Niebezpieczne gry tarczą

Bronisław Wildstein - Trudno wyobrazić sobie gorszy scenariusz niż podporządkowanie polityki zagranicznej działaniom autoreklamowym – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 07.07.2008 00:40

Niebezpieczne gry tarczą

Foto: AFP

Czy piątkowa deklaracja premiera Donalda Tuska zamyka (w każdym razie na jakiś czas) możliwość uczestnictwa Polski w amerykańskim strategicznym programie obrony antyrakietowej? Tusk stwierdził, że nie może zaakceptować propozycji Stanów Zjednoczonych bez dodatkowych warunków, to znaczy przekazania nam rakiet Patriot i modernizacji naszej armii. Wynika z tego, że uczestnictwo w systemie obrony antyrakietowej jest dla nas bezwartościowe i dlatego możemy je przyjąć wyłącznie za określoną, całkiem sporą cenę.

Postawa premiera może jednak wynikać z odmiennych rachub. Można założyć, że jej głównym celem byłoby uzyskanie od Amerykanów warunków lepszych niż te, które otrzymali prezydent Lech Kaczyński i poprzedni rząd.W próbie wywalczenia umowy lepszej niż poprzednicy nie byłoby nic złego. Podstawową sprawą jest jednak cel negocjacji: czy chodzi o uzyskanie porozumienia najlepszego z możliwych, czy wyłącznie o zaprezentowanie się jako lepszy i bardziej dbały o interes kraju negocjator niż poprzednik.

Trudno wyobrazić sobie gorszy scenariusz niż podporządkowanie polityki zagranicznej rządu działaniom autoreklamowym. W tym konkretnym wypadku oznaczałoby to lekceważenie merytorycznej wartości amerykańskiej inicjatywy. Negocjacje polegałyby wówczas wyłącznie na próbie udowodnienia wyższości nad prezydentem i poprzednim rządem i sprowadzałyby się do ostrej licytacji żądań wobec kontrahenta.

Z takiej licytacji niezwykle trudno się wycofać. Jak bowiem wyjaśnić opinii publicznej, że przyjmuje się warunki, które wcześniej dezawuowało się jako błędy negocjacyjne poprzedników?Niestety, hipotezę taką potwierdzałaby praktyka rządu Tuska, który zajmuje się głównie swoim wizerunkiem. To, że tarcza antryrakietowa nie cieszy się w Polsce popularnością, mogłoby dodatkowo wpłynąć na strategię premiera.

Postawa Polaków jest efektem braku debaty publicznej nad tym projektem i utożsamieniem go głównie z zagrożeniem, a nie obroną przed nim. Można się zastanawiać, czy błędem rządu Jarosława Kaczyńskiego i prezydenta nie był brak publicznego naświetlenia tego problemu. Wówczas jednak negocjacje dopiero się rozpoczynały, a ówczesne władze były zdecydowane na przyjęcie tarczy.

Rząd Tuska nie zrobił nic, by wyjaśnić zagadnienie ani swoją w tym względzie postawę. A to również wywołuje wątpliwości co do merytorycznego potraktowania sprawy, która, być może, jest polską racją stanu. Jeśli została ona poświęcona na rzecz wizerunku, oznaczałoby to wielką nieodpowiedzialność.

Sytuacja Polski wydaje się dziś wyjątkowo bezpieczna na tle naszej historii. Pomimo pomruków Moskwy trudno wyobrazić sobie militarną agresję z jej strony. Inne zagrożenia też robią wrażenie odległych. Co więcej, jesteśmy nie tylko w UE, ale i w najpotężniejszym sojuszu obronnym, jakim jest NATO. Cóż może nam grozić? Jest naturalną tendencją, aby stan ten uznawać za trwały.

A jednak jest to złudzenie i nic nie daje nam gwarancji niezmienności obecnej koniunktury.

Członkostwo w UE i NATO na dłuższą metę również niczego na trwałe nie przesądza. UE w sensie militarnym nie jest żadnym gwarantem. Pomimo szumnych deklaracji państwa członkowskie skąpią na obronność, a poza Wielką Brytanią ich krajowe armie nie są imponujące. Co więcej, państwa te nie potrafią się porozumieć co do wspólnych inicjatyw militarnych, a jedyne, na co je stać, to krytyka USA oraz puste deklaracje na temat europejskiej samodzielności wojskowej.

Lepiej byłoby, aby Stany Zjednoczone traktowały nas jako poważniejszego partnera. Rezygnacja z tarczy do tego celu nas jednak nie przybliży

Niestety, również NATO wydaje się bytem coraz bardziej amorficznym i ociężałym. Znamienne, że w operacjach wojskowych Stany Zjednoczone wolą działać poza jego strukturami. W tej sytuacji możliwość obumierania sojuszu wydaje się możliwa.

Wejście w amerykański projekt obronny zasadniczo wzmacnia zatem naszą militarną integrację z największą potęgą współczesnego świata, która pozostanie nią w dającej się przewidzieć perspektywie. Możliwość agresji wobec państwa wpisanego w amerykański projekt militarny wydaje się zdecydowanie trudniejsza niż wobec kraju, który znajduje się na zewnątrz niego. Inicjatywa amerykańska wpisuje nas również w system obrony przed zagrożeniami dnia jutrzejszego, to znaczy nowymi formami międzynarodowego terroryzmu. Jeszcze niedawno groźbę ataku terrorystycznego na nasz kraj traktowalibyśmy jako absurd. Warto pamiętać o tym dziś, kiedy lekce sobie ważymy zagrożenia przyszłości.

Można odnieść wrażenie, że głównym celem premiera Tuska jest pokazanie się z lepszej strony niż poprzedni premier tudzież obecny prezydent. Sęk w tym, że nie chodzi o przewagę rzeczową, lecz wizerunkową.

W tym celu rząd obecny kwestionuje nieomal wszystkie przedsięwzięcia poprzedników. Niebezpieczne to zwłaszcza w odniesieniu do polityki międzynarodowej, która, pomimo że nie powinna być wyłączona spod publicznej debaty, musi cechować się większą stabilnością.

Niebezpieczeństwo to wzmacniane jest przez większość opiniotwórczych mediów w Polsce, dla których głównym celem nadal jest zwalczanie braci Kaczyńskich. W efekcie atakowane są wszelkie kojarzone z nimi propozycje bez próby analizy ich realnego znaczenia. Wartościowa – również z bezpośredniej polskiej perspektywy – inicjatywa Lecha Kaczyńskiego wprowadzenia Gruzji w obręb zainteresowania UE zbywana była np. w TOK FM kpinkami publicystów, którzy nie zadali sobie nawet trudu, aby zrozumieć, o co chodzi.

Niechęć do prezydenta i minionego rządu, prowadzącą do bezwarunkowego poparcia wszelkich, wymierzonych w projekty poprzedników, pomysłów gabinetu Tuska, polskie środowiska opiniotwórcze łączą ze specyficznym kompleksem niższości wobec mitycznej Europy, który przekłada się na bezwarunkowe poparcie dla obecnego kierunku rozwoju UE.

Problem w tym, że współczesna Europa w dużej mierze zdominowana jest przez antyamerykańskie resentymenty. Szczególne relacje Polski ze Stanami Zjednoczonymi, które wypływają zarówno z historii, jak i z polskiej racji stanu, są solą w oku dominujących – zwłaszcza w Europie kontynentalnej – środowisk. Antyamerykanizm ów nie wiąże się jednak z żadną alternatywą zwłaszcza w dziedzinie militarnej. U niektórych ważnych graczy europejskich prowadzi on nawet do pomysłów ściślejszych związków z Rosją.

A takie inicjatywy są niezwykle niebezpieczne dla Polski, bo prowadzą m.in. do uzależnienia paliwowego Europy Środkowo-Wschodniej od Moskwy. Niemcy, tak jak inne europejskie potęgi, ani myślą polityki w tej dziedzinie uzgadniać z innymi krajami UE. To zresztą kolejny dowód na mitologizację obrazu Unii w polskich środowiskach opiniotwórczych, które domagają się od nas bezwarunkowego (i bezrefleksyjnego) naśladowania „Europy”.

W „Eurosceptycznej przeszłości premiera” („Rz” 3.07, 2008) Marek Magierowski pokazuje, jak diametralnie zmienił się ostatnio stosunek Donalda Tuska i najważniejszych przedstawicieli jego rządu do problemów UE. Z trzeźwego polityka premier i jego najbliżsi współpracownicy przeistoczyli się w bezrefleksyjnych euroentuzjastów.

Trudno metamorfozę tę zrozumieć, jeśli nie weźmie się pod uwagę kontekstu doraźnych rozgrywek politycznych. Swój wizerunek w międzynarodowej polityce Tusk postanowił zbudować na radykalnym przeciwstawieniu się polityce poprzedników. Wiąże się to z europejskimi kompleksami polskich elit, tak widocznymi choćby w naszych mediach. Kuriozalne tytuły polskiej prasy, która śmiertelnie serio biada nad rozczarowaniem prezydenta obcego państwa naszą polityką, byłyby nie do pomyślenia w żadnym z krajów Europy Zachodniej.

Nie miejsce tu na rozważanie, w jakim stopniu owe kompleksy wynikają z realnego poczucia niższej wartości naszego establishmentu wobec swoich zachodnich odpowiedników, a jak dalece są cyniczną grą, która służy jego interesom. Jakiekolwiek by były, polityka budowana na kompleksach jest najgorszą z możliwych.

Oczywiście Tusk i jego otoczenie na kompleksy takie nie cierpią. Wykorzystują je jednak dla poprawy swojego wizerunku i dewastacji obrazu konkurentów. Media chętnie w tej grze uczestniczą. W efekcie zamiast debaty nad konsekwencjami utraty przez Polskę amerykańskiej tarczy mamy oburzenie z powodu wizyty w USA minister Anny Fotygi, która ze strony prezydenta miała ocenić stan naszych porozumień z Amerykanami.Z naszej perspektywy lepiej byłoby, aby Stany Zjednoczone traktowały nas jako poważniejszego partnera. Rezygnacja z tarczy do tego celu nas jednak nie przybliży, a wszystko wskazuje, że istotnie podważy nasz długofalowy interes obronny. Jeśli do tego dojdzie, będzie to ze strony obecnego rządu więcej niż doraźny błąd polityczny.

Czy piątkowa deklaracja premiera Donalda Tuska zamyka (w każdym razie na jakiś czas) możliwość uczestnictwa Polski w amerykańskim strategicznym programie obrony antyrakietowej? Tusk stwierdził, że nie może zaakceptować propozycji Stanów Zjednoczonych bez dodatkowych warunków, to znaczy przekazania nam rakiet Patriot i modernizacji naszej armii. Wynika z tego, że uczestnictwo w systemie obrony antyrakietowej jest dla nas bezwartościowe i dlatego możemy je przyjąć wyłącznie za określoną, całkiem sporą cenę.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Donald Tusk nie spełnił swoich obietnic, ale to nie przekreśla zwycięstwa demokracji
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Czyżewski: Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Historycy nie są aż tak naiwni
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Konwencje KO i PiS, czyli wojna o kontrolę nad migracją i o prezydenturę