Polityka w matriksie

Zarówno prezydent ze swoim otoczeniem, jak i PiS są zupełnie bezradni wobec narzucania przez machinę propagandową Platformy tematów i sposobu ich interpretacji – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 08.07.2008 05:26

Polityka w matriksie

Foto: Rzeczpospolita

Trwająca od kilku lat rywalizacja między PO i PiS skutecznie zatruła życie polityczne. Nie ma mowy niemal o dyskusji merytorycznej, o jakiejkolwiek debacie, w której liczyłaby się prawda lub chodziło o rozwiązania realnych problemów najkorzystniejszych z punktu widzenia dobra publicznego.

Wydarzenia rozgrywają się w swoistym matriksie, gdzie liczy się wyłącznie to, co może służyć walce i dołożeniu przeciwnikowi. To, że rywal może mieć dobre pomysły, w ogóle nie jest brane pod uwagę. A jeśli już jest (Platformie zdarzyło się przyjąć kilka rozwiązań zaproponowanych przez PiS) – to musi być mocno ukryte. Lub – jak zdarzyło się to z podjęciem przez PO, a podnoszonej przez PiS (cicho i niemrawo zresztą) idei odebrania przywilejów byłym pracownikom aparatu represji PRL – natychmiast zdezawuowane. Gdy PO zapowiedziała na wrzesień własny projekt dezubekizacji, Joachim Brudziński, sekretarz generalny PiS, bez refleksji oznajmił, że to tylko „zasłona dymna”.

Nie ma też mowy, by w pracach nad ustawami w Sejmie opozycja miała zbyt wiele do dodania w projektach forsowanych przez koalicję. Najlepszy przykład to podkomisja zdrowia pracująca nad projektem komercjalizacji szpitali – posłom wolno było (decyzją koalicji) zgłosić wyłącznie po jednym wniosku, po protestach rozszerzono tę liczbę do... dwóch. Polityka staje się – nie od dziś wprawdzie, ale obecnie przybiera to karykaturalne rozmiary – machiną do zdobywania poparcia w sondażach i ślepej rywalizacji między dwiema głównymi partiami.

Ta emocjonalna, niemerytoryczna polaryzacja sceny politycznej zagarnia nie tylko polityków, ale też media i elity. W przestrzeni publicznej, której ton nadają kanały informacyjne i wydania telewizyjnych dzienników, nie da się spokojnie porozmawiać o sprawach istotnych: o przeszłości i kłopotach z traktowaniem dokumentów przez byłego prezydenta, ale także o tym, dlaczego rządzący z poprzedniego i aktualnego obozu opowiadają się za lokowaniem elementów tarczy antyrakietowej w Polsce. Zarówno prezydent ze swoim otoczeniem, jak i PiS, są zupełnie bezradne wobec narzucania przez machinę propagandową Platformy tematów i sposobu ich interpretacji. Z zastanawiającą nieporadnością dają też swoimi wypowiedziami pożywkę owej machinie.

Z sondażu SMG/KRC dla programu „Forum” w TVP Info wynika, że 58 proc. Polaków jest tarczy przeciwnych. Nie ma jednak szansy na to, by elity polityczne wpłynęły na zmianę ich opinii, bo te zajmują się wyłącznie tym, czy ewentualne lokowanie tarczy w Polsce jest sukcesem PiS czy PO. Dzięki większej skuteczności marketingowej PO i sprzyjających jej mediów Polacy dobitniej słyszą, że PiS chciał do tarczy „dopłacić”, jak mówi minister Sławomir Nowak, a dopiero obecny rząd twardo rozmawia. To, że z USA negocjował w obu rządach ten sam minister Witold Waszczykowski i że owe rozmowy „na kolanach” – jak sugerują politycy PO – musiałby w takim razie prowadzić także minister obrony w rządzie PiS Radosław Sikorski, umyka uwadze. Ma umknąć – z punktu widzenia strategii komunikacyjnej Platformy – także i rola prezydenta. Stąd podróż szefowej Kancelarii Prezydenta Anny Fotygi wywołała tak niewybredną i ostrą reakcję rządowych speców od marketingu oraz polityków PO.

Dzięki większej skuteczności marketingowej PO Polacy dobitniej słyszą, że PiS chciał do tarczy „dopłacić”, a dopiero obecny rząd twardo rozmawia

W tym kontekście zdumiewa słabość otoczenia prezydenta, ale też i PiS – to Platforma narzuciła interpretację tej wizyty jako zbędne wtrącanie się w działania rządu w newralgicznym momencie. Podchwycili to sprzyjający rządowi dziennikarze, tacy jak Piotr Pacewicz z „Gazety Wyborczej”, który w „Loży prasowej” w TVN 24 klarował z zapałem, że to tak, jakby małżeństwo chciało kupić mieszkanie i przed decydującymi rozmowami żona dała sygnał sprzedającemu, że ona to chciałaby mniej twardo negocjować… Zabawne, że kilkadziesiąt godzin później identycznie mówił o tym minister Władysław Bartoszewski – podając dokładnie taki sam przykład.

Tylko w „Dzienniku” można było przeczytać kilka zdań o roli wizyty Fotygi za oceanem jako „dokonującej przełomu”, szczególnie w czasie rozmowy z Condoleezzą Rice. Ale mimo że Lech Kaczyński mówił w swych wywiadach o znacznej roli swej minister w rozmowach z administracją USA, to i tak przede wszystkim musiał się tłumaczyć z tego, co narzucili politycy PO: że nigdy nie chciał brać tarczy za darmo i że „to jest jedna z tez propagandowych”.

Sprawą, której liderzy PiS zupełnie nie umieli wygrać, było opublikowanie książki historyków IPN o przeszłości Lecha Wałęsy. Dla Platformy, a zwłaszcza jej lidera, temat był kłopotliwy. Sporo Polaków oglądało film Jacka Kurskiego „Nocna zmiana”. Wśród zarejestrowanych wydarzeń z nocy obalenia gabinetu Jana Olszewskiego w czerwcu 1992 roku, gdy minister Antoni Macierewicz dostarczył do Sejmu wykaz osób zarejestrowanych w zasobach MSW jako współpracownicy służb specjalnych PRL, znajduje się scena narady Lecha Wałęsy z liderami partii montujących koalicję, która ma odwołać rząd. Wśród liderów jest Donald Tusk, który rzuca: „Trzeba policzyć głosy, panowie”. Tusk wiedział już wtedy, że Lech Wałęsa jest zarejestrowany jako TW „Bolek”.

I dlatego reakcja ówczesnego prezydenta jest tak gwałtowna.

Obecny premier uczestniczył w obaleniu rządu Olszewskiego i w zamknięciu na długie lata sprawy przeszłości Lecha Wałęsy. To wobec obecnych nastrojów społecznych prawda niewygodna. Dlaczego zatem PiS nie potrafił tego przypomnieć? Zamiast tego pozwolił, by politycy PO, odwracając uwagę od swojej roli w hamowaniu ujawniania prawdy o PRL (chodzi oczywiście nie tylko o Donalda Tuska, ale i o sporą grupę polityków PO, którzy zasiadając niegdyś w ławach poselskich Unii Wolności lub Kongresu Liberalno-Demokratycznego, nie zrobili nic, by doprowadzić do skutecznej lustracji) obarczyli braci Kaczyńskich odpowiedzialnością za „polityczną nagonkę na Lecha Wałęsę”.

Donald Tusk sam nie atakował publikacji IPN (robili to jego współpracownicy). Chętnie atakował za to Kaczyńskich. Ci zaś – zarówno Jarosław Kaczyński, mówiąc, że współpracował z Lechem Wałęsą, by zdobyć władzę, jak i Lech Kaczyński, gdy przed ukazaniem się książki ogłosił, iż Lech Wałęsa to „Bolek” – pięknie się w linię propagandową PO wpisali.

Zupełną przegraną PiS jest kres działania komisji weryfikacyjnej WSI. Nie dość, że nie udało się zweryfikować znacznej grupy oficerów (a nie można wytłumaczyć tego jedynie kłodami rzucanymi pod nogi przez obecną komisję), to jeszcze w porę nie wymyślono niczego, co sprawiłoby, że dokończenie weryfikacji WSI byłoby możliwe. Nie pojawił się żaden projekt polityczny zmuszający do tego Platformę, popierającą wszak weryfikację – przynajmniej w sferze medialnej. Termin końca prac komisji – 30 czerwca 2008 roku, był znany od dawna. Satyrycznie więc brzmi informacja, że prezydent skierował do Sejmu projekt ustawy przedłużającej działanie komisji… 1 lipca.

Jan Olszewski, Antoni Macierewicz i Bogusław Nizieński opowiadający na konferencji prasowej o „gangsterskim” zabraniu dokumentów brzmieli i wyglądali jak nie z tego świata. Donald Tusk ripostujący, że są ludzie, którzy na punkcie dokumentów mają hopla, brzmiał bardziej prawdziwie (bez względu na to, że nie ma racji, określając tak byłych szefów komisji weryfikacyjnej) niż starsi panowie żalący się, iż nagle zmieniono obsadę oficerów BOR i ci żołnierzy SKW, którzy przyjechali po dokumenty, niestety wpuścili. Działanie szefów byłej już komisji jest tym bardziej niezrozumiale, że szef BBN goszczący w swych biurach komisję ogłosił, iż nie ma nic przeciwko temu, by SKW zabrała dokumenty. Chaos, fatalna komunikacja, spóźnione decyzje – taki jest bilans ostatnich dni działań komisji.Na tym tle działacze PO jawią się jako politycy rozsądni, rzeczowi i spokojni.

Przy takiej nieudolności i zatraceniu przez braci Kaczyńskich umiejętności narzucania tematu debacie politycznej, ale też przy słabości lewicy, obóz rządzący może pozwalać sobie na wiele. Dyktuje warunki i kontroluje sytuację. Nie widziałam na przykład ani jednej konferencji polityków PiS, ani choćby jakiegokolwiek oświadczenia po obsadzeniu przez rząd na nowo rady nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej.

W gazetach można przeczytać, że nieoficjalnie minister skarbu przyznaje, iż to wstęp do odwołania prezesa PAP Piotra Skwiecińskiego, a skład rady jest odwzorowaniem w dużym stopniu paktu medialnego, któremu przed laty patronowali dawni członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji: Włodzimierz Czarzasty i Lech Jaworski.

Opozycja milczy. A skład rady został podzielony jak za starych dobrych czasów – miedzy PO, PSL i SLD. Z puli PO w jej skład weszli Krzysztof Andracki, bliski współpracownik platformerskiego speca od mediów, obecnego wiceministra MSWiA Tomasza Siemoniaka i Wojciecha Szeląga, bliskiego PO dziennikarza Polsatu (znam go jako dobrego dziennikarza i bardzo się dziwię, że w tym uczestniczy). Z PSL związana z ludowcami Lidia Żebrowska, były członek rady nadzorczej Polskiego Radia, oraz Roman Ostrowski, sekretarz rady nadzorczej Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych.

Z puli przeznaczonej dla lewicy pozostał w radzie jako jedyny Janusz Domański, redaktor naczelny „Przeglądu”. Nie przeprowadzono żadnej konsultacji ze środowiskami dziennikarskimi, organizacjami twórczymi itp. – co zapowiadała PO, gdy mówiła o potrzebie zmiany sposobu obsadzania władz mediów publicznych.

Ów nowy skład rady nadzorczej to nie tylko jawna kpina z naiwności tych, którzy uwierzyli PO, to zapowiedź odradzania się partyjnego układu, który chce przejąć media publiczne. Pozostaje mieć nadzieję, że ten układ nie odważy się na zamach na nieusuwalnego w trakcie kadencji prezesa PAP. Piotrowi Skwiecińskiemu trudno zresztą cokolwiek zarzucić – wyprowadził PAP na prostą i skutecznie dba o jej apolityczność. Nie można mieć jednak żadnych złudzeń, jakie są intencje Platformy, gdy mówi o zmianach w mediach publicznych. Skład rady nadzorczej PAP jest aż nadto wymowny. Dziwi za to kompletna cisza, jaka temu posunięciu rządu towarzyszy.

Od chwili wyborów, choć sondaże są dziś dla PiS nieco łaskawsze, a Jarosław Kaczyński mówi: „Bóg nas ukarał, teraz przywraca porządek”, Prawo i Sprawiedliwość oraz Kancelaria Prezydenta nadzwyczaj słabo radzą sobie w bojach pod tytułem „PiS kontra reszta świata”. Nie twierdzę, że sytuacja tej partii jest dziś łatwa, ale nie może to usprawiedliwiać ewidentnych wpadek.

Uprawianie polityki na aby-aby, bez spójnej koncepcji, skutecznych sposobów komunikacyjnych i profesjonalnej koordynacji działań nie jest w dzisiejszych czasach – mówiąc eufemistycznie – skazane na sukces. Zdaje się, że tego profesjonalizmu bardzo PiS brakuje.

Ale to jedna strona medalu – konieczna, by skutecznie uczestniczyć w matriksowej bijatyce na scenie politycznej. Jest i druga – znużenie znacznej części wyborców tą bijatyka i tęsknota do normalnej debaty o sprawach dla kraju naprawdę istotnych. Nie mam jednak wielkich nadziei, by w ciągu najbliższych miesięcy coś się w tym względzie zmieniło.

Trwająca od kilku lat rywalizacja między PO i PiS skutecznie zatruła życie polityczne. Nie ma mowy niemal o dyskusji merytorycznej, o jakiejkolwiek debacie, w której liczyłaby się prawda lub chodziło o rozwiązania realnych problemów najkorzystniejszych z punktu widzenia dobra publicznego.

Wydarzenia rozgrywają się w swoistym matriksie, gdzie liczy się wyłącznie to, co może służyć walce i dołożeniu przeciwnikowi. To, że rywal może mieć dobre pomysły, w ogóle nie jest brane pod uwagę. A jeśli już jest (Platformie zdarzyło się przyjąć kilka rozwiązań zaproponowanych przez PiS) – to musi być mocno ukryte. Lub – jak zdarzyło się to z podjęciem przez PO, a podnoszonej przez PiS (cicho i niemrawo zresztą) idei odebrania przywilejów byłym pracownikom aparatu represji PRL – natychmiast zdezawuowane. Gdy PO zapowiedziała na wrzesień własny projekt dezubekizacji, Joachim Brudziński, sekretarz generalny PiS, bez refleksji oznajmił, że to tylko „zasłona dymna”.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Czy naprawdę nie ma Polek, które zasługują na upamiętnienie?
Opinie polityczno - społeczne
Stanisław Strasburger: Europa jako dobre miejsce. Remanent potrzeb
Opinie polityczno - społeczne
W Warszawie zawyją dziś syreny. Dlaczego?
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Najniższe instynkty Donalda Tuska
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Nowa Lewica od nowa