Kościół w Polsce, choć oczywiście nie dotyczy to wszystkich diecezji w jednakowym stopniu, nie uczy się na błędach. A najnowszym tego przykładem są decyzje i działania kurii łomżyńskiej, która zdecydowała się przyjąć do pracy duchownego wydalonego z zakonu franciszkanów i oskarżanego nie tylko o podburzanie zakonnic przeciwko władzy duchownej, ale również o molestowanie seksualne.
Ojciec (teraz już ksiądz) Roman Komaryczko, choć ciążą na nim poważne oskarżenia (i to nie tylko cywilne, ale i kanoniczne), został wikariuszem w parafii w Długosiodle. A gdy (co można było przewidzieć z góry) dziennikarze odnaleźli go i poprosili o komentarz kurię, usłyszeli standardową w takiej sytuacji odpowiedź, że ani biskup, ani jego współpracownicy nie są zainteresowani kontaktem z mediami.
Jednym słowem sprawę załatwiono, jak zwykle, w zgodzie z przetestowanymi od lat zasadami postępowania. Pierwszą z nich określić można solidarnością sutann (trzeba bronić swoich za wszelką cenę, nawet jeśli ich ofiarami są inne osoby duchowne czy konsekrowane). Drugą – przekonaniem, że jeśli o czymś nie będzie się mówić w mediach, problem przestanie istnieć.
Sprawa księdza Romana Komaryczki, duszpasterza zbuntowanych betanek, odnalezionego w Długosiodle, pokazuje, jak głęboko podzielony jest Kościół w Polsce
Trzecią jest niezmienne przekonanie, że media są wrogiem, a najlepszym sposobem walki z nimi jest odcięcie się od nich i ignorowanie ich. Czwarta zaś zasada to ogólne przekonanie, że święty spokój jest wartością ważniejszą niż załatwianie problemów (szczególnie takie wymagające czasu, wysiłku, a nie tylko napisania listu pasterskiego czy wydania dekretu).