzonej przez funkcjonariusza 17 kwietnia 1971 r. – ja widzę rozwiązanie tylko przez rozmowy z jakimiś z wyższych czynników delegacjami ze strony władz. Jeśli chodzi o sprawę uczestniczenia ze strony przeciwnej, to powinni w niej brać udział ludzie najbardziej zadziorni i aktywni w innym kierunku, to by rozwiązało sprawę i manifestacja mogłaby być spokojna”.

Według kolejnej, późniejszej o pięć dni, notatki esbeka „Bolek” miał rozważać inne sposoby zapobieżenia demonstracji stoczniowców 1 Maja: „Sytuacja jest dość skomplikowana i może być nie za wesoła. Rozwiązanie korzystne widzę z dwoma możliwościami. 1. Gdyby natura nie poskąpiła deszczu; 2. Naturalny jednak sposób jest: pieniądze jakieś do podziału są. Dlatego też należałoby przygotować podział tych pieniędzy, a o sposób zaciągnąć opinii całej załogi. Dyskusja z najbardziej trudnymi. Jednak wypłata powinna być wbrew oczekiwaniu dopiero po 1 Maja. Gdyby ludzie wiedzieli, że jest dla nich forsa, mogą jednak jej nie otrzymać, inaczej by patrzyli”.

Można w tym tylko widzieć „spryt” i operatywność agenta oddanego SB, jak chcą Cenckiewicz i Gontarczyk, ale można także zachowanie Wałęsy interpretować jako podyktowane chęcią odgrywania pewnej samodzielnej roli – tego, który przyczynia się do wyeliminowania radykalnych zachowań stoczniowców, a więc i represji, a nawet samozwańczego reprezentanta załogi, który mówi o jej bolączkach (np. w doniesieniu z 25 listopada 1971 r. mowa była o przestojach w pracy, przez które stoczniowcy otrzymywali niższe pensje).

Można w tym widzieć ten sam sposób działania, który cechował Wałęsę w czasie grudniowych protestów. Szedł wówczas na czele pochodu, który dotarł do komendy MO na ul. Świerczewskiego. W komendzie samorzutnie podjął negocjacje z milicjantami o uwolnieniu więźniów, demonstrantów wzywał do zachowania spokoju, przemawiał do nich przez tubę.

Hipotezę, że swoje kontakty z SB Wałęsa traktował w podobny sposób, mogą potwierdzać dwa ważne dokumenty, cytowane wielokrotnie przez Cenckiewicza i Gontarczyka, ale nigdy pod tym kątem. Wspomniany starszy szeregowy Aftyka pisał, iż „stwierdzono, że niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę, nadając jej niejako opinię środowiskową”.

W październiku 1978 r. dwóch gdańskich esbeków usiłowało odnowić kontakt z Wałęsą. Gdy ten odmówił, argumentowali: „…w przeszłości utrzymywaliśmy poprawne kontakty, w trakcie których przekazał nam szereg informacji, które zostały wykorzystane do zaprowadzenia porządku po wydarzeniach grudniowych, niedopuszczenia do różnych incydentów i przerw w pracy, pozytywnego załatwienia wielu postulatów wniesionych przez robotników. Jako przedstawiciele organów powołanych do utrzymania porządku i spokoju w kraju jesteśmy mu za to wdzięczni”.Taka interpretacja intencji Wałęsy w kontaktach SB nie unieważnia znaczenia tych wszystkich informacji przekazywanych przez „Bolka” o poszczególnych ludziach, które mogły im zaszkodzić i zapewne zaszkodziły. Wprowadza jednak do nich dodatkowy element: pewnej gry, charakterystycznej dla całej późniejszej działalności Wałęsy, i traktowania bezpieki jako przedstawicieli władz, od których można uzyskać konkretne korzyści.

Znanych jest sporo innych takich przypadków, których nie można sprowadzić tylko do wykonywania przez tajnego współpracownika poleceń SB, były one bowiem także próbą wykorzystania tych kontaktów do szerszych celów. Andrzej Friszke opisał przypadek Andrzeja Micewskiego, sam Cenckiewicz w innym swoim tekście – Janusza Zabłockiego. Obaj byli ludźmi wykształconymi, działaczami katolickimi, a Wałęsa tylko prostym robotnikiem, co nie oznacza, że nie mógł prowadzić podobnej gry. To tylko hipoteza (inspirująca była dla mnie dyskusja z dr. Krzysztofem Persakiem, któremu w tym miejscu dziękuję), ale nie widzę powodu, by ją z góry odrzucać.Gdy mówimy o początkach kontaktów z SB, na szyderstwo zakrawa pozostawienie przez autorów praktycznie bez komentarza (tylko w przypisie) stwierdzenia z notatki Aftyki, że TW „Bolek” został pozyskany do współpracy „na zasadzie dobrowolności”. Wspominają co prawda, że zwerbowano wówczas wielu innych robotników, ale nie piszą o sytuacji w Trójmieście: świeżej pamięci zabitych na ulicach, setkach rannych, bestialstwie milicji w czasie przesłuchań. Wałęsa, gdy został zatrzymany 19 grudnia 1971 r., mógł się spodziewać najgorszego: długotrwałego aresztowania, a nawet procesu zakończonego wyrokiem skazującym.

Sprzeciw wywołuje także swego rodzaju „przedłużanie” współpracy „Bolka”. Biuro Studiów SB wydłużało ją o 10 lat (aż do okresu 1980 – 1981), fałszując dokumenty. Cenckiewicz i Gontarczyk przesuwają ją do czerwca 1976 r., kiedy „Bolek” został wyrejestrowany z sieci tajnych współpracowników ze względu na „niechęć do współpracy”. Na kilku stronach zakończenia robią to kilkakrotnie. Piszą, iż „… historia TW »Bolka« nie zakończyła się ani dla Wałęsy, ani dla Polski w 1976 r.”. Dwie strony dalej mówią o „sprawie kontaktów Wałęsy z SB w latach 1970 – 1976”, a w ostatnim zdaniu książki znów stwierdzają: „Sprawa TW ps. Bolek z lat 1970 – 1976 jest tak samo prawdziwa jak historyczna rola Wałęsy w latach osiemdziesiątych”.

Tymczasem o współpracy według zachowanych dokumentów można mówić w odniesieniu do lat 1971 – 1972. Okres 1973 – 1974 to już raczej uchylanie się od niej bądź jej pozorowanie, o czym świadczą oceny funkcjonariuszy. Przywoływany wcześniej Aftyka napisał, że po 1972 r. Wałęsa w stoczni zachowywał się już niepokornie, „dość często bez uzasadnienia krytykował kierownictwo administracyjne, partyjne i związkowe wydziału. Po każdym jego wystąpieniu przeprowadzono z nim rozmowę, podczas której wytykano mu jego niewłaściwe wystąpienie na zebraniu, pouczano, jak ma się zachowywać, oraz ostrzegano go, że o ile będzie nadal tak postępował, to zostanie zwolniony z zakładu”.

A więc te lata, które dla autorów ze względu na wciąż formalnie obowiązującą rejestrację to nadal okres agenturalny, w rzeczywistości były początkiem opozycyjnej drogi Wałęsy, która doprowadziła do jego zwolnienia ze stoczni, gdy – według opisu Aftyki – „pomimo kilkakrotnych ostrzeżeń w dniu 11 II 1976 r., zabierając głos w dyskusji na zebraniu związkowym, w sposób szkalujący zarzucił niewłaściwe postępowanie kierownictwa administracyjnego wydziału, partyjnego i związkowego”.

O ile wszelkie tropy dotyczące związków Wałęsy z SB są przez autorów eksponowane, a nawet wyolbrzymiane, o tyle jego karta opozycyjna jest konsekwentnie pomniejszana. Wystąpienia w stoczni w lutym 1976 r. w ogóle nie komentują, chociaż było ono dowodem niewątpliwej odwagi, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że było to jeszcze przed masowymi protestami robotniczymi w czerwcu 1976 r. i powstaniem Komitetu Obrony Robotników.Opis działalności Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych w latach 1978 – 1980 jest już iście karykaturalny. Wałęsa jawi się w nim jako dość dwuznaczna postać wywołująca nieufność innych działaczy, skonfliktowana z nimi. Najobszerniejszą cytowaną relacją (jeśli tak to źródło w ogóle można nazwać!) dotyczącą tego okresu jest protokół przesłuchania w 1982 r. Edwina Myszka, agenta SB w Wolnych Związkach Zawodowych (s. 89 – 90), w którym jest mowa głównie o podejrzeniach wobec Wałęsy.

Cenckiewicz i Gontarczyk, mimo tytanicznych starań, nie udowodnili, że kontakty Wałęsy z SB z początku lat siedemdziesiątych wpłynęły na jego działania jako przywódcy „Solidarności”

Jego, rzeczywista duża rola w kolportażu drugoobiegowych wydawnictw, akcjach ulotkowych, manifestacjach rocznicowych w Gdańsku – zostały przez autorów ledwie wspomniane w jednym akapicie. Nie zacytowano przemówienia Wałęsy z grudnia 1979 r. wygłoszonego w czasie WZZ-owskich obchodów rocznicy grudnia 1970 r., które w dużej mierze zbudowało jego pozycję w środowiskach opozycyjnych.

Z kolei opis przedostawania się Wałęsy do stoczni 14 sierpnia 1980 r. i jego rola w strajku powinny być analizowane na każdym seminarium przez studentów historii jako modelowy wręcz przykład manipulacji (s. 94 – 101). Autorzy zestawiają różne, wzajemnie sprzeczne relacje Wałęsy i innych osób o tym, gdzie dokładnie i w jaki sposób mógł przedostać się przez mur stoczni. Według relacji samego Wałęsy miało to być tam, gdzie – jak ustalili autorzy – jest „wysoki na około 3,5 metra ceglany mur, w praktyce niemożliwy do sforsowania nawet przez sprawnego mężczyznę bez pomocy osób trzecich”. Tuż obok zamieszczają relację esbeka, który wskazuje to samo miejsce, co Wałęsa.

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, poprzez dobór dokumentów przekazanych autorom, wywarła istotny wpływ na kształt ich pracy

Jeszcze wystarczy dołączyć fragment wypowiedzi ówczesnego ministra przemysłu maszynowego Aleksandra Kopcia, sugerującego pomoc władz udzieloną Wałęsie przy przedostaniu się do stoczni, oraz słowa Czesława Kiszczaka, zasłaniającego się w tej sprawie tajemnicą państwową – i już mamy, bez powiedzenia tego wprost, czytelny sygnał wobec czytelników, że z przedostaniem się Wałęsy do stoczni było coś podejrzanego.

Potem jest podobnie. Autorzy opisują wyłącznie pierwszą fazę strajku, między 14 a 16 sierpnia, zakończoną ugodą z dyrekcją stoczni i ogłoszeniem przez Wałęsę końca strajku. Nic znowu nie jest powiedziane wprost, ale autorzy przytaczają gniewne reakcje części stoczniowców krzyczących o zdradzie i słowa dyrektora stoczni, który miał przez telefon informować ministra Kopcia: „Wszystko poszło, jak się umawialiśmy… Tak… Skończony… Podpisaliśmy… Gładko… W poniedziałek przychodzą do pracy”.

W książce nie ma opisu roli Wałęsy w drugiej fazie strajku zakończonej zwycięskimi porozumieniami z 31 sierpnia i zgodą władz na powstanie wolnych związków zawodowych. W zakończeniu tego rozdziału znalazło się za to miejsce na przytoczenie fragmentu wywiadu rzeki z Edwardem Gierkiem, w którym I sekretarz twierdził, że „na posiedzeniach Biura (…) Kowalczyk, ówczesny minister spraw wewnętrznych, przechwalał się, że Wałęsa jest jego człowiekiem”. Jeszcze tylko elegancki komentarz autorów: „Trudno zweryfikować te przekazy ze względu na brak źródeł”. Oto jak, używając autentycznych źródeł, można stworzyć obraz naszpikowany insynuacjami.Dla Cenckiewicza i Gontarczyka najwyraźniej głównym rezultatem Sierpnia było to, że Wałęsie „władze przyznały większe mieszkanie”, co jest już powiedziane w pierwszym akapicie kolejnego rozdziału i co koresponduje z wcześniejszą sugestią autorów, że poprzednie mieszkanie otrzymał na początku lat siedemdziesiątych w nagrodę za współpracę z SB.

Rozdział dotyczący 16 miesięcy przywództwa Wałęsy jako przewodniczącego legalnej „Solidarności” nosi tytuł „Ochrona operacyjna” Lecha Wałęsy (1980 – 1981)”. Jest zbudowany głównie z długich, monotonnych fragmentów dokumentów SB, z których ma wynikać jedno: bezpieka starała się wszelkimi dostępnymi środkami wspierać Wałęsę jako lidera związku i pomagać mu w neutralizowaniu rywali w obrębie „Solidarności”. Nie ma w nim żadnej politycznej analizy pokazującej cele kierownictwa PZPR wobec związku.Autorzy mogą twierdzić, że nie było to ich celem, zajmowali się jedynie perspektywą SB. Ale ten właśnie rozdział pokazuje, że nie ma sensu pisać książek dotyczących masowych ruchów społecznych i wielkich kryzysów politycznych, opierając się wyłącznie – lub niemal wyłącznie – na materiałach policji politycznej i z jej perspektywy. Po lekturze tego rozdziału mniej zorientowany czytelnik będzie miał wrażenie, że SB traktowało Wałęsę jako „swojego człowieka” i dlatego osłabiało jego konkurentów. Nie zrozumie, że z punktu widzenia Biura Politycznego, które było jednak ważniejsze niż Służba Bezpieczeństwa, kluczowe było neutralizowanie przede wszystkim tych sił, które były postrzegane jako bardziej radykalne niż umiarkowany Wałęsa: a więc Andrzeja Gwiazdy i jego środowiska, Jacka Kuronia i innych KOR-owców oraz Jana Rulewskiego.Podobna perspektywa zdominowała opis sytuacji i roli Wałęsy po wprowadzeniu stanu wojennego. Autorzy cytują dokumenty z okresu izolacji Wałęsy w Arłamowie, a także po jego uwolnieniu, które pokazują przewodniczącego Związku jako nastawionego na kompromis z władzami, deklarującego lojalność, gotowość odsunięcia „ekstremistów”. Nie zdobywają się jednak na refleksję, że był to jednocześnie dla Wałęsy czas największej próby, z której wyszedł zwycięsko.

W zachowaniu „Bolka” można, jak chcą autorzy książki, widzieć tylko „spryt” agenta SB, ale można też dostrzec chęć odegrania przez Wałęsę samodzielnej roli

Władze rozważały wówczas odbudowę „Solidarności” jako organizacji kontrolowanej przez działaczy lojalnych wobec PZPR, w części kontrolowanych przez Służbę Bezpieczeństwa (dla tej ostatniej była to operacja o kryptonimie „Renesans”). Gdyby Wałęsa był rzeczywiście uwikłany i uzależniony od SB ze względu na swoją przeszłość, wtedy właśnie zostałoby to wykorzystane. Jeśliby stanął na czele fasadowej organizacji, byłby to cios dla „solidarnościowego” podziemia. Historia Polski potoczyłaby się inaczej.

Cenckiewicz i Gontarczyk opisują prowadzone przez SB w 1982 r. operacje fałszowania dokumentów na temat Wałęsy i podrzucania ich działaczom „Solidarności” (m.in. Annie Walentynowicz), ale nie formułują konkluzji, że to właśnie jest najsilniejszym dowodem suwerenności Wałęsy i niemożności wykorzystania go przez władze. Nie wspominają w ogóle o innym ważnym momencie, kiedy jego stanowisko przesądziło o fiasku planów podzielenia obozu „Solidarności”. We wrześniu 1984 r. Kiszczak omawiał z przedstawicielami Kościoła możliwość powołania w miejsce „Solidarności” chrześcijańskich związków zawodowych. Wałęsa w rozmowie z arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim odrzucił ten pomysł.

Okres po 1989 r. w książce Cenckiewicza i Gontarczyka składa się z dwóch warstw: z jednej strony opisu sytuacji politycznej, zwłaszcza historii lustracji oraz okoliczności upadku rządu Jana Olszewskiego, z drugiej – analizy dokumentów UOP i prokuratury na temat usuwania i niszczenia w latach dziewięćdziesiątych materiałów dotyczących „Bolka”.

Ta pierwsza część ma charakter zaangażowanej publicystyki politycznej, w której sympatie autorów są wyraźnie zarysowane. Często rekonstruują fakty na podstawie relacji udzielonej im przez Antoniego Macierewicza, który był jedną stroną ówczesnego gwałtownego sporu politycznego. Nie cofają się przed niczym nieudokumentowanymi oskarżeniami. Sugerują, że w 1990 r. w trakcie kampanii prezydenckiej dokumenty dotyczące współpracy Wałęsy z SB mógł podrzucić Stanisławowi Tymińskiemu „ktoś z kierownictwa MSW popierającego Tadeusza Mazowieckiego – kontrkandydata Lecha Wałęsy”. I znów wygłaszają wygodną pseudonaukową formułkę: „Sprawa ta nie może być na razie naukowo zweryfikowana”. Jakoś nie przyszło im do głowy, że dokumenty dotyczące „Bolka” mógł mieć któryś z dawnych esbeków, których nie brakowało w otoczeniu Tymińskiego.

Piotr Gontarczyk (on jest autorem części książki odnoszącej się do lat dziewięćdziesiątych) jakby „przy okazji” uderza w ludzi i środowiska, których nie lubi. Przytacza antylustracyjne wystąpienie Michała Boniego w 1992 r. i konkluduje, że „do podpisania współpracy z SB przyznał się dopiero w 2007 r.”. Ze sprawą Lecha Wałęsy związku nie ma to żadnego.Gontarczyk ma oczywiście prawo do wygłaszania nawet najbardziej zaangażowanych ocen politycznych. Pytanie tylko, czy powinien to robić w publikacji sygnowanej przez IPN, pretendującej w dodatku do miana naukowej. Ustawa wyraźnie odgradza okres PRL, którym Instytut powinien się zajmować, od wolnej Polski z jej sporami politycznymi. I nie jest to czysto formalne rozgraniczenie, ale jeden z fundamentalnych zamysłów ustawodawcy, który tworzył IPN jako instytucję apolityczną, nieuwikłaną w bieżące spory. Temu samemu celowi służy także ustawowy zakaz przynależności pracowników IPN do partii politycznych, a nawet związków zawodowych.

Jeszcze większy problem jest z dokumentami Urzędu Ochrony Państwa, które stanowią najważniejsze i wnoszące najwięcej nowych informacji źródło dla opisania procesu usuwania dokumentów dotyczących TW „Bolka”. Autorzy otrzymali je od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jest to sytuacja absolutnie wyjątkowa. Nie słyszałem o żadnym innym takim przypadku. Najistotniejsze jest, że to nie autorzy dokonali kwerendy w archiwum ABW, ale Agencja sama zadecydowała, jakie dokumenty im przekazać. A co jest w innych dokumentach, których nie ujawniono? Może są tam informacje zmieniające obraz wyłaniający się z tych materiałów, które otrzymali Cenkiewicz i Gontarczyk. Nie wiemy i nie jest pewne, czy kiedykolwiek będziemy wiedzieć.

Nie chodzi przy tym nawet tylko to, że selekcji dokumentów dokonały służby podległe premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu będącemu od kilkunastu lat w fundamentalnym konflikcie z bohaterem książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Ten kontekst jest tak oczywisty, że niewart komentowania. Dla mnie istotniejsze jest być może to, że złamano zasadę współtworzącą misję IPN. Gdy uchwalano ustawę o Instytucie, jednym z najważniejszych argumentów na rzecz jego powołania było zabranie służbom specjalnym najbardziej „wrażliwych” dokumentów i pozbawienie ich w ten sposób wpływu zarówno na bieżącą politykę, jak i na obraz najnowszej historii Polski. Jedno z drugim jest zresztą związane.

Teraz ta zasada została po raz pierwszy w bardzo poważny sposób naruszona. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, poprzez taki, a nie inny dobór dokumentów przekazanych autorom, wywarła istotny wpływ na kształt ich książki. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla opisanych w tych dokumentach przypadków usuwania i niszczenia dokumentów, łamania prawa.

Jak zakończyć tę długą recenzję? Najlepiej chyba stwierdzeniem, że nie jest to – wbrew tytułowi – „przyczynek do biografii” Wałęsy. Jest to akt oskarżenia, w którym znalazły się niemal wyłącznie fakty i interpretacje stawiające go w niekorzystnym świetle.

Książka powstała na podstawie prawdziwych w zdecydowanej większości faktów i dokumentów, ale obraz się z niej wyłaniający jest zdeformowany. Nie ma w niej rzeczywistego Lecha Wałęsy, działacza Wolnych Związków Zawodowych, przywódcy strajków sierpniowych, które odmieniły Polskę, lidera „Solidarności”.

Na koniec warto się zastanowić, co ta książka zmienia w dotychczasowym obrazie historii Polski. Otóż moim zdaniem zadziwiająco mało, a może w ogóle nic. Autorzy, mimo tytanicznych starań, nie udowodnili, że kontakty Wałęsy z SB z początku lat siedemdziesiątych wpłynęły na jego działania jako przywódcy „Solidarności”. Nawet nie można twierdzić, że kształtowały jego prezydenturę.

Konflikt z obozem Jarosława Kaczyńskiego nie zrodził się w związku ze sprawą „Bolka”. Rząd Jana Olszewskiego upadł w czerwcu 1992 r. nie ze względu na uchwałę lustracyjną, ale na brak większości parlamentarnej, konflikt z prezydentem i niezdolność premiera do poszerzenia zaplecza politycznego rządu, do czego usilnie i bezskutecznie namawiał go lider Porozumienia Centrum Jarosław Kaczyński.

Zdaję sobie sprawę, że żadne fakty, ani przytoczone w tym tekście, ani w tysiącach innych, nie przekonają tych wszystkich, dla których sprawa „Bolka” jest kluczem do rozumienia historii „Solidarności” i III Rzeczypospolitej. Dla nich książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka będzie „kultowa”, tak jak film „Nocna zmiana” Jacka Kurskiego.

Autor jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, docentem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, w latach 2000 – 2005 kierował pionem badawczo-edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej; ostatnio opublikował: „»Monachijska menażeria«. Walka z Radiem Wolna Europa 1950 – 1989”, Warszawa 2007

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?