[ul][li][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/19/marek-migalski-rozczarowany-most-donalda-tuska/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/li][/ul]
[srodtytul]Sopockie molo[/srodtytul]
Znacząca część osób nawet sympatyzujących z PO zdążyła już zauważyć, że jej rządy są stosunkowo mało ambitne, zwłaszcza w porównaniu z zapowiedziami z czasów kampanii wyborczej. Większość obietnic wówczas poczynionych daleka jest od realizacji, i nie widać nawet na horyzoncie fundamentów drugiej Irlandii, cudu gospodarczego, ostrej walki z korupcją, poprawy stosunków z Rosją czy z Niemcami, reformy służby zdrowia czy systemu edukacji. Wciąż się o tym mówi i niewiele się w tej materii robi. Na okoliczność roku funkcjonowania rządu zaserwowano nam "rewolucję październikową", zasypując Sejm projektami ustaw. Ale warto sobie zadać pytanie, pozostając w poetyce historycznej, dlaczego nie przeprowadzono "rewolucji lutowej" lub nawet "powstania dekabrystów" jeszcze w 2007 roku. Dlaczego czekano, i zmarnowano, okrąglutki rok na to, by dać wreszcie parlamentowi materiał do pracy?
Nie trzeba zresztą specjalnie wnikliwie badać tej atrofii woli w reformowaniu kraju, bo sami liderzy PO deklarują, że tym się właśnie różnią od swych poprzedników, że nie chcą wielkich reform, radykalnych korekt i głębokich zmian. Obecny gabinet ma być raczej administratorem, małym poprawiaczem, niewidocznym korektorem. I dlatego – tłumaczą premier i jego koledzy – niewiele się dzieje i niewiele zrobiono.
To może rozczarowywać i na własny użytek do opisania tego roku rządów PO i PSL używam pewnej metafory zaczerpniętej z "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Opisywał on tam molo jako "rozczarowany most" – takim właśnie sopockim molo są dla mnie roczne rządy Donalda Tuska.