Wykorzystać unijny wiatr

Polska nie będzie odnosić sukcesów w Unii, jeśli nie uświadomimy sobie, że integracja to twarda polityczna gra – pisze europoseł PiS Konrad Szymański

Aktualizacja: 17.09.2008 10:56 Publikacja: 17.09.2008 01:29

Red

Jakże często ogarnia nas marzenie, by życie publiczne było apolityczne. Ma ono jednak zgubne skutki. Wyjątkowe spustoszenie przynosi zwłaszcza w zakresie naszej polityki europejskiej. Trzyma ją w kojcu niedojrzałości, utrudnia dorastanie.

Wraz z naszą akcesją do Unii nie nastąpił koniec historii. Otworzyły się jedynie nowe sfery, w których ścierają się interesy nawet najbardziej sobie przyjaznych państw. Unia Europejska nie wyeliminowała z polityki konkurencji. Jedynie załagodziła – a czasem ukryła – metody jej prowadzenia. Kryzys gruziński jest kolejnym tego przykładem.

Warto zdać sobie wreszcie sprawę z tego, że integracja europejska ma swoje ograniczenia, że wbrew nastrojowi np. kampanii referendalnej z roku 2003 UE nie jest w stanie rozwiązać wszystkich naszych problemów.Gazociąg północny, który istotnie osłabi naszą pozycję energetyczną, stoi w poprzek jakimkolwiek wyobrażeniom o budowie wspólnej polityki energetycznej. W zakresie naszych energetycznych oczekiwań dotyczących dywersyfikacji, realizacji rurociągu Nabucco, spójnej polityki wobec Rosji, poszanowania przez nią zasady wzajemności otrzymamy niewiele bądź zgoła nic. Nie jest też wykluczone, że rosyjską inwestycję na Morzu Bałtyckim sfinansuje, z ostentacyjnym pominięciem naszego sprzeciwu, Europejski Bank Inwestycyjny, którego jesteśmy akcjonariuszem.Ograniczenia unijnej polityki wobec Rosji są aż nadto widoczne na przykładzie wygasającej umowy o partnerstwie i współpracy. Rosja otrzymała od UE reputację i wsparcie finansowe dla reform. W zamian kraje unijne oraz sąsiedzi Rosji – Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Gruzja, Mołdawia i Ukraina – dostali cały katalog spięć, zatargów dyplomatycznych i towarów obejmowanych kolejnymi rosyjskimi embargami.

Amerykańska anegdota mówi, że kiedy w momencie światowego kryzysu spotykają się politycy amerykańscy, pytają: „to co robimy?”. W tym samym czasie w Brukseli politycy europejscy zadają sobie pytanie, „co powiemy?”. Anegdota zgryźliwa, ale prawdziwa – zwłaszcza jeśli przyjrzymy się osiągnięciom unijnej polityki obronnej czy zagranicznej.

Zdolności w zakresie polityki zagranicznej UE nie są ograniczone brakiem dobrych mechanizmów, jak twierdzili zwolennicy traktatu konstytucyjnego. Obiektywne ograniczenia wynikają przede wszystkim ze słabnącej zdolności państw członkowskich do prowadzenia wojny – tak pod względem finansowym, jak i ze względu na coraz bardziej pacyfistyczną opinię publiczną. Dodatkowo mamy tradycyjne podziały geopolityczne i różne tradycje prowadzenia polityki światowej przez głównych europejskich graczy oraz obecność w UE państw neutralnych.

By wyeliminować przykre poczucie ograniczeń integracji, politycy unijni wciąż domagają się zmian instytucjonalnych idących w kierunku koncentracji władzy w Brukseli. UE prowadzi debatę na temat nowych traktatów od ponad 15 lat. Ostatnio prezydent Nicolas Sarkozy na łamach „Le Figaro” stwierdził, ze Unia byłaby skuteczniejsza w Gruzji, gdyby miała wspólne instytucje polityki zagranicznej przewidziane w traktacie lizbońskim.

Zadziwiające złudzenie. Żadna instytucja ani procedura nie zlikwiduje – czasem wielowiekowych – różnic w postrzeganiu świata przez głównych graczy europejskich. Jeśli UE chce odegrać rzeczywistą rolę w świecie, państwa członkowskie muszą zrewidować swe stanowiska.

Ale dziedzina bezpieczeństwa to niejedyne ograniczenie. UE nie przynosi żadnych nowych rozwiązań w zakresie pokonania stagnacji gospodarczej krajów członkowskich. Polityka regulacyjna Unii jest natomiast obarczona tymi samymi słabościami złego stanowienia prawa, co ustawy przechodzące przez parlament w Warszawie, Berlinie czy Helsinkach.

Żadnego z tych przypadków nie odnotowałem z satysfakcją. Nie życzę Unii źle. Poza tym chodzi o sprawy bardzo dla Polski ważne. Jednak z powodu takich właśnie doświadczeń przy projektowaniu polskiej polityki radziłbym zwracać większą uwagę na postawę konkretnych europejskich i światowych stolic.

Nasza wydolność gospodarcza zależy nie tylko od UE. W nie mniejszym stopniu zależy od jakości decyzji podejmowanych w Warszawie. W zakresie bezpieczeństwa Unia oferuje nam niewiele więcej niż to, co Gruzja otrzymuje dziś – deklaracje. W czasach prawdziwej zawieruchy takie miękkie środki, jakimi szafuje Unia, pokazują całą ich fasadowość.W końcu wydolność naszego państwa zarówno w sferze europejskiej, jak i międzynarodowej zależy wyłącznie od jakości rządów oraz etosu państwowego polskich elit. Unia jest dla Polski olbrzymią szansą. Szansy jednak nie należy mylić z sukcesem. Integracja jest wiatrem, wobec którego trzeba umiejętnie nastawiać żagiel. Maszt i liny tego żagla są jednak w Warszawie.

UE jest organizacją międzynarodową o hybrydowym, niejednolitym charakterze. Toteż nasza polityka europejska również powinna być hybrydą, a nie podążać za jedną lub drugą doktryną integracji. W szczególności zaś w zapomnienie powinna odejść doktryna podpowiadająca pospieszne i bezwarunkowe dostosowywanie do unijnych wymogów wszystkich dziedzin życia. Stoi za nią fałszywe przekonanie, że Bruksela zawsze przyniesie nam dobre rozwiązania, a w praktyce sprowadza się do eliminacji polskiego głosu w debacie.

Hybrydowy charakter naszej polityki oznacza także to, że nie mamy powodu dokonywać trwałych wyborów między wiodącymi państwami członkowskimi. Taktyka zmiennych sojuszy – deklarowana przez niektórych polskich polityków – to nie wszystko.

Zmienne sojusze dotyczą także instytucji europejskich. Nie musimy do rangi doktryny podnosić naszego poparcia dla Komisji i Parlamentu kosztem Rady Europejskiej.

Trzeba też wziąć pod uwagę czynniki nas osłabiające. Nie znam kraju, w którym z taką dezynwolturą powtarzane byłyby racje strony przeciwnej w trakcie niemal każdego unijnego sporu toczącego się z naszym udziałem. Przykładem są choćby negocjacje o zmianach systemu głosowania w Radzie (Nicea – pierwiastek – Joannina).

W latach 2005 – 2007 partie opozycji ustanowiły w tej dziedzinie nowy standard. Otwarcie odwoływały się do narodowych kompleksów w celu osłabiania determinacji polskiej opinii w czasie kolejnych negocjacji międzynarodowych prowadzonych przez premiera lub prezydenta.

Nasi zagraniczni partnerzy dobrze poznali ten mechanizm. To dlatego wobec Polski dopuszczalna jest „taktyka zawstydzania”, choć nikt nawet nie pomyśli, by ją zastosować np. wobec Wielkiej Brytanii, której polityka jest dla Unii nieporównywalnie bardziej kłopotliwa.

Polska nie będzie odnosić sukcesów w UE, jeśli nie uświadomimy sobie, że integracja to twarda polityczna gra. Dotyczy to nie tylko partii politycznych, ale i opinii publicznej, której zazwyczaj serwuje się rocznicowy kicz. Warto urealniać nasze oczekiwania wobec Unii także po to, by uniknąć rozczarowań. Świat (a nawet Europa) jest bardziej skomplikowany – ma więcej adresów niż tylko te brukselskie. Dla naszego powodzenia nie mniej ważne jest to, jakie decyzje podejmuje się w samej Warszawie.

Autor jest posłem PiS do Parlamentu Europejskiego, członkiem Komisji Spraw Zagranicznych PE, redaktorem naczelnym „Międzynarodowego Przeglądu Politycznego”

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?